sobota, 25 kwietnia 2015

26. Ranek z życia Hermiony Granger - W Beuxaboutons

Tak, wiem, rozdział miał się pojawić... chyba przedwczoraj? Powód jego braku: dwa konkursy i mój drugi blog. Dopiero niedawno znalazłam trochę wolnego czasu na szybkie dokończenie rozdziału i dopisałam 1500 słów... Jak Wam się podoba?

• oczami Hermiony •

- Pięknie tu jest, prawda?
  Nad Beuxaboutons właśnie wschodziło słońce. Z Zachodniej Wieży, na której szczycie stałyśmy Sylvia, Selene, Tîa i ja, dobrze widać było całe piękno tej pory. Pomarańczowe promienie słońca oświetlały zamek oraz jezioro. Zielona trawa przybierała trochę czerwonawy odcień.
  - Tu jest pięknie - zgodziłam się.
  Selene ziewnęła.
  - Może i pięknie, ale to nie oznacza, że musiałaś nas budzić o takiej porze - stwierdziła. - Tîa? Słuchasz mnie w ogóle?
  Sagesse nie odpowiedziała, tylko pstryknęła kolejne zdjęcie.
  Méchant wywróciła oczami.
  - Tîa - Fotografka - prychnęła.
  - Ja przynajmniej robię ładne zdjęcia, w przeciwieństwie do ciebie - Sagesse przechyliła głowę. - Uśmiech proszę!
  Selene spojrzała na nią jak na idiotkę.
  - Chcesz, żeby Malkin miała dowód na to, że tu byłyśmy?! Zwariowałaś?!
  Sylvia ziewnęła.
  - Tîa, spodziewam się, że nie zawołałaś nas tu tylko dlatego, że chciałaś pstryknąć kilka zdjęć.
  Sagesse zrobiła urażoną minę, ale uśmiechnęła się.
  - Nie chciałam budzić Hermiony, sama się obudziła. Miałam w planach naradę: Jak złączyć mojego brata z Mionką.
  - Nie nazywam się Miona - przypomniałam jej, ale ona udała, że nie słyszy.
  - Louis nie zaprosił Miony na imprezę przez całe dwa dni - ciągnęła Tîa. - Ma czas do dzisiaj wieczorem. Musimy zacząć działać.
  - Ej, możecie nie organizować mi chłopaka? - poprosiłam, ale dziewczyny mnie zignorowały.
  - Szantaż - zaproponowała Selene.
  Sylvia i Tîa zgodnie się skrzywiły.
  - Masz jakiekolwiek pojęcie o chłopakach? - spytała Robertson.
  - Jasne, że mam - żachnęła się Méchant.
  - A innych niż tych swoich?
  - No...
  - Widzisz? Szantaż to zły pomysł.
  Tîa przechyliła w zamyśleniu głowę.
  - Musimy cię wystroić, Menia - stwierdziła.
  - Ja nie... - zaczęłam, ale dziewczyny nie pozwoliły mi dokończyć.
  - Mam taką ładną, czerwoną sukienkę... - zaproponowała Sylvia.
  -A ja ostatnio nauczyłam się robić taki ładny makijaż... - ciągnęła Tîa.
  - A ja... - zaczęła Selene, ale jej przerwałam.
  - Hej, dziewczyny, nie mam zamiaru się tak wystrajać!
  - Nawet dla Louisa? - Sylvia uniosła brwi i mrugnęła do pozostałych dziewczyn.
  - Nie na lekcje.
  Selene skrzywiła się.
  - Eee, jak tak to ja Ci nie pomagam - stwierdziła. - Tobie nawet na nim nie zależy.
  Zanim zdążyłam zaprotestować, odwróciła się i zbiegła z wieży.

Co ja tak właściwie czułam do Louisa?
  Był przystojny. Miły. Podobał mi się. Problem w tym, że on zdawał się mnie prawie nie zauważać. Nie odezwał się do mnie odkąd go po raz pierwszy spotkałam. A ja nie byłam pewna, czy to prawdziwa miłość czy tylko tymczasowe zauroczenie. Zresztą... Czułam się trochę dziwnie. Miałam wrażenie, że już kogoś kochałam, a Louis... Och, nieważne.
  Niestety, albo raczej stety, nie tylko ja i moje przyjaciółki wstawałyśmy o takiej porze. Niedaleko naszego dormitorium, wpadłam na Louisa.
  - Cześć - przywitał się, uśmiechając się szeroko.
  Poczułam, jak się rumienię. Natychmiast zasłoniłam twarz włosami i spróbowałam go wyminąć, ale on mnie zatrzymał.
  - Tîa, Sylvia... Mogę porozmawiać z Hermioną? Tak sam na sam?
  Dziewczyny uśmiechnęły się i przytaknęły, po czym wróciły do dormitorium.
  Louis ogarnął mi włosy z twarzy. Starałam się wyglądać spokojnie i obojętnie, ale to mi chyba nie wychodziło. Chłopak miał takie ciepłe palce...
  - Dzisiaj jest impreza, słyszałaś? - Louis włożył ręce do kieszeni.
  Przytaknęłam.
  - Chcesz pójść tam ze mną?
  Myśli szalały mi po głowie. Przez ostatnie dwa dni kilka razy - no dobrze, wiele razy - wyobrażałam sobie, jak Louis zadaje to pytanie, jednak teraz... Odezwał się we mnie jakiś inny głos, chyba rozsądek. Co ja mam w ogóle powiedzieć? Przecież nie pójdę na imprezę z jakimś chłopakiem, którego prawie wcale nie znałam, i który przez trzy dni odkąd się spotkaliśmy, prawie się do mnie nie odezwał! W końcu byłam Hermioną Granger. Co by powiedział Harry albo Ron, gdyby wiedzieli, co się ze mną teraz dzieje? Chyba by mnie nie poznali.
  Louis uniósł brwi.
  - Dziewczyny twierdziły, że odpowiesz szybciej.
  - Jak to: dziewczyny? - spytałam.
  Chłopak wzruszył ramionami.
  - Tîa i Selene.
  - Ale jak to: twierdziły?
  - One mnie do tego zmusiły, a co?
  Patrzyłam się na niego z otwartymi ustami. Musiałam wyglądać strasznie głupio, ale nie obchodziło mnie to. Czyli on odezwał się do mnie tylko dlatego, że moje przyjaciółki go do tego zmusiły? Czyli on... nawet tego nie chciał?
  - To pójdziesz? - powtórzył Louis. - Inaczej Selene mnie zabije.
  Nabrałam powietrza.
  - Nie - wykrztusiłam. - Nie.
  Wyminęłam go i poszłam do dormitorium, zostawiając osłupiałego chłopaka na korytarzu.

- Czy wy naprawdę myślałyście, że chcę mieć chłopaka, który ze mną chodzi tylko dlatego, że inaczej Selene go zabije? - spytałam ze złością, gdy tylko weszłam do dormitorium.
  Tîa podniosła wzrok znad komputera*, na który właśnie przynosiła swoje zdjęcia.
  - To był pomysł Selene, ja tylko mu opowiadałam, jaka jesteś ładna.
  Usiadłam na łóżku.
  - Zaprosił cię? - chciała wiedzieć Sylvia.
  - Tak - mrugnęłam. - Ale odmówiłam.
  - Jak to?! - odpowiedział mi trzyosobowy krzyk.
  W skrócie zrelacjonowałam im to zdarzenie.
  - I ty tak po prostu odmówiłaś? - nie wierzyła Tîa. - Tak po prostu?
  Przytaknęłam, po czym wstałam, podnosząc z łóżka bluzę.
  - Muszę się przejść - wyjaśniłam, po czym opuściłam dormitorium.
Narzuciłam na siebie bluzę i wyszłam z zamku.

Miałam nadzieję, że nie spotkam nikogo, ale niestety nie miałam tyle szczęścia.
  Dogonił mnie Louis.
  - Hermiona, proszę... - zaczął.
  - Nie - ucięłam krótko, starając się ignorować jego dłonie trzymające moje. - Nie chcę iść na imprezę z kimś, kto umawia się ze mną tylko dlatego, że moje przyjaciółki tak chcą.
  - Herm... Ja nie tylko dlatego... - próbował się bronić chłopak.
  - Znowu ciebie namawiały? Nie, jasne? Nie idę z tobą.
  Odwróciłam się i odbiegłam.
  Na szczęście za mną nie poszedł, a ja uznałam, że trochę ruchu dobrze mi zrobi i postanowiłam obiec szkołę dookoła. Może to wyrzuci z mojej głowy myśli o tym idiocie.
  Byłam w połowie drogi, gdy natknęłam się na kogoś innego. Unosił się niecałe dwa metry nad ziemią na miotle i przyglądał mi się z zaciekawieniem.
  Założyłam ręce na piersiach.
  - Tak? Jeśli jesteś kolejnym, którego Tîa i Selene nasłały, by się ze mną umówił na imprezę, to... - urwałam, bo zaskoczyła mnie jego reakcja. Chłopak zwyczajnie wybuchnął śmiechem.
  - Chodzi ci o tego Sagesse? - upewnił się. - Masz rację, idiota. No bo kto mówi dziewczynie, dlaczego ją zaprasza, zwłaszcza jeśli powód jest taki?
  Chłopak pochylił się do przodu, a miotła natychmiast zareagowała, najwyraźniej wbrew jego planom. Natychmiast się wyprostował i gwałtownie zachamował.
  Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
  - Co się tak szczerzysz? - burknął. - Nie jestem przyzwyczajony do tej miotły - zrobił zrozumiałą minę. - 'Błyskawica', najlepsza.
  Prychnęłam.
  - Jeśli sądzisz, że mi tym zaimponujesz, to się głęboko mylisz. Nie interesuję się quidditchem.
  Chłopak uniósł brwi.
  - Serio? Ja tam uwielbiam.
  - Zauważyłam. No bo dlaczego ktoś miałby wstawać o tej porze, by polatać na jakiejś tam miotle?
  - To nie jest 'jakaś tam miotła'! - oburzył się chłopak. - To 'Błyskawica'!
  Wywróciłam oczami.
  - Nieważne.
  Chłopak chyba uznał, że nie ma sensu się ze mną sprzeczać, bo tylko zrobił obrażoną minę, ale nie skomentował.
  - Jesteś z tego Hogwartu, tak? - upewnił się.
  Przytaknęłam.
  - Jak się nazywasz i z jakiego domu jesteś? - spytał.
  - Hermiona Granger, Gryffindor - odparłam.
  - Hermiona - powtórzył chłopak. - Mogę na ciebie mówić Miona? Masz skomplikowane imię.
  - Nie!
  - A więc, Miona, czy ktoś z twojej rodziny nie nazywał się przypadkiem... - chłopak zmarszczył brwi, jakby próbując sobie coś przypomnieć. - Coś tam - Granger, nie pamiętam dokładnie, w każdym bądź razie był jakimś sławnym czarodziejem.
  Pokręciłam głową.
  - Raczej nie - przyznałam. - Pochodzę z mugolskiej rodziny. Czemu pytasz?
  Chłopak wzruszył ramionami.
  - Wujek mojej mamy - wyjaśnił. - Horacy Slughorn. Uwielbia sławnych czarodzieji. Nawija o nich podczas każdego rodzinnego spotkania.
  - Aha. A... Ty jesteś...?
  - Jake Dumbledore.
  Wytrzeszczyłam oczy.
  - Czekaj... Dumbledore?!
   Jake wzruszył ramionami.
  - Tak, Dumbledore. Jestem wnukiem Albusa Dumbledore'a i między innymi dlatego nie poszedłem do Hogwartu. Myśleliby pewnie, że  to dzięki niemu dostaje dobre oceny. Zresztą, trochę głupio chodzić do szkoły, w której dyrektorem jest twój dziadek - chłopak najwyraźniej dopiero zauważył, jak się w niego wpatruję. - Co się tak gapisz?
  - Jesteś wnukiem Albusa Dumbledore'a - powtórzyłam powoli.
  Jake przytaknął.
  - Tak, no i?
  - Nic. Chyba.
  Chłopak wyszczerzył zęby.
  - Odpowiedzi do następnego testu w Hogwardzie ci nie dam, nie myśl sobie.
  Wzruszyłam ramionami.
  - I tak dobrze napiszę.
  Jake zrobił fikołka na miotle i zawisł na niej do góry nogami.
  - Więc dlaczego nie jesteś w Ravenclawie? - spytał z uśmiechem.
  - Tiara Przydziału mi proponowała, ale wolałam Gryffindor - wyjaśniłam.
  - Aha - chłopak spojrzał na swój zegarek. - Chyba musimy już iść, bo spóźnimy się na lekcje, a chciałbym cię jeszcze przedstawić moim przyjaciołom.
  - To nie znaczy, że ja chcę z tobą... - zaczęłam, ale Jake chwycił mnie w pasie i posadził za sobą na miotle, a ja musiałam go objąć, by nie spaść.
  - Chodź, Miona.
  Chłopak wzbił się ze mną w powietrze.

---

* W Beuxaboutons działa sprzęt elektroniczny typu komputer, telefon czy drukarka, ale jest zakazany. Oczywiście, większości uczniów zasady nie powstrzymują ;).

wtorek, 21 kwietnia 2015

25. Riddle

• oczami Harry'ego •
Profesor Dumbledore wezwał mnie wieczorem do swojego gabinetu. Miałem nadzieję, że tata Lucasa wylądował w Św. Mungu zanim zdążył na nas naskarżyć. Modliłem się... Tak właściwie, to do kogo modlą się czarodzieje? No bo chyba nie do Boga, prawda? Może do Merlina? A więc: modliłem się do Merlina. Trochę głupio to brzmi, ale trudno.
  'O wielki Merlina! Błagam Cię, byś sprawił, iż Nathaniel Turner dla swojego własnego dobra, deportował się do Św. Munga, nim zdąży naskarżyć na mnie Albusowi Dumbledore'owi.'
  Hmm... Może być?
  Ale tak poważnie. Nie modliłem się, ale... Jak my się niby mamy wieczorami modlić? 'Merlinie nasz, któryś jest martwy, święć się imię Twoje, przyjdź mądrość Twoja, bądź sława Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi?' Nie, to głupio brzmi.
  Chyba odbiegam od tematu. Miało być o wizycie u Dumbledore'a, a nie o Merlinie. Chociaż ten drugi ciekawszy...
  Harry, cicho bądź i nie odbiegaj od tematu, jasne?!
  W gabinecie Dumbledore'a była już jakaś jasnowłosa dziewczyna.
  - Usiądź, Harry - dyrektor wskazał mi krzesło naprzeciwko jego biurka.
  Zrobiłem, jak chciał.
  - Wiecie, po co was tu wezwałem? - spytał Dumbledore.
  Pokręciliśmy głowami.
  - Spodziewałem się. Chociaż Harry powinien mieć jakieś pomysły... Chętnie bym się dowiedział, kto jeszcze oprócz ciebie zorganizował transmisję na żywo z Hogwartu do dworu Turnerów.
  O, nie.
  - Nieważne. Wezwałem was tutaj w sprawie pewnej przepowiedni... Zresztą nie tylko. Aurelie, to jest Harry Potter. Harry, to Aurelie Watson.
  - Kto?! - zdziwiłem się. - Ale przecież...
  - ... ona powinna być martwa - dokończył za mnie Dumbledore. - Tak, wiem. Jednak Aurelie w jakiś cudowny sposób wróciła do życia.
  Oczywiście, wiedziałem, co to za cudowny sposób. Tata i Syriusz.
  - Nie wiemy, w jaki sposób - ciągnął dyrektor. - Problem w tym, że Aurelie nic nie pamięta - zamilkł na chwilę, po czym kontynuował: - Usłyszałem również pewną przepowiednię. Brzmi ona tak: Będzie ich sześcioro: ta, co pamięć straciła i z martwych powstała, ta, co przez przyjaciela jest uwięziona, ta, z której zazdrości przyjaźń powstała, ta, co od Czarnego Pana pochodzi, ten, co się przeciwstawił i ból w domu odnalazł i ten, co jako pierwszy przeżył śmierć. W ich rękach ważą się losy świata. Z Czarnym Panem przyjdzie im walczyć, lecz to nie on stanie się ich zgubą. Nie muszę chyba tłumaczyć, że Aurelie jest 'tą, co pamięć straciła i z martwych powstała', a ty, Harry, jesteś 'tym, co jako pierwszy przeżył śmierć'. To chyba oczywiste. Niestety, nie wiemy, kim są pozostałe osoby. Może wy macie jakieś wskazówki? To znaczy, może Harry ma? - Dumbledore utkwił we mnie wyczekujące spojrzenie.
  Zastanowiłem się. 'Ta, co przez przyjaciela jest uwięziona'... Skąd ja mam niby wiedzieć? 'Ta, z której zazdrości przyjaźń powstała'... Może Agnes lub Ginny? Z początku niezbyt się lubiały, teraz są najlepszymi przyjaciółkami. 'Ta, co od Czarnego Pana pochodzi'... Nie mam pojęcia, ale raczej tej osoby nie polubię. 'Ten, co się przeciwstawił i ból w domu odnalazł'... A ja wiem... Lucas? Pewnie mu się dostało za nasze wygłupy.... Biedny...
  - Możliwe... - zacząłem powoli. - 'Tą, z której zazdrości przyjaźń powstała' może być Ginny Weasley lub Agnes Robertson...
  - Prawdopodobnie - Dumbledore uśmiechnął się. - Zauważyłem, że teraz są niemal nierozłączne, a jeszcze niedawno były zazdrosne o ciebie...
  Mogłem przysiąc, że się zarumieniłem.
  - 'Tym, co się przeciwstawił i ból w domu odnalazł' może jest Lucas Turner...
  - Tak, możliwe - przyznał dyrektor. - Następnym razem, jak będziesz chciał wypróbować nowe pomysły, lepiej pomyśl o ich skutkach dla kolegi.
  Teraz na pewno się zarumieniłem.
  - Nieważne. Nie wiem, kim może być reszta... Czy Voldemort miał córkę, proszę pana?
  Dumbledore pokręcił głową.
  - Też nad tym myślałem. Nie, nie miał, jestem tego prawie całkowicie pewien.
  - Prawie - zauważyłem, - więc może jednak...?
  - Wątpię. Chciałbym jednak, żebyście znaleźli pozostałych, dobrze?
  Pokiwałem głową, tak samo jak Aurelie.
  - Dobrze, możecie wyjść.
★•★•★•★•★
• oczami Agnes •

Nie wiem, dlaczego wyszłam z dormitorium koło północy i poszłam w kierunku wejścia do Pokoju Wspólnego Ravenclawu. Po prostu czułam, że coś się wydarzy. Coś ważnego.
  Doszłam do drewnianych drzwi. Nie było w nich dziurki od klucza ani klamki i w pierwszej chwili zaczęłam się zastanawiać, jak je otworzyć, gdy nagle brązowa kołatka w kształcie orła odezwała się:
  - Ma trzy ramiona, lecz brak mu nóg. Mimo to potrafi chodzić. Co to jest? (kolejna zagadka - tym razem prostsza. Rozwiążcie! ~ dop. autorki)
  - Um... - zawahałam się.
  I wtedy usłyszałam kroki. Natychmiast cofnęłam się do tyłu. Rozejrzałam się wokoło, szukając miejsca, gdzie mogłabym się ukryć. Niestety, nim zdążyłam coś znaleźć, zza zakrętu korytarza wyszła nieznajoma dziewczyna. Zatrzymała się, gdy mnie zobaczyła, ale nic nie powiedziała.
  Przyjrzałam się jej uważnie. Byłam pewna, że już gdzieś ją widziałam. Miała długie, brązowe włosy, jasną, trochę bladą, cerę i duże, orzechowe oczy. Była całkiem ładna, ale wyglądała trochę, jakby od dłuższego czasu nie miała dostępu do szczotki do włosów.
  - Kim jesteś? - spytałam.
  Dziewczyna nie odpowiedziała, ale zrobiła taką minę, jakby bardzo chciała.
  - Jesteś niema?- odgadłam.
  Nieznajoma gwałtownie pokręciła głową, ale po chwili zawahała się.
  - Ktoś zabronił ci mówić?
  Dziewczyna przytaknęła.
  - Ale dlaczego się nie sprzeciwstawiasz?
  Nieznajoma bez słowa pokazała mi swoją dłoń. Były na niej wypalone inicjały K.L. oraz czarny okrąg.
  - Co to znaczy?
  Dziewczyna nie odpowiedziała.
  Widziałam gdzieś ten symbol. To znaczy... Podobny, z innymi inicjałami, chyba w jakiejś książce czarnomagicznej. Coś o jakiejś ceremonii... Nieważne.
  - Co ty tu robisz? - spytałam.
  Nieznajoma spojrzała na drzwi, a następnie uczyniła ruch, jakby chciała coś podnieść.
  - Musisz coś z tamtąd wziąć?
  Dziewczyna przytaknęła.
  - Kto ci rozkazuje? No tak, nie możesz mi powiedzieć. Może wezmę cię do profesora Dumbledore'a...
  W tym momencie zza zakrętu korytarza wyszły trzy osoby - tym razem jedną z nich znałam. Kristin Sorry, jakaś czarnowłosa dziewczyna i szarooki chłopak. Zatrzymali się, gdy mnie zobaczyli, po czym całą trójką wyjęli różdżki i wymierzyli je we mnie.
  - Jerks, co ja ci kazałem? - warknął Kristin.
  Dziewczyna spojrzała na niego zarozumiale.
  - Mówiłam, że tego nie zrobi - przypomniała czarnowłosa.
  - Spadaj, Kath.
  - Nie nazywaj mnie 'Kath', braciszku!
  - A ty nie mów do mnie 'braciszku'!
  Szarooki chłopak odchrząknął.
  - Um... Możecie się nie kłócić? Lepiej zastanówcie się, co zrobić z tą rudą.
  Kristin wzruszył ramionami.
  - A niby co mamy zrobić? Zabieramy ją do Zakazanego Lasu.
  Nic z tego nie rozumiałam. Co oni planują? Może Harry będzie wiedział.
  Wyciągnęłam różdżkę, zastanawiając się, jakie zaklęcie użyć. Nie znałam za wiele takich, które przydałyby się w takiej sytuacji.
  Mój ruch nie uszedł ich uwadze.
  - Expilliamus - powiedział Kristin.
  Różdżka wyleciała mi z dłoni.
  - Teraz grzecznie z nami pójdziesz, albo poćwiczę na tobie Zaklęcie Uśmiercające, jasne?
Zaprowadził mnie do jakiejś jamy w Zakazanym Lesie. Prowadzili mnie długim korytarzem, który w końcu rozszerzył się w dużą salę. W pierwszej chwili pomyślałam, że jest pusta, ale potem dostrzegłam postać, którą już kiedyś widziałam... Bellatrix Lestrange.
  - Och, witaj - przywitała się śmierciożerczyni. - Chyba już się kiedyś spotkałyśmy... Możesz proszę mi przypomnieć, jak się nazywasz?
  Miałam nadzieję, że moje nazwisko nic jej nie podpowie. Przecież mój ojciec nic jej nie powiedział... prawda?
  - Agnes Robertson.
  Oczy Lestrange roziskrzyły się. Wiedziała.
  - Och, więc to ty? Tatuś nie byłby dumny. Właśnie chcemy go przywrócić do życia, a ty nam przeszkadzasz... Mam jednak nadzieję, że zastanowisz się nad tym i nam pomożesz.
  - Nie pomogę wam.
  Śmierciożerczyni uniosła brwi.
  - Ach, tak? Więc może tak: jeśli nam nie pomożesz, zdradzę twoją tajemnicę twoim przyjaciołom, Dumbledore'owi, Ministrowi Magii... i może jeszcze kilku innym osobom.
  - Nie znasz mojej tajemnicy - oznajmiłam trzęsącym, się głosem.
  Lestrange uśmiechnęła się.
  - Znam, znam. Proponuję ci współpracę. Inaczej zdradzę ten twój sekret. Agnes Riddle.

niedziela, 19 kwietnia 2015

24. Przepowiednia

• oczami Kevina •

- Idziesz, czy nie?!
  - To niebezpieczne!
  - A ty kto, tchórz?!
  - Nie jestem tchórzem, po prostu uważam, że to jest niebezpieczne!
  Katherine i ja siedzieliśmy na fotelach w Pokoju Wspólnym Ravenclawu i, co tu dużo mówić, kłóciliśmy się.
  Dziewczyna wstała i założyła ręce na piersiach.
  - Dobrze. Dobrze. Zrobię to sama, skoro ty się boisz. Tylko nie myśl później, że Czarny Pan cię wynagrodzi.
  - Ciszej, ktoś usłyszy - syknąłem.
  - A co mnie to obchodzi?!
  - Kath... erine, usiądź z powrotem i błagam, na Merlina, bądź ciszej.
  Dziewczyna wyglądała, jakby chciała zaprotestować, ale zrezygnowała i usiadła z powrotem na fotelu.
  - Ja zdobędę ten diadem dzisiaj w nocy. I nie obchodzi mnie, z twoją pomocą, czy bez.
  - Nie puszczę cię samej.
  Kath prychnęła.
  - A co tobie do tego? Nie powstrzymasz mnie.
  - To zbyt niebezpieczne. Chcesz zginąć?
  Nie odpowiedziała. Dlaczego? Bo na pergamin, który leżał przed nią na stole, pojawił się napis: 'Do Kath... erine. Jakie jest rozwiązanie zagadki: pięć jednorożców pasie się na łące. Nadchodzi wilkołak i zabija jednego. Ile jednorożców zostaje na łące? Odpowiedź to nie cztery.' (Spróbujcie rozwiązać! ~ dop. autorki)
  - Co to jest? - spytałem zaskoczony.
  Kath. wywróciła oczami i sięgnęła po pióro. 'Do Krisina. Został jeden, ten zabity. Pozostałe uciekły.'
  Drzwi do Pokoju Wspólnego otworzyły się i wszedł przez nie brat dziewczyny - ten Kristin, co to niby ma nam rozkazywać. Chłopak rozejrzał się po pokoju i podszedł do nas.
  - Naprawdę jesteś taki głupi, że nie potrafisz dobrze odpowiedzieć na prostą zagadkę? - przywitała go Kath.
  Kristin wzruszył ramionami.
  - To nie ja trafiłem do Ravenclawu. Wiecie, gdzie diadem?
  Przydatną em.
  - Właśnie próbuje przekonać Kath... erine, że mogą ją złapać, jeśli będzie próbowała go ukraść, i że to jest zbyt niebezpieczne.
  Chłopak uśmiechnął się.
  - Żadne z was nie idzie.
  - Co?! - krzyknęła zaskoczona Kath. - Przecież musimy to...
  - Cicho - syknął Kristin. - Ktoś usłyszy. Zresztą nie powiedziałem, że nie zdobędziemy diademu. Po prostu wykorzystam kogoś innego.
  Kath prychnęła.
  - Jesteś pewien, że to osoba godna zaufania? - spytała z niedowierzaniem.
  Kristin po prostu pokazał nam czarny okrąg na wewnętrznej stronie jego dłoni.
  - Nie mów, że... - zacząłem, ale Kath mi przerwała.
  - Kogo związałeś ze sobą Ceremonii Przynależności?
  - Znacie Raylïe Jerks? - spytał Kristin.
  Pokręciliśmy przecząco głowami.
  - Ostatnio było o niej głośno - chłopak próbował nam podpowiedzieć. - Zaginęła...
  - Ale ostatnio nikt nie zaginął - przerwała mu Kath.
  Ku naszemu zaskoczeniu, Kristin odetchnął z ulgą.
  - Rzuciłem Obliviate Maxima - wyjaśnił. - Ona zrobi to za nas, nie będzie mogła się sprzeciwić.
  Kath zrobiła obrażoną minę.
  - Skoro tobie mama kogoś dała, to ja też chcę - stwierdziła.
  - Ej, chwila, jaką 'mama'? - wtrąciłem się.
  - Sama ją poproś - Kristin wzruszył ramionami. - A najlepiej sama sobie kogoś złap.
  - To ja chcę... - Kath przechyliła głowę w zamyśleniu. - Pottera, Turnera, Malfoy'a, bliźniaków Weasley'ów...
  - Rozpieszczona jesteś - przerwał jej Kristin. - Zresztą po co ci oni?
  - A po co ci tamta dziewczyna? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Kath.
  Chłopak wzruszył ramionami.
  - Jest ładna, zabawna...
  - Możemy porozmawiać o tym później? - poprosiłem. - Czuję się jak na wyprzedaży niewolników.
  - Bo to właśnie jest wyprzedaż niewolników - zgodził się Kristin. - Ale masz rację, porozmawiamy o tym później. Spotkamy się nad jeziorem od strony Zakazanego Lasu, dzisiaj w nocy, jasne?
  Kath przytaknęła.
  - Jasne.
★•★•★•★•★
• oczami Jamesa •

Wiecie jak to jest, mieć głowę pełną pomysłów, których nie można zrealizować, z dwóch powodów: Lily i bycia martwym? Okropnie. Okropnie nudno.
  - Mam taki pomysł... - zaczął Syriusz.
  - Żadnych pomysłów - przerwała mu Lily. - Mam dość słuchania o waszych głupich pomysłach na dokucza Snape'owi i Ślizgonom.
  - To nie będzie dowcip - zaprotestował Łapa. - No, może trochę... Ale tylko trochę...
  - Więc koniec rozmowy - ucięła Lily. - Skoro to dowcip, nie chcę o tym słyszeć.
  - Jaki jest ten twój pomysł? - spytałem.
  Syriusz uśmiechnął się.
  - Pamiętasz tę Krukonkę, co to ją Lestrange zabiła? Ta jak - jej - tam... Aurelie Watson?
  - Pamiętam, a co?
  - A pamiętasz Zaklęcie Życia?
  Prychnąłem.
  - A jak miałbym zapomnieć?
  - Więc co powiesz na wypróbowanie go po raz kolejny?
  Zacząłem rozumieć pomysł Łapy.
  - Kto rzuca zaklęcie? - spytałem.
  - Ja.
  - A niby dlaczego ty?
  Syriusz wzruszył ramionami.
  - Mogłeś się nie pytać.
  Racja. Zaklnąłem pod nosem.
  - James, słownictwo - oburzyła się Lily.
  - Dobrze, dobrze. Syriusz, idziemy?
  - Jasne.

Grób znajdował się na błoniach, nad jeziorem. Ja i Syriusz zmieniliśmy się w zwierzęta, bo uznaliśmy, że pies i jeleń nie wydadzą się aż tak dziwne jak mężczyzna, który umarł dwanaście lat temu, i jego rzekomy morderca, ucieknier z Azkabanu. Nadal był to dziwny widok, ale lepszy niż ta druga opcja.
  Gdy doszliśmy do grobu Aurelie Watson, z powrotem zmieniliśmy się w ludzi. Niestety, zwierzęta nie mogą korzystać z różdżek.
  - Vivere Reparare - wymamrotał Syriusz, celując różdżką w grób Krukonki.
  Przez chwilę nic się nie działo. To zaklęcie zawsze działało dopiero po jakimś czasie.
  - Zmywamy się - szepnąłem.
  Łapa przytaknął. Razem wróciliśmy do Wrzeszczącej Chaty, zostawiając za sobą budzącą się do życia dziewczynę.
★•★•★•★•
• oczami Aurelie •

Otworzyłam oczy. Było ciemno, nie byłam pewna, czy w ogóle miałam otwarte oczy, bo i tak nic nie widziałam. Usiadłam i natychmiast tego pożałowałam. Uderzyłam głową o niski sufit. Gdzie ja w jestem?, pomyślałam. Ostatnio... Nie pamiętam.
  Powoli, z wahaniem, popchnęłam sufit w górę. Był ciężki, ale jakoś mi się udało.
  Oślepiło mnie światło słoneczne. Zasłoniłam oczy dłonią. Po około minucie, gdy już w miarę przyzwyczaiłam się do intensywnego światła, rozejrzałam się wokoło. Dookoła rozciągała się łąka, w pobliżu błyszczała tafla jeziora, a nieco dalej widać było zamek. Leżałam w jakimś... czyżby to był grób?
  Wstałam i wyszłam z kamiennej trumny. Ostrożnie stawiałam kroki, czułam się, jakbym nie chodziła od kilku dni. Ruszyłam w kierunku zamku. Po dłuższym czasie doszłam do celu i zapukałam do bramy. Po chwili otworzyła mi starsza kobieta w długiej sukni.
  Na mój widok zbladła.
  - Po - powinnaś być martwa - wyjąkała. - Co się stało?
  Zmarszczyłam brwi, próbując sobie coś przypomnieć.
  - Nie pamiętam - przyznałam. - Gdzie ja jestem? Co to za miejsce? Kim pani jest? Kim... Kim ja jestem?
★•★•★•★•★
Albus Dumbledore wszedł do gabinetu profesor Trelawney.
  - Witam, Albusie - przywitała się nauczycielka. - Spodziewałam się pana.
  - Witam, Sybillio - odparł dyrektor. - Chciałbym z tobą porozmawiać o... Sybillio, dobrze się czujesz?
  Nagle mężczyzna urwał. Profesor Trelawney zdawała się nie słyszeć, co on mówi. Przez chwilę nie odpowiadała, a gdy w końcu przemówiła, z jej ust wydobył się inny głos:
  - Będzie ich sześcioro: ta, co pamięć straciła i z martwych powstała, ta, co przez przyjaciela jest uwięziona, ta, z której zazdrości przyjaźń powstała, ta, co od Czarnego Pana pochodzi, ten, co się przeciwstawił i ból w domu odnalazł i ten, co jako pierwszy przeżył śmierć. W ich rękach ważą się losy świata. Z Czarnym Panem przyjdzie im walczyć, lecz to nie on stanie się ich zgubą. Będzie ich sześcioro... ta, co pamięć straciła i z martwych... powstała...
  Sybillia Trelawney nagle zamrugała.
  - Wybacz, Albusie - przeprosiła, tym razem już swoim głosem. - Zamyśliłam się... O czym chciałeś ze mną pomówić?
  Dyrektor przyglądał jej się uważnie.
  - O podwyżce pensji - oznajmił w końcu.

piątek, 17 kwietnia 2015

23. Ceremonia Przynależności

• oczami Raylïe •

Lestrage wpatrywała się we mnie z zaciekawieniem.
  - A więc to ty jesteś ta Raylïe Jerks? - upewniła się z pogardliwym uśmiechem na twarzy.
  Postanowiłam odegrać rolę śmiałej i wesołej dziewczyny - takiej, jaką zwykle byłam.
  - Masz różowe włosy - zauważyłam.
  Lestrage obdarzyła mnie morderczym spojrzeniem.
  - Cicho bądź - warknęła. - Spytałam cię o coś.
  - Możesz proszę powtórzyć? Obawiam się, że nie dosłyszałam.
  - Czy ty jesteś tą Raylïe Jerks?! - krzyknęła poirytowana śmierciożerczyni.
  - Tak, aż taka sławna jestem?
  - Cicho bądź!
  - Najpierw pani się o coś pyta, potem denerwuje się, że nie odpowiadam, a następnie każe mi być cicho. Proszę się w końcu zdecydować.
  Lestrage zadrżała ze wściekłości. Pięści miała zaciśnięte, a ręce różdżkę.
  - Jak ty się do mnie zwracasz? - wycedziła.
  Wzruszyłam ramionami.
  - Normalnie.
  Za mną, Kristin poruszył się zaniepokojony. Hmm... Może rzeczywiście nie powinno się denerwować niebezpiecznej śmierciożerczyni z groźną różdżką w dłoni?
  Lestrage wymierzyła we mnie różdżką.
  - Mam cię zabić od razu, czy najpierw torturować? - wysyczała.
  A już chciałam się poddać i zrezygnować z grania mojej roli. No, ale jeśli tak bardzo chce mnie zabić, nie będę przeszkadzać. Po prostu umilę sobie czas przed śmiercią i zostanę odpowiednio zapamiętana. Za kilka lat, Lestrage będzie wspominała Raylïe Jerks, i, zalewając się rzewnymi łzami, żałowała, że mnie zabiła. Hmm... Mało prawdopodobne.
  - Co wolisz? - powtórzyła śmierciożerczyni.
  - Powrót do Hogwartu? - zasugerowałam.
  Lestrage prychnęła.
  - Takiej opcji nie ma. Crucio!
  Poczułam ból, jakbym była jedyną tarczą podczas wieloosobowego konkursu łuczniczego, z bardzo utalentowanymi strzelcami, jakby przeszywało mnie tysiące strzał. Upadłam na podłogę, ale udało mi się nie krzyknąć, co chyba zaskoczyło Lestrage. Śmierciożerczyni szybko przerwała zaklęcie.
  - No, tak źle nie było - skomentowałam, wstając z podłogi.
  - Co ty, nic nie czujesz, Jerks? - zdziwiła się Lestrage. - To było Cruciatus, prawda? Kristin?
  - Było - zgodził się chłopak, przyglądając mi się z zaskoczeniem.
  Śmierciożerczyni machnęła ręką.
  - Nieważne - stwierdziła. - Mogę ci pozwolić wrócić do Hogwartu, o ile będziesz dla nas szpiegować. Obawiam się, że Kristinowi nie wszyscy ufają.
  - Nie szpieguję na moich przyjaciołach - zastrzegłam.
  - A Potter i Turner to dla ciebie kto?
  - Przyjaciele.
  - Więc wolisz zginąć, niż szpiegować na swoich przyjaciołach? - upewniła się zaskoczona Lestrage.
  - Tak.
  Śmierciożerczyni przyglądała mi się z podziwem.
  - Odważna jesteś - uznała. - Może jednak cię nie zabiję.
  Wzruszyłam ramionami.
  - W końcu za coś trafiłam do Gryffindoru, nie? Albo po prostu wiedziałam, że mnie nie zabijesz.
  Lestrage wymierzyła we mnie różdżką.
  - Zmieniłam zdanie. Avada...
  - Pozwól mi ją zatrzymać.
  I ja, i śmierciożerczyni spojrzałyśmy z zaskoczeniem na Kristina. Czy on właśnie ocalił mi życie? Obawiam się, że to znaczy, że będę musiała mu podziękować. No, nie.
  - Po co ci ona? - spytała Lestrage, unosząc w górę różowe brwi. Wyglądała dziwnie z tym kolorem w włosów. - Po co? - ponowiła pytanie, gdy nie doczekała się odpowiedzi. Przyjrzała mi się krytycznie. - Chociaż właściwie... Mogę zrozumieć. Ładna, odważna, bywa zabawna...
  Założyłam ręce na piersiach.
  - Wypraszam sobie takie odzywanie się do mnie - uniosłam w górę podbródek. - Nie jestem jakimś przedmiotem z nalepką 'WYPRZEDAŻ'.
  - ... zarozumiała... - ciągnęła śmierciożerczyni. - Zgoda. Bierz ją. A, i jeszcze jedno: zorganizuj jakoś jej zniknięcie.
  Pomachałam dłonią przed oczami śmierciożerczyni.
  - Nadal tu jestem - przypomniałam jej.
  Zignorowała mnie.
  - Spraw, żeby zapomnieli, że kiedyś w ogóle istniała, jasne, Kristin? I to samo, co wcześniej: niech nie wierzą w to, co na ten temat powiedzą Potter i Turner. Obawiam się, że znają przeciwzaklęcie na Obliviate Maxima.
  Chłopak przytaknął.
  - Zamierzacie jeszcze zwrócić na mnie uwagę, czy mogę sobie pójść? - spytałam, patrząc to na Lestrage, to na Kristina.
  Chłopak chwycił mnie za ramię.
  - Możesz sobie pójść, ale że mną, i tam, gdzie ja chcę - powiedział. - Masz należeć do mnie, więc musimy odbyć Ceremonię Przynależności.
  - Czyli z dziękowaniem za uratowanie życia powinnam poczekać? - upewniłam się.
  - Stanowczo - stwierdziła Lestrage, z uśmiechem, który mi się bardzo nie spodobał.

★•★•★•★•★
• oczami Lucasa •

Z początku myślałem, że nic nie może być gorsze od wściekłego taty i Cruciatusa. Uświadomiłem sobie, że się myliłem, gdy zobaczyłem Ruthie.
  - Co ty tu robisz?! - wrzasnął tata. - Podsłuchujesz?!
  - Ja... ja tylko - wyjąkała dziewczynka.
  - Mówiłem ci, żebyś poszła do siebie? - jęknąłem.
  - Chodźcie ze mną, oboje! - rozkazał tata.
  Powlekliśmy się za nim na strych.
  - Lucas...? Co się teraz stanie?- wyszeptała zaniepokojona Ruthie.
  - Nic złego - spróbowałem ją pocieszyć, ale tata zaklęciem otworzył klapę na suficie prowadzącą na strych i spuścił stamtąd schody.
  - Właźcie - rozkazał. - Może nauczycie się trochę posłuszeństwa.
  Pomogłem wejść na górę Ruthie, a potem sam poszedłem w jej ślady. Tata wdrapał się na strych tuż za mną i zatrzasnął za sobą klapę.
  - Lucas, różdżka - powiedział pozbawionym emocji głosem.
  Oddałem mu swoją różdżkę.
  - Trochę za późno na posłuszeństwo, chłopcze - wysyczał. - Crucio!
  - Nie! - krzyknęła Ruthie.
  Bolało. Bardzo. Jak? Nie potrafię tego opisać. Wyobraźcie sobie największy ból, jaki możecie. Pomóżcie razy tysiąc. Macie efekt Cruciatusa.
  - Crucio! - krzyknął ponownie tata, nadal mierząc we mnie różdżką.
  Upadłem na podłogę. Normalnie spodziewałbym się, że nie potrafiłby o niczym myśleć w takiej sytuacji, ale było inaczej. Myślałem o wyjściu do Hogsmeade z Ginny w ten weekend. Myślałem o zaplanowanym dowcipie, który będziemy musieli z Harry'm zrobić. Myślałem o wszystkim, tylko nie o bólu. Może to czyniło go mniejszym, albo przynajmniej mniej odczuwalnym.
  Tata w końcu przerwał zaklęcie. To ta dobra informacja. Zła informacja: teraz torturował Ruthie.
  Dziewczynka krzyknęła z bólu.
  - Zostaw ją - rozkazałem.
  Tata prychnęła.
  - A co ci do tego? - spytał, ale przerwał zaklęcie. - Następnym razem może zachowacie się odpowiednio.
  Odwrócił się, by zejść ze strychu, ale substancja, co miała go umieścić w Św. Mung, zaczęła działać. Na jego ciele pojawiły się czerwone krosty,, a tata zgiął się z bólu. Otworzył szeroko oczy i się deportacji.
  - Co się stało z tatą? - wyszeptała Ruthie.
  - Zdenerwował się trochę i nie panował nad tym, co robi - odparłem cicho.
  - To już się nie powtórzy? - upewniła się dziewczynka.
  - Już nie - obiecałem, chociaż sam chciałem mieć taką pewność.
  Nie uwierzyła mi.

★•★•★•★•★
• oczami Raylïe •

- O co chodzi z tą Ceremonią Przynależności? - spytałam po raz czterdziesty ósmy (liczyłam!), odkąd opuściliśmy mieszkanie Lestrage.
  - Zobaczysz - odparł Kristin, popychając mnie końcem różdżki.
  O, osiągnięcie! W końcu mi odpowiedział!
  - Ale o co...
  - Cicho bądź - rozkazał chłopak.
  - W jaki sposób mam niby do ciebie należeć?
  Nie odpowiedział. Znowu będę musiała zadać to samo pytanie czterdzieści osiem razy, by mi odpowiedział: 'zobaczysz'?
  - W jaki sposób?
  Kristin wypuścił głośno powietrze z irytacji.
  - Będziesz musiała robić, co ci rozkaże. Teraz rozumiesz?
  Uniosłam w górę podbródek.
  - Nie zmusisz mnie do niczego.
  Kristin tylko się roześmiał.
  - Nie będę musiał cię zmuszać. Zrobisz, co ci każę, niezależnie czy tego będziesz chciała, czy nie.
  - A jeśli nie zrobię?
  - Zawsze mam różdżkę, zresztą nie sądzę, byś potrafiła mi się przeciwstawić.
  Zaprowadził mnie na jakąś polanę, co mnie zaskoczyło. Było to idealne koło, nie rosła tam nawet trawa. To było nienaturalne.
  - Przeklęta ziemia - wyjaśnił Kristin, jakby znał moje myśli.
  Wepchnął mnie na sam środek. Zobaczyłam, że tam ziemia z brązowej stała się czarno - zielona. Jak trucizna.
  Kristin chwycił mnie za nadgarstek. Dotknął mojej dłoni różdżką.
  - Nie ruszaj się - polecił.
  Niepotrzebnie. Poczułam, jak jakaś niewidzialna siła przytrzymuje mnie w miejscu. Nie mogłam się ruszyć, nawet gdybym chciała. Tak, jak mówił.
  Kristin zaczął mówić coś w języku, którego nie rozumiałam. Chciałam się zapytać, co to znaczy, ale poczułam okropny ból w ręce, może nawet gorszy od Cruciatusa. Nie mogłam krzyknąć ani nie mogłam upaść, co chyba jednak miało też dobre strony, bo gdybym mogła, zrobiłabym i to, i to.
  Ból minął po około minucie, ale dla mnie trwało to o wiele dłużej. Jeszcze przez chwilę po tym, jak ustał, Kristin trzymał mnie za nadgarstek i dotykał mojej dłoni różdżką, a ja nie mogłam się ruszyć, lecz tylko przez chwilę.
  Upadłam na ziemię. Spojrzałam na swoją dłoń. Były na niej wypalone inicjały K.L., a pod spodem czarny okrąg.
  - Co to jest? - spytałam.
  - Znak, że należysz do mnie - odparł Kristin.
  - A K.L.?
  - Moje, inicjały, a co?
  - Myślałam, że twoje nazwisko zaczyna się na S, a nie na L.
  Kristin zaklął.
  - Nieważne. Chodź ze mną.
  - Niby dla... - zaczęłam, ale urwałam, bo moje ciało wstało z ziemi. Mówię, że 'ciało wstało', bo zrobiło to bez mojej woli. - Co...?
  Chłopak wzruszył ramionami.
  - Mówiłem ci, że to tak działa. Należysz do mnie i musisz robić, co zechcę.

środa, 15 kwietnia 2015

22. Prezent dla Nathaniela Turnera

• oczami Harry'ego •

Po wyjeździe Lucasa potwornie się nudziliśmy. Ja, Agnes i Ginny siedzieliśmy na fotelach w Pokoju Wspólnym i prawie zasypialiśmy. Zaproponowałem kilka dowcipów, ale dziewczyny je odrzucały. Zatęskniłem za kolegą. Nie żebym nie lubił Agnes i Ginny, były spoko, zwłaszcza ta pierwsza, ale nie mogły zastąpić Lucasa. Byłem pewien, że on by się zgodził.
  - Idziemy do gabinety Lupina - zdecydowałem w końcu, wstając z fotela.
  - Po co? - spytała Ginny.
  - Nudzi mi się tutaj.
  - A Lupin to poprawi?
  - On może nie tak bardzo - przyznałem, - ale wiecie, kogo możemy tam spotkać.
  - Głupi pomysł - uznała Ginny.
  - Ja idę - postanowiła nagle Agnes.
  Weasley spojrzała na nią z zaskoczeniem.
  - Też mi się nudzi - wyjaśniła Robertson.
  Ginny westchnęła.
  - Niech będzie, ja też idę, przecież nie zostanę tu sama.
  - Poczekajcie chwilę - polecił em. - Zaraz wracam.
  Pobiegłem na górę do dormitorium. Wyjąłem z kufra Mapę Huncwotów i wziąłem 'Księgę przydatnych zaklęć, eliksirów i pomysłów na dowcipy', po czym z powrotem zbiegłem na dół.
  - Idziemy.

★•★•★•★•★
• oczami Ruthie •


Strasznie się cieszyłam, że Lucas wrócił, ale bałam się złości rodziców. Obiecali, że go nie wydziedziczą... ale mogą zrobić wiele.
  Samuel otworzył drzwi domu dużym, srebrnym kluczem.
  - . - warknął, a gdy tylko ja i Lucas weszliśmy do środka, zatrzasnął drzwi i pobiegł po schodach na górę, do swojego pokoju.
  Lucas rozejrzał się po przedpokoju.
  - Gdzie są rodzice? - spytał.
  - W jadalni, tam przynajmniej byli ostatnio, gdy ich widziałam - odparłam.
  Lucas pokiwał głową.
  - Raczej dużo się nie ruszają, więc pewnie jeszcze tam siedzą - spojrzał na mnie. - Moi nowi przyjaciele planują zrobić coś... dosyć ciekawego. No, przynajmniej dla mnie i dla nich, bo dla rodziców na pewno nie. Może ich to... trochę... tylko trochę... troszeczkę... zezłościć, więc będą obwiniali wszystkich, którzy znajdą się w pobliżu. Nie chciałbym, żeby byli na ciebie źli, więc, dla swojego bezpieczeństwa, lepiej idź do siebie i z tamtąd nie wychodź, dobrze?
  Po czym ruszył korytarzem w kierunku jadalni.
  Poszłam za nim. Nie miałam zamiaru po prostu siedzieć w swoim pokoju, zwłaszcza jeśli miało wydarzyć się coś ciekawego, coś, co miało zezłościć rodziców. Nie chciałam tego przegapić. Gdy Lucas zamknął za sobą drzwi jadalni, natychmiast przyłożyłam do nich ucho, by usłyszeć jak najwięcej.
  - Więc przyszedłeś - usłyszałam chłodny głos taty.
  - Bardziej przyjechałem - poprawił go Lucas. - Pieszo przeszedłem tylko drogę od bramy do tutaj.
  Mogłam sobie wyobrazić wściekłe spojrzenie taty.
  - Nie żartuj. Nie ma w tym nic śmiesznego, jest jedynie twoja głupota.
  - Dostałem Wybitny z Obrony przed Czarną Magią, więc moja głupota chyba aż tak duża nie jest.
  - Cicho bądź! Wiesz, po co cię tu wezwaliśmy?
  - Profesor Dumbledore wyraził się dość jasno w tej sprawie. Bo miałem ponowne Sortowanie, tak?
  - Zrezygnowałeś z najlepszego domu w Hogwarcie na rzecz głupiego Gryffindoru - poprawił go głos taty. - Dałeś zły przykład młodszej siostrze. Myślałeś o Ruth, gdy decydowałeś się na ponowne Sortowanie?
  No nie, to już przesada. Będą się do mnie odwoływać, by go oskarżać?
  - Myślałem - przyznał głos Lucasa. - Myślałem, że może też się na to zdecyduje i nie będzie musiała znosić Ślizgonów, tak jak ja przez dwa lata.
  - Jak śmiesz!
  - Jest południe - oznajmił Lucas.
  - Ale co to ma do rzeczy? - wyszeptałam.
  Natychmiast uzyskałam odpowiedź na moje pytanie.
  Usłyszałam huk i przekleństwa taty.

★•★•★•★•★
• oczami Harry'ego •


Zapukaliśmy do gabinetu profesora Lupina. Drzwi otworzyły się prawie natychmiast.
  - Cześć Harry, Agnes, Ginny - przywitał się nauczyciel. - Gdzie Lucas?
  - Jego rodzicom nie podoba się jego obecny dom - wyjaśniłem - i poprosili Dumbledore'a, by pozwolił Lucasowi wrócić na tydzień do domu.
  - Aha - Lupin póki wał głową. - Wejdźcie.
  Nauczyciel otworzył szerzej drzwi, wpuszczając ich do środka.
  Tata, mama i Syriusz już tam byli.
  - A więc wasz przyjaciel został skazany na towarzystwo Nathaniela Turnera - oznajmił grobowym głosem Syriusz.
  - Prosimy o minutę głośnego rozrabiania na jego cześć - dodał tata.
  - Co macie na myśli? - spytałem z uśmiechem. Ich pomysły zwykle były genialne.
  W oczach Syriusza i taty zatańczyły niebezpieczne iskierka.
  - Zobaczysz.
  - Potrzebne materiały: Łajnobomba, sztuk jedna. Różdżka, sztuk obojętnie ile. Odtwarzacz muzyki, sztuk jedna. Kamera wideo, sztuk jedna. Głośniki, sztuk dwie. Co tam jeszcze było...? A, Krostowybuch, sztuk jedna - wyliczał tata.
  Lupin pobladł, a Syriusz uśmiechnął się szeroko.
  - Chyba nie myślisz o... - zapytał z niepokojem nauczyciel.
  - Tak, myślę właśnie o.

★•★•★•★•★
• oczami Lucasa •


Gdy zobaczyłem Łajnobombę wlatującą przez okno i rozwijającą się na głowie ojca, uznałem, że dotychczas nie doceniałem Jamesa i Syriusza.
  - Co to ma znaczyć?! - wrzasnął tata.
  - Transmisja na żywo. Hogwart - dwór Turnerów, Deadly Street 6 - usłyszeliśmy jakiś głos, a w powietrzu pojawił się hologram głośników i kamery.
  - Chyba działa - z głośnika dobiegł głos Jamesa.
  - Chyba. Przynajmniej coś widać. Przekręć tę kamerę, może zobaczymy - tym razem był to głos Syriusza.
  Wybuchnąłem śmiechem.
  - Skoro Lucas się śmieje, to chyba znaczy, że działa - uznał głos Harry'ego.
  - Śmiać się można i z ich rozmowy - usłyszałem Robertson.
  - I z kręcącej się w koło zwariowanej kamery? Słuszycie mnie w ogóle? - spytałem.
  - Tak, słyszymy - tym razem to była Ginny. - A zwariowana kamera świadczy o tych, którzy nią sterują.
  - Hej! - zaprotestował wspólnie James i Syriusza.
  Kamera się zatrzymała.
  - Lucas, zadziałało, czy nie? - spytał Harry.
  - Zależy, gdzie celowaliście.
  - W twojego ojca.
  Spojrzałem na tatę, otoczonego śmierdzącą mgłą z Łajnobomby, wpatrującego się w kamerę z szeroko otwartymi ustami.
  - Macie dobrego cela - przyznałem.
  - A nie mówiłem! - wykrzyknął Syriusz.
  - Też bym trafił! - zaprotestował James.
  - Och, zamknijcie się, obaj! - rozkazała Lily.
  - Kto...? - wykrztusił w końcu tata.
  - Czy dobrze słyszę? - wykrzyknął James z udawanym zdziwieniem. - Nath umie mówić!
  Tata pobladł ze wściekłości.
  - Nie uważacie, że ten wasz skrót 'Nath' od imienia Nathaniel jest nieco zbyt typowy? - usłyszałem zmęczony głos Lupina. - A oczywiście potem mnie się dostanie.
  - Lupin - wysyczał tata.
  Z głośnika dobiegło westchnienie nauczyciela.
  - A nie mówiłem?
  - Mogłeś się nie odzywać - zauważył James.
  - Może po prostu sądził, że Nath nie jest na tyle mądry, by się domyślić? - zasugerował Syriusz.
  Harry chyba już dusił się ze śmiechu, tak jak ja zresztą. Nawet Ginny i Robertson chichotały.
  - Lucas - wydusił tata. - Czy. Ty. Przypadkiem. Nie. Zaprzyjaźniłeś się. Z. Potterem?
  - Coś w tym stylu - zgodziłem się, gdy zdołałem powstrzymać śmiech.
  - Hej, Lucas! - krzyknął James. - Odsuń się trochę! Teraz ja strzelam!
  Odsunąłem się na bok. W samą porę. Przez okno wleciała jakaś piłka, przeleciała przez miejsce, gdzie przed chwilą stałem, i rozprysła się na tacie. Wylała się z niej dziwna, żółto - zielona substancja.
  - Jesteście głupi - uznała Lily.
  - Nie znudziło ci się jeszcze? - z głośników dobiegł zdziwiony głos Syriusza. - Mówisz nam to co pięć minut.
  - Co to było? - spytałem.
  - Obawiam się, że twój tat trafi do Św. Munga na jakiś czas - odpowiedział Lupin. - To był pomysł Harry'ego, żeby Nathaniel...
  - Nath! - wykrzyknął James.
  - ... nie uprzykszał ci tak życia przez ten tydzień - dokończył Lupin. - Ja tylko pożyczyłem im swój gabinet na ten czas, tak to nie brałem w tym udziału. Mam nadzieję, że wspomnisz o tym Dumbledore'owi, gdy twój tata na mnie na skarży.
  - Będę pamiętać - obiecałem.
  Tata rzucił mi wściekłe spojrzenie.
  - Uwaga! - krzyknął nagle Harry. - McGongall idzie!
  - Wy macie zajęcia z Okulumencji, a my się ulatniamy, jasne? - usłyszałem głos Syriusza. - Możecie powiedzieć, że Rem wyciągnął z was wspomnienia o jakiejś wyjątkowo hałaśliwej dyskotece.
  - To cześć! - krzyknął James.
  Głośnik i kamera zniknęły. Odwróciłem się do sapiącego ze wściekłości taty.
  - Pożałujesz tego - wysyczał.
  Ups. Jak tata mówi, że czegoś pożałujesz, zazwyczaj tego żałuję. I to bardzo.
  - Chodź ze mną - rozkazał. - Mam nadzieję, że nie wygadasz nikomu, że użyłem zaklęcia Cruciatus na człowieku.
  Podwójne 'Ups'.

niedziela, 12 kwietnia 2015

21. Powrót na Deadly Street 6

• oczami Agnes •

Wracałam do dormitorium najciszej jak mogłam. Nie chciałam obudzić Parvati czy Lavender. Gdyby zobaczyły mnie wchodzącą do naszego dormitorium o takiej porze (była 1:35), pewnie stałyby się podejrzliwe. A tego nie chciałam.
  Harry i Turner otrzymali swoją książkę z powrotem, co ich bardzo ucieszyło. Mam nadzieję, że McGongall to zobaczyła, nie mam ochoty znowu skarżyć na chłopaków, zwłaszcza w nocy.
  Nigdy bym się do tego nie przyznała, ale 'Księga przydatnych zaklęć, eliksirów i pomysłów na dowcipy' okazała się całkiem interesująca. Oczywiście, nie powiedziałam tego, bardziej coś typu: 'Ta książka jest głupia, niebezpieczna i lepiej ją oddajcie.' Zgodnie z moimi przypuszczeniami, Harry i Turner natychmiast zaprotestowali, natomiast Ginny, już nie zgodnie z moimi przypuszczeniami, zauważyła, że chyba lepiej, żeby to oni ją mieli, a nie James Potter i Syriusz Black. Faktycznie.
  Gdy tylko znaleźliśmy się z powrotem w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, Harry i Lucas pobiegli do swojego dormitorium. Ja i Ginny poszłyśmy za nimi, rzecz jasna. Miałyśmy im pozwolić rozrabiać bez nas?!
  Na szczęście udało nam się wejść do ich dormitorium nim zamknęli drzwi na klucz.
  - Nie powinnyście być u siebie? - jęknął Turner na nasz widok.
  - Może i powinnyśmy, ale chyba nie wyrzucisz mnie stąd, prawda? - Ginny uniosła brwi. - Zresztą możemy wam pomóc, w końcu wiemy o wiele więcej niż wy.
  To go uciszyło, ale Harry oburzył się:
  - Jak to więcej?! Jesteś od nas o rok młodsza, prawda? A w zeszłym roku, w Komnacie Tajemnic...
  - Nie wspominaj przy mnie o Komnacie Tajemnic, idioto.
  Harry otworzył usta, zaskoczony. Najwyraźniej nie był przyzwyczajony do bycia nazywanym 'idiotą'. Hmm... Nie wiedziałam, że był głuchy. Inaczej pewnie by usłyszał.
  Turner w tym czasie zajął się przeglądaniem księgi.
  - Hej, Harry, co powiesz na to? - wykrzyknął nagle, pokazując koledze jakiś tekst.
  Harry przeleciał po nim wzrokiem.
  - Za trudne - uznał. - Może kiedy indziej. Przygotowanie tego zajmie nam z pół roku.
  - Ale warto.
  - Warto.
  - Na Boże Narodzenie?
  - Na Boże Narodzenie.
  - Co warto? - spytałam.
  - Nieważne - Turner szybko zamknął księgę.
  Uniosłam brwi. Nie zadziałało
  - Turner, pokaż - zażądałam.
  Nic. Zero reakcji. Odsunięcia ode mnie księgi nie liczę.
  - Turner? - Ginny spojrzała na niego wyczekiwany.
  Chłopak westchnął.
  - Później, gdy będziemy to przygotowywać.
  Harry zaczął kasłać.
  - Harry, jak jesteś przeziębiony, to może powinieneś pójść do Skrzydła Szpitalnego - poradził Turner z udawaną troską.
  - Nie jestem chory - Harry pokręcił głową między atakami kaszlu, który, zdaje się, kaszlem nie był.
  Otrzasnęłam się ze wspomnień. Otworzyłam drzwi najciszej jak mogłam. Parvati i Lavender stały. Całe szczęście... Brakowało Raylïe. Wszyscy podejrzewali, że Lestrage jej coś zrobiła. Miałam nadzieję, że się mylili.
  Zamknęłam drzwi i rzuciłam się na łóżko. Byłam wyczerpana po godzinnym przygotowywaniu jakiegoś tam eliksiru na Malfoy'a.
  Zapomniałam, że w łóżku są sprężyny. Sprężyny hałasują, gdy na nie wskoczysz, idiotko.
  Usiadłam na łóżku, by upewnić się, że moje współlokatorki się nie obudziły i odetchnęłam z ulgą. Całe szczęście. Nadal spały.
  Położyłam się z powrotem na łóżku, tym razem ciszej, i natychmiast zasnęłam.

★•★•★•★•★
• oczami Lucasa •

Gdy Dumbledore wezwał mnie rano do siebie, bałem się, że się dowiedział. Ale wtedy wezwałby i Harry'ego...
  Zapukałem do drzwi gabinetu. Otworzyły się prawie natychmiast.
  - Wejdź, proszę - zaprosił mnie dyrektor.
  Posłuchałem i się i usiadłem na krześle na przeciwko biurka.
  Dumbledore zamknął drzwi zaklęciem.
  - Sądzę, że spodziewałeś się takich konsekwencji, gdy poprosiłeś o zmianę domu - zaczął dyrektor. - Pewnie wiedziałeś, że twoim rodzicom się to nie spodoba.
  Więc to o to chodzi!
  - Otrzymałem od twojego ojca list - ciągnął Dumbledore. - Prosił mnie, bym pozwolił ci wrócić do domu na ten tydzień. Odpisałem mu, że wpierw muszę spytać cię o zgodę. Co ty na to?
  Zawahałem się.
  - A będę mógł wrócić w piątek wieczorem? - spytałem.
  Dumbledore uśmiechnął się.
  - Tę opcję zaproponowałem - przyznał. - Spodziewam się, że chciałbyś wrócić przed sobotnim wyjściem do Hogsmeade? Idziesz tam z Ginervą Weasley, z tego co mi wiadomo, prawda?
  Poczułem, jak się rumienię. Dumbledore udał, że tego nie zauważył.
  - Mogę wyjechać - zgodziłem się.
  Dyrektor przytaknął, jakby spodziewał się takiej odpowiedzi.
  - Skoro postanawia pan jednak wyjechać, radziłbym się już zacząć pakować.

Niecałe dwie godziny później stałem na dworcu, czekając na pociąg.
  - Nie wracaj do Slytherinu - poprosiła Robertson. A co ją to tak właściwie obchodzi?
  - Nie zamierzam - zapewniłem ją.
  - Nie pozwól, by ci wbili do głowy te swoje ślizgońskie zasady - Harry poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu.
  - Yhym. Od razu pozbędę się wszystkich młotków, żeby nie mieli czy wbić.
  Harry wyszczerzył zęby.
  - Nie może być aż tak źle - uznał, - skoro jeszcze masz ochotę na żarty.
  - Mam po prostu wrodzone poczucie humoru - wzruszyłem ramionami.
  - To ja mam poczucie humoru, nie ty - poprawił mnie Harry.
  - Pomyliłeś osoby.
  - Ja? Chyba ty.
  - Właśnie mówię. Mylisz mnie i siebie.
  Dziewczyny zgodnie wywróciły oczami.
  - Zachowujecie się jak przedszkolaki - skarciła nas Robertson.
  - Nie jak przedszkolaki - poprawiła ją Ginny. - Jak James i Syriusz, a to jeszcze gorzej.
  - No tak - zgodziła się jej koleżanka. - James i Syriusz są bardziej dziecinni niż przedszkolaki.
  - Yhym. I obawiam się, że tak to jest u niektórych chłopaków okres dorastania jest zastępowany okresem antydorastania.
  - Hej! - zaprotestowaliśmy, ja i Harry.
  Za sobą usłyszałem chrząknięcie. Niestety, znajome.
  - Co, wyrzucają cię? - spytała moja strasza siostra, Samantha.
  - Nie - odparłem, nawet się nie odwracając. - Po prostu rodzice chcą mi osobiście pogratulować.
  Prychnięcie.
  - A niby czego? Głupoty? Zmiany domu z najlepszego na najgorszy? Kolegowania się z naszymi wrogami? Ze zdrajcami krwi? Z... z Gryfonami?
  Wzruszyłem ramionami.
  - A czemu nie?
  - Patrz na mnie, gdy mówię!
  Odwrociłem się i zmierzyłem ją spojrzeniem. Długie, fioletowe włosy, niebieskie oczy, zrozumiała mina, krzywy uśmiech... Nie zmieniła się przez ostatni tydzień, od kiedy ją ostatnio widziałem.
  Samantha spojrzała na mnie pogardliwie.
  - Wydziedziczą cię - wysyczała.
  - Serio? To świetnie! Przynajmniej nie będę musiał ciebie znosić całe wakacje i przerwy świąteczne.
  Sam zacisnąć pięści. Byłem pewien, że za chwilę mnie uderzy, gdy na stację wjechał pociąg. Siostra zmierzyła mnie więc tylko pogardliwym spojrzeniem, po czym odwróciła się, odrzucając włosy do tyłu (myślała, że to wygląda fajnie) i odeszła.
  Harry Za gwiazda.
  - Fajną masz siostrę, nie ma co.
  - Dzięki - mruknąłem. - Będziecie pisać?
  - Jasne! No to cześć!
  Harry odbiegł w kierunku Hogwartu.
  - Cześć - pożegnała się Robertson i odeszła.
  Ginny zawahała się. Przez chwilę stała tak, niepewna co zrobić.
  - Cześć - powiedziała cicho. Stanęła na palcach i pocałowała mnie w policzek.

★•★•★•★•★
• oczami Raylïe •

Rano obudziłam się strasznie głodna. No... Podejrzewałam, że to było rano, no bo o której porze się wstaje? Chociaż tutaj równie dobrze mógłby być środek nocy. Widziałabym tyle samo.
  Drzwi otworzyły się. Przymrużyłam oczy, widząc jasne światło. To chyba nie Słońce wchodzi do tego głupiego więzienia, prawda?
  Drzwi zamknęły się z powrotem, a źródło światła zostało postawione obok mnie. Zamrugałam kilka razy, by przyzwyczaić się do nagłej jasności. Po około minucie biała plama zaczęła nabierać kolorów i kształtów.
  Obok mnie ktoś postawił świeczkę. To ona dawała to światło. A oprócz mnie w więzieniu był...
  - Kristin?
  Natychmiast pożałowałam, że się odezwałam. Moje gardło było strasznie wysuszone i niemalże nie mogłam mówić.
  - Wstawaj, Jerks, i nie próbuj uciekać - warknął Kristin, podnosząc świeczkę.
  Wstałam i od razu prawie się przewróciłam. Kristin pociągnął mnie w górę i wypchnął z więzienia.
  Zmrużyłam oczy. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak ciemno było w tym głupim więzieniu.
  - Ruszaj się - warknął Kristin.
  Trącił mnie końcem różdżki, a ja posłusznie ruszyłam do przodu.
  Nie wiedziałam dokładnie, gdzie mnie prowadził, ani gdzie jestem. Nawet gdybym spróbowała uciec, nie wiedziałam, jak się stąd wydostać. Och, i Kristin miał różdżkę, a ja nie. Mógłby mnie zabić nim odbiegłabym. Oczywiście, o ile zdołałabym odbić.
  - Nie uciekniesz - syknął Kristin. - Umiem cię zabić za pomocą różdżki.
  - Czytasz mi w myślach? - wycharczałam, marszcząc brwi.
  - Nie twoja sprawa.
  Gdy doszliśmy do jakieś małej jamki, Kristin mnie zatrzymał. Po części dobrze, bo nie wytrzymałabym dłuższego spaceru, po części źle, bo to oznaczało, że jesteśmy tam, gdzie chciał mnie zaprowadzić.
  Kristin wymierzył różdżką w jamkę i wymamrotał jakieś zaklęcie. Jamka poszerzyła się.
  - Właź - Kristin wepchnął mnie do środka.
  Prowadził mnie jakimś długim, ciemnym korytarzem. Zaczęłam się zastanawiać, kiedy się skończy, i czy chcę, by się skończył, gdy nagle tunel rozszerzył się w całkiem sporą salę. Stało tam kilka mebli, ale nie było w niej nikogo. Dlaczego Kristin mnie tu przyprowadził? Po co?
  I wtedy zobaczyłam stojącą w cieniu Bellatrix Lestrage.

★•★•★•★•★
• oczami Lucasa •

Dziwnie było jechać pociągiem samemu. Strasznie się nudziłem, tak, że w końcu zacząłem czytać książkę. Wyobrażacie to sobie?! Ja, czytający książkę? Inną niż 'Księga przydatnych zaklęć, eliksirów i pomysłów na dowcipy'
  Gdy w końcu, po kilkugodzinnej podróży, pociąg się zatrzymał na peronie 9 i 3/4, King's Cross, wykorzystałem chyba wszystkie sposoby na jednoosobowe pokonanie nudy. Ciągnąc za sobą ciężki kufer, wyszedłem z przedziału i zacząłem rozglądać się za rodziną.
  Nie było trudno ich znaleźć. Na przystanku stały tylko dwie osoby: mój starszy brat Samuel i młodsza siostra Ruthie.
  - Cześć - przywitałem się, podchodząc bliżej. - Gdzie rodzice?
  - Zostali - poinformował mnie sucho Samuel. - A co, mieli się przejmować takim śmieciem jak ty?
  Ruthie przytuliła się do mnie.
  - Nie mów tak na Lucasa - pisnęła.
  Uśmiechnąłem się.
  - Słownictwo niezbyt godne arystkraty - zgodziłem się. - Nauczyłeś się już deportować?
  Samuel, wiek 21, próbował nauczyć się deportować odkąd skończył siedemnaście, ale, jak dotąd, nie udało mu się. Nienawidził, jak poruszałem ten temat i, wnioskując z jego wściekłej miny, nic się nie zmieniło.
  - Tacie pożyczono samochód z Ministerstwa - wyjaśnił ze złością. - Chodź, idioto.
  Zignorowałem końcówkę. Ja i Ruthie ruszyliśmy za Samuelem. Ruthie buzia się nie zamykają.
  - ... i wtedy usłyszałam, jak mama coś krzyczy, i poszłam do sypialni rodziców, i tata dostał list z Hogwartu, i bałam się, że stało się coś złego... - opowiadała - ... i rodzice powiedzieli, że zmieniłeś dom, i nie rozumiałam, co w tym złego, i tata urządził mi dwurodzinny wykład na temat wyższości Slytherinu nad innymi domami i głupocie Gryfonów... Ale ty nie jesteś tak głupi jak oni.
  Upewniłem się, że Samuel jest zajęty prowadzeniem samochodu i nie podsłuchuje, po czym powiedziałem cicho:
  - Gryfoni wcale nie są głupi. Większość z nich jest o wiele lepsza niż Ślizgoni. Tylko pamiętaj, Ruthie: nie mów rodzicom, że ci to powiedziałem. Przed nimi, Samuelem i Samanthą musisz udawać, że tak jak oni przywiązujesz wagę do czystości krwi i uważasz, że Slytherin jest najlepszym domem w Hogwarcie, do jakiego można trafić. To w ramach naszej Tajemnicy, jasne?
  Ruthie z powagą przytaknęła.
  - Mądra dziewczynka - pochwaliłem ją.
  Od kilku lat mieliśmy wspólną Tajemnicę: oboje uważaliśmy, że ta cała 'czystość krwi' i tym podobne sprawy to głupota. Oczywiście, rodzice nie mogli się o tym dowiedzieć. Szybko przekonaliśmy się, że Samantha i Samuel naskarżą na nas, gdy tylko się dowiedzą. Trzymali więc Tajemnicę tylko dla siebie.
  Samuel zatrzymał samochód.
  - Jesteśmy na miejscu.
  Wyjrzałem za okno. Wysoka brama, za nią długa ścieżka i kilkusetletni dom, który przez mugoli z najbliższego miasteczka był uznawany za nawiedzony. Deadly Street 6.
  Witaj w domu.

środa, 8 kwietnia 2015

20. 'Księga przydatnych zaklęć, eliksirów i pomysłów na dowcipy'

Uwaga! Nastąpiła zmiana narracji na pierwszoosobową!

• oczami Lucasa •

- Wyjaśnienia, proszę.
  Ginny zabrała nam księgę.
  - Co to jest? - spytała.
  Harry wzruszył ramionami.
  - Książka.
  Ruda - której- nie - znałem przyjrzała się księdze krytycznie.
  - Na 'książkę' nie wygląda - uznała. - To jest księga. Skąd wy ją wzieliście?
  Wzruszyłem ramionami.
  - Jak to skąd? Z biblioteki.
  Nie lubiłem tej dziewczyny. Tak, wiem, 'pozory mylą', 'nie ocenia się książek po okładce' i tak dalej. Ale ta była, jak dla mnie, za bardzo podobna do mamy Harry'ego. A to nie było nic dobrego.
  Nie - określona - bliżej - ruda spojrzała na mnie zarozumiale.
  - Raczej nie poszliście do biblioteki, nie wiedząc czego szukacie.
  Miała rację.
  - Ginny, co to w ogóle za książka? - nowa - mama - Harry'ego odwróciła się do Ginny.
  Weasley spojrzała na okładkę.
  - 'Księga przydatnych zaklęć, eliksirów i pomysłów na dowcipy' - przeczytała, a następnie otworzyła ją na pierwszej stronie. - 'Napisane przez Rogacza, Łapę, Lunatyka i Glizdona (z bardzo małym udziałem tego ostatniego J.P, S.B. (nie chcę w tym uczestniczyć R.L. (nie rób kolejnych nawiasów J.P. (sam właśnie zrobiłeś trzeci R.L. (a ty czwarty J.P. (Och, czemu muszę grać rolę Eva... to znaczy tej, z którą chce się umówić Rogacza, ale raczej nigdy mu się tu nie uda? S.B (hej! Trochę wiary w przyjaciela! J.P ( Uspokójcie się! S.B.)))))))) dla nowych pokoleń szlachetnych łamaczy zasad. Cena: dokuczanie Smarkowi (wytłumacz, kim jest, bo nie wszyscy znają to przezwisko R.L (to co mam powiedzieć? Głupiego, tępego, tłustowłosego, idiotycznego Ślizgona o imieniu Smark? S.B. (Po prostu powiedz: Severus Snape. Starczy? R.L. (a kto to? J.P. (Och, cicho bądź Jam... R.L. (Miało być bez imion! J.P. (Przecież jak McGongall to znajdzie, i tak będzie wiedziała, kto to napisał R.L. (i dlatego pytałem, czy nie możemy pójść do Miodowego Królestwa, zamiast to pisać P.P. (Och, cicho bądź Glizdek! Lepiej przypomnij sobie ten eliksir co go użyliśmy w zeszłym tygodniu, bo zapomniałem składników! S.B.))))))), czyli Severusa Snape'a.'
  Jeszcze nim Ginny skończyła czytać, ja i Harry już dusiliśmy się ze śmiechu, natomiast obie dziewczyny wpatrywały się w księgę szeroko otwartymi oczami.
  - Kto to napisał? - wydusiła zszokowana Agnes.
  Odpowiedział jej tylko nasz nieprzerwany śmiech.
  - Och, jesteście strasznie dziecinni! - wykrzyknęła z irytowało Ginny. - Przestańcie się tak chichrać! Co wy, pięciolatki?! I co to w ogóle za książka?!
  To tylko jeszcze bardziej nas rozbawiło.
  - Wiesz, jak ich uciszyć? - jeknęła Agnes.
  - Jednego chyba tak - mruknęła Ginny. - Turner, jak natychmiast nie przestaniesz się śmiać, nie pójdę z tobą w następny weekend do Hogsmeade!
  Natychmiast umilkłem. Może i wstęp do księgi był zabawny, ale Hogsmeade ważniejsze!
  Harry śmiał się jeszcze bardziej niż przedtem.
  - Idę do Hogsmeade z Malfoy'em - powiedziała głośno ruda - już - nie - wiem - jak - ją - nazwać.
  Harry'emu przeszła ochota do śmiechu.
  - Z kim?!
  - Z Malfoy'em - powtórzyła spokojnie ruda.
  - Idziesz z Malfoy'em! - wykrzyknęła Ginny.
  - Jesteś Robertson, tak? - domyśliłem się.
  Już - określona - ruda odwróciła się do mnie i przytaknęła.
  - A co?
  - To wyjaśnia, dlaczego Malfoy mówił o tobie cały tydzień.
  Harry naburmuszył się.
  - A nie możesz odmówić? - spytał.
  - I co? - prychnęła Robertson. - Mam iść z tobą?
  - Dokładnie - zgodził się Harry.
  - Jesteś głupi.
  - Pójdziesz ze mną?
  - Idę z Malfoy'em, głuchy jesteś?
  - Rozmowy ze Ślizgonami najwyraźniej bardzo uniemilają ludzi - mruknąłem.
  Ginny prychnęła.
  - Mów o sobie, Turner.
  - Jestem Gryfonem! - zaprotestowałem.
  - Yhym. Ale byłeś Ślizgonem. Zresztą nie ma takiego słowa jak 'uniemilają'.
  - Przed chwilą powstało. To się nazywa słowotwórstwo.
  Nasze dormitorium zamieniło się w Miejsce Dwóch Kłótni. Harry i Robertson sprzeczali się, z kim kto idzie do Hogsmeade, a ja i Ginny kłóciliśmy się, czy jestem Ślizgonem, czy też nie.
Robertson: Idę z Malfoy'em!
Ginny: Jesteś Ślizgonem!
Ja: Nie jestem!
Harry: Nie idziesz!
Robertson: Idę!
Ginny: Jesteś!
Harry: Nie idziesz!
Ja: Nie jestem!
  Hmm... Bardzo zróżnicowana kłótnia, prawda?
  - Hej, ciszej trochę! - Ginny jako pierwsza uświadomiła sobie, jak głośno byliśmy.
  Zapadła cisza.
  - Przestańcie się kłócić! - do Ginny dołączyła Robertson.
  Prychnąłem. A co, ona to niby się wzorowo zachowywała?
  - Zachowujecie się gorzej niż przedszkolaki! Łamiecie szkolne zasady, a potem zachowujecie się tak głośno, że głuchy by was usłyszał!
  Otworzyłem usta, by powiedzieć coś o tym, że to ona zachowuje się obecnie najgłośniej, a głusi charakteryzują się tym, że nic nie słyszą, ale Ginny mnie uprzedziła.
  - Ukrywanie coś. Kim są J.P., S.B., R.L. i P.P.? Możemy zapytać McGongall, jak nie będziecie chcieli powiedzieć.
  - Nie zrobisz tego - powiedział powoli Harry, chociaż zdawał się dobrze wiedzieć, że to tylko płonne nadzieje.
  Ginny uniosła zarozumiale głowę.
  - Zrobię. Chodź, Agnes.
  Wyszły z dormitorium.
  Spojrzałem na Harry'ego.
  - Lepiej pójdźmy za nimi i dopilnujmy, by nie zrobiły niczego złego.
  Nie zaprotestował.

★•★•★•★•★

Nathaniela Turnera obudziło stukanie do okna. Usiadł na łóżku, przetarł zaspane oczy i spojrzał na duży zegar stojący w kącie pokoju. 0:43 Kto budzi człowieka o takiej porze?!
  Ponowne stukanie w okno. Nathaniel spojrzał w tamtym kierunku. Do domu dobijała się rudo - brązowa sowa. Czyżby z Hogwartu?
  Mężczyzna wstał z łóżka i otworzył okno. Wziął od sowy list i zerknął na pieczęć. Tak, z Hogwartu. Ciekawe, który z jego synów tym razem narozrabiał? Casper czy Lucas?
  Nathaniel otworzył kopertę i przeleciał wzrokiem przez tekst. W miarę czytania jego twarz robiła się coraz bardziej purpurowy ze złości.
  - Co się stało?
  Mężczyzna spojrzał na jeszcze półśpiącą żonę.
  - Lucas wyprosił u Dumbledore'a ponowne Sortowanie - wyjaśnił przez zaciśnięte zęby.
  - Słucham?!
  Kobieta usiadła na łóżku, już kompletnie rozbudzona.
  - Został przydzielony do Gryffindoru - dokończył Nathaniel, ledwo panując nad wściekłością. - Gryffindoru, rozumiesz, Beatrice?
  Usłyszeli pukanie do drzwi. Do środka weszła mała dziewczynka w długiej koszuli nocnej.
  - Mamo, obudziłaś mnie - oznajmiła z pretensją w głosie.
  - Przepraszam, kochanie - odparła Beatrice. - Nie chciałam cię obudzić, ale otrzymaliśmy list z Hogwartu.
  Dziewczynka podniosła duże, brązowe oczy na Nathaniela.
  - Dostałam się? Idę do Hogwartu, prawda, tato?
  Mężczyzna powoli pokręcił głową.
  - To nie dla ciebie - oznajmił chłodno. - To w sprawie Lucasa.
  Oczy dziewczynki rozszerzyły się z przerażenia.
  - Nie został wyrzucony, prawda? Nie został?
  - Gorzej - odparł krótko Nathaniel.
  Dziewczynka patrzyła to na swoją mamę, to na tatę.
  - Jak to: gorzej? Nic mu się nie stało, prawda?
  Beatrice westchnęła.
  - Poprosił o ponowne Sortowanie - wyjaśniła ponuro.
  - A to źle? - spytała zaskoczona dziewczynka.
  - To bardzo źle.
  Dziewczynka przechyliła głowę, próbując zrozumieć, co miała na myśli jej mama.
  - Przecież nic mu się nie stało ani nie został wyrzucony, a co jest złego w zmianie domu?
  - Gdyby tym domem był Hufflepuff, Ravenclaw lub Gryffindoru, nie miałbym nic przeciwko - wyjaśnił chłodno Nathaniel. - Natomiast skoro to był Slytherin...
  - To źle?
  Mężczyzna spojrzał wymownie na żonę, jakby to ją posądzając o braki w edukacji córki.
  - Slytherin jest najlepszym domem, do którego można trafić - Beatrice zignorowała spojrzenie męża. - Chęć bycia gdzie indziej świadczy o głupocie i braku odpowiedniej edukacji.
  Dziewczynka pokiwała głową.
  - Ale go nie wydziedziczycie, prawda? Prawda?

★•★•★•★•★
• oczami Ginny •


Miałam nadzieję, że gdy chce się naskarżyć McGongall na dwóch kolegów (tylko kolegów, Lucas nie jest... To, że zgodziłam się z nim pójść do Hogsmeade, nie czyni go moim... Och, nie było tematu!), nie dostaje się szlabanu za przebywanie poza dormitorium w nocy. Hmm... Po namyśle, to były głupie nadzieje. McGongall pewnie i tak by nam wstawiła szlaban. No, cóż...
  - Powiemy, tylko błagam, nie mówcie McGongall - jęknął Harry.
  Prychnęłam. Oni mogliby skłamać, a mnie coraz bardziej ciekawiło, co ukrywają.
  Doszliśmy do gabinetu wicedyrektorki. Agnes spojrzała na mnie wyczerpująco. Dlaczego zawsze muszę dostawać najgorszą robotę?
  Nabrałam głęboko powietrza i zapukałam.
  Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, a Lucas i Harry pozwolili sobie na westchnienie ulgi. Niestety dla nich, drzwi się otworzyły.
  McGongall, w różowym szlafroku, zmierzyła nas wzrokiem - mnie i Agnes stojące z przodu, trzymaną przeze mnie księgę oraz zawiedzionych Harry'ego i Lucasa.
  - Co wy tu robicie o tej porze?!
  Zerknęłam na Agnes. Nadal wpatrywała się we mnie w ten sam sposób. Dlaczego zawsze ja...?
  - Pani profesor - zaczęłam, - z Działu Zakazanego Harry i Lucas, hmm..., wypożyczyli bez pytania tę księgę - wręczyłam zaskoczonej McGongall 'Księgę przydatnych zaklęć, eliksirów i pomysłów na dowcipy', ignorując obrażony spojrzenia chłopców. - Chciałybyśmy, ja i Agnes, by panie powiedziała nam, kto ją napisał.
  McGongall nałożyła na nos okulary i przyjrzała się tytule księgi. Zmarszczyła brwi, po czym spojrzała na Harry'ego i Lucasa.
  - Skąd to wzieliście? - spytała podejrzliwie.
  - Z Działu Ksiąg Zakazanych - przyznał niechętnie Turner.
  - Jestem niemalże pewna, że w zbiorach naszej biblioteki nie ma książki o takim tytule. Nawet gdyby była, sądzę, że o wiele lepszym źródłem informacji byłaby pani Pince.
  - Niech pani spojrzy na pierwszą stronę - poradziłam.
  McGongall otworzyła księgę i przebiegła wzrokiem przez odręczną notatkę.
  - Wie pani, kto to napisał? - spytałam, przyglądając się wicedyrektorce z nadzieją.
  - J.P., S.B., R.L., P.P. ... - powtórzyła w zamyśleniu. - Muszę z kimś porozmawiać. Chodźcie ze mną.
  Wyminęła nas i ruszyła ciemnym korytarzem. Poszliśmy za nią, ja i Agnes zaciekawiony, Harry i Lucas naburmuszeni, Potter obwiniający mnie, Turner - Agnes.
  Zatrzymaliśmy się przed gabinetem profesora Lupin. Tylko co on miał do tego?
  McGongall zapukała. Usłyszeliśmy szukanie krzesła i po chwili w drzwiach stanął nauczyciel Obrony przed Czarną Magią. Lupin spojrzał na mnie i Agnes, potem na Harry'ego i Lucasa i w końcu na McGongall i trzymaną przez nią księgę.
  - Tak?
  McGongall wręczyła mu księgę.
  - Możesz mi to wyjaśnić? - spytała surowo.
  Nauczyciel zerknął na złocony tytuł na okładce, po czym podniósł wzrok na Pottera i Turnera.
  - Mogę wiedzieć, skąd wyście to wzięli?
  Chłopy spojrzeli po sobie niepewnie.
  - Um... Wypożyczyliśmy bezpowrotnie z biblioteki - przyznał Harry.
  - Remus, kto to napisał? - spytała McGongall.
  Lupin westchnął.
  - Czytała pani wstęp?
  - Czytałam.
  - Więc jednak miałem rację: i tak by się pani domyśliła.
  McGongall założyła ręce na piersiach.
  - Z kim to pisałeś?
  Nauczyciel uniósł brwi, zaskoczony.
  - Nie domyśliła się pani? Pisaliśmy to ja, James, Syriusz i Peter. Chociaż właściwie to głównie James i Syriusz.
  - Jaki James i Syriusz? - spytała zaskoczona Agnes, ale nikt jej nie odpowiedział.
  McGongall pufnęła z niezadowolenia.
  - Oddam ci więc tę książkę - zadecydowała. - Ale nie dawaj jej żadnemu uczniowi, zrozumiane?
  Wicedyrektorka wręczyła księgę Lupinowi i odeszła, nie czekając na jego reakcję. Nauczyciel upewnił się, że McGongall nas nie usłyszy ani nie zobaczy, po czym poinformował nie - wiadomo - kogo:
  - Już poszła.
  Zaczęłam się zastanawiać, do kogo kierował swoją wypowiedź, gdy drzwi gabinetu otworzyły się ponownie i wyjrzało zza nich dwóch mężczyzn. Obydwaj byli czarnowłosi, jednego skądś kojarzyłam, natomiast drugi wyglądał jak starsza, brązowooka wersja Harry'ego.
  - Co zrobiliśmy? - zainteresował się pierwszy z nich.
  Lupin bez słowa wręczył mu książkę.
  - O, skąd to masz? - spytał drugi mężczyzna.
  - Nie słyszałeś, James? - nauczyciel uniósł brwi. - Harry i Lucas wypożyczyli bez pytania z Działu Ksiąg Zakazanych, zdaje się, że bezpowrotnie.
  James wyszczerzył zęby.
  - Wy możecie to wziąć za darmo - zgodził się. - Zresztą Smarkowi już dokuczaliście, przynajmniej połowa was.
  - Um... - zawachała się Agnes. - Kim panowie są?
  Mężczyźni spojrzeli na nią.
  - To wy naskarżyłyście? - upewnił się jeszcze - nie - nazwany.
  - Tak - przyznałam.
  - Macie pecha - jeszcze - nie - nazwany zwrócił się z powrotem do Harry'ego i Lucasa. - My mamy tylko jedną Lily, a wy dwie.
  - Słyszałam to! - usłyszałam kobiecy głos dobiegający z gabinetu.
  - Nadal nie odpowiedzieli państwo na moje pytanie - zauważyła Agnes.
  - Tych 'państwo' możesz sobie darować - oznajmił James. - Jestem James Potter, a ten tutaj - wskazał na drugiego mężczyznę - to Syriusz Black. Bez komentarzy do tego ostatniego, proszę.
  - Oprócz tych chwalących moją oczywistą wspaniałość - zastrzegł się Syriusz.
  - To niemożliwe - wykrztusiłam.
  James rozłożył ręce.
  - Najwyraźniej możliwe. Może wejdziecie?

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

MINIATURKA 3 - lany poniedziałek w wykonaniu Huncwotów

Kwietniowe słońce powoli wznosiło się ponad horyzont, oświetlając ogromny zamek. Promienie odbijały się od tafli pobliskiego jeziora. Zielona trawa i gałęzie drzew szumiały poruszane przez delikatny wiaterek.
  Pojedynczy promień słońca przedostał się przez okno zamkowej wieży do zabałaganionego pokoju i trafił na twarz jednego z czterech śpiących lokatorów. Chłopak otworzył zaspane oczy i zasłonił się dłonią przed ostrym światłem wpadającym przez okno. Spojrzał na leżący przy łóżku budzik i sprawdził godzinę. 6:30. Jęknął. Była przerwa wielkanocna, a on wstawał o takiej porze! Przewrócił się na drugi bok i ukrył twarz w poduszce. Jeszcze trochę snu...
  Nagle chłopak zerwał się z łóżka. Przecież dzisiaj lany poniedziałek! Tyle się przygotowywali do tego dnia, a teraz mieliby zaspać? Nie lubił wczesnego wstawania, ale czasami było warto.
  Podszedł do sąsiedniego łóżka i potrzasnął kolegą. Śpiący chłopak jęknął i schował się pod kołdrą. Jednak w ten sposób nie zaznał spokoju.
  - Jeszcze trochę, mamo... - jęknął, gdy jego kolega ponowił próbę oburzenia go.
  - Wstawaj, James! - wykrzyknął drugi chłopak.
  Zaspany lokator usiadł na łóżku.
  - Syriusz, co znowu? - jęknął.
  Jego kolega wziął się pod boki i spojrzał na Jamesa z naganą.
  - Lany poniedziałek, idioto! - krzyknął.
  James zerwał się z łóżka, nałożył okulary i potargał już i tak potargane, czarne włosy. Potem spojrzał na zegarek i ponownie jęknął.
  - Lany poniedziałek lanym poniedziałkiem, ale wstawać o 6:30?!
  - Nie narzekaj, tylko obudź Remusa - poradził Syriusz i podszedł do kolejnego łóżka, skąd po chwili dobiegły jęki kolejnego chłopca.
  James westchnął i stanął przy śpiącym koledze. Potrzasnął nim i powiedział:
  - Remus, wstawaj.
  Chłopak podniósł się z łóżka i rozejrzał się wokół.
  - Od kiedy to ty i Syriusz urządzacie pobudkę? - spytał.
  - Od kiedy dzieje się coś ciekawego - odpowiedział Syriusz, nadal próbując dobudzić jęczącego kolegę.
  Remus westchnął.
  -  A który dzisiaj? - spytał.
  - Lany poniedziałek - odpowiedział James, podchodząc do kolegi.
  - Wiesz, jak go obudzić? - zastanowił się Syriusz.
  James przechylił głowę.
  - Peter, rozdają darmowe słodycze w Hogsmeade! - krzyknął.
  Ostatni śpiący chłopak usiadł gwałtownie na łóżku.
  - Co? Gdzie?
  Jego współlokatorzy wybuchnęli śmiechem.
  - Wstawaj, Peter - powiedział Remus, sięgając po ubranie i zmierzając w kierunku łazienki. - James i Syriusz nie dadzą ci spokoju, jeśli przez ciebie im się nie uda.
  Peter przetarł zaspane oczy i spojrzał na przyjaciół.
  - Już lany poniedziałek? - spytał.
  James i Syriusz przybyli sobie piątkę ponad łóżkiem.
☆★☆
Gdy czwórka przyjaciół pojawiła się na śniadaniu punktualnie o siódmej, zostali obdarzeni podejrzliwym spojrzeniem ze strony profesor McGongall. W końcu James Potter, Syriusz Black, Remus Lupin i Peter Pettigrew nie byli znani ze wczesnego wstawania, wręcz przeciwnie - często spóźniali się na lekcję, zwłaszcza James i Syriusz. Dlatego McGongall uznała, że lepiej uważać, czy nic przypadkiem nie planują, bo w nagłe cuda nie wierzyła.
  Przyjaciele usiedli przy prawie pustym stole Gryffindoru i, pochyleni ku sobie, zaczęli zawazięcie o czymś dyskutować. Gdy James, żywo gestykulując, wskazał na stół Slytherinu, McGongall postanowiła sprawdzić, o czym rozmawiają. Wstała od stołu nauczycielskiego i podeszła do czwórki Gryfonów.
  - Ale to nie zadziała! - krzyknął Syriusz.
  - Trochę ciszej, albo ktoś... - zaczął James, ale Remus trącił go w ramię.
  Potter odwrócił się, by zobaczyć surową twarz profesor McGongall.
  - Dzień dobry, pani profesor! - wykrzyknął.
  Syriusz odwrócił się gwałtownie, a Peter zaksztusił się szarlotką.
  - Mogłabym wiedzieć, o czym rozmawiacie? - spytała podejrzliwie McGongall.
  - Aa, to nic ważnego! - powiedział James. - My tylko...
  - Po prostu zastanawiamy się, jak odrobić pracę domową! - przyszedł mu z pomocą Syriusz.
  - Ach, tak? - McGongall uniosła brwi. - A co ma nie zadziałać?
  Syriusz mruknął pod nosem coś, za co nauczycielka mogłaby mu spokojnie wstawić szlaban i zrobić kilkugodzinny wykład na temat kultury języka, ale postanowiła udać, że nic nie usłyszała.
  - Zastanawialiśmy się od kogo ją przepisać - wpadł nagle na pomysł James.
  - Aha - McGongall zerknęła na Remusa, który był bardzo dobrym uczniem i pewnie miał już wszystko odrobinę.
  - No bo to jest z Wróżbiarstwa, a Remus nie chodzi na te zajęcia - wyjaśnił Syriusz.
  McGongall pokiwała głową.
  - Więc od kogo planujecie odpisać? - spytała, oczekując, że nie znajdą na to odpowiedzi.
  - Od Evans - wypalił Syriusz.
  - Och - McGongall skinęła głową i odeszła. Nawet jeśli Gryfoni coś planowali, nie miała ochoty ich teraz pouczać. Zresztą ta historyjka brzmiała całkiem prawdopodobnie.
  Gdy tylko nauczycielka odeszła na tyle daleko, że nie mogła już ich usłyszeć, James pochylił się do Syriusza i syknął:
  - A co ma do tego Lily?
  - Nic nie ma - powiedział Black. - No ale co miałem powiedzieć?
  Remus odetchnął z ulgą.
  - Było blisko.
  Peter wrócił do jedzenia.
  - Nasztepnym rażem nie rożmawajcze o szakich szpawach pszy jedżenu - powiedział z pełnymi ustami.
  - Będziemy pamiętać - mruknął Syriusz. - Następnym razem po prostu nie pójdziemy na śniadanie.
  Peter wytrzeszczył oczy i zaczął napychać się jedzeniem.
☆★☆
Gryfoni wyszli z Wielkiej Sali na korytarz, a następnie opuścili zamek i skierowali się nad jezioro, po drodze zawieszając w powietrzu przezroczyste bańki wypełnione wodą, które oblewały przypadkowych uczniów.
  Przyjaciele doszli nad jezioro.
  - Jak to zrobić, żeby McGongall nas nie złapała? - zastanowił się Syriusz.
  Remus westchnął. Tym tylko rozrabianie i dowcipy w głowie.
  - Muszę to robić? - spytał.
  James i Syriusz wymienili spojrzenia.
  - Tak - powiedzieli.
  Lupin jęknął. Po co się wogóle ich pytał? Natychmiast odpowiedział sobie na to pytanie: nie chciał wiedzieć, co oni mogliby zrobić, gdyby na nich naskarżył. Zresztą byli przyjaciółmi. Jedynymi, jakich miał.
  - Ale zostaniesz zwolniony za rok - obiecał James.
  - Wolałbym teraz - mruknął Remus, ale nikt go nie słuchał.
  - Propozycja jest taka - powiedział Syriusz, a następnie szeptem wyjaśnił im swój plan.
  Gdy skończył, Lupin pokręcił głową:
  - Nie podoba mi się to.
  Syriusz klepnął go w ramię.
  - Zostaniesz wynagrodzony - obiecał.
  - Odrobisz za nas pracę domową - dodał James.
  - To nie jest wynagrodzenie - zauważył Remus.
  - Możesz nas ostrzec, kiedy zobaczysz McGongall albo innego nauczyciela - zaproponował Syriusz - a Peter może ci pomóc.
  Widząc, że Pettigrew chce się wycofać, dodał zachęcająco:
  - Potem możemy pójść do Miodowego Królestwa.
  Peter dał się przekonać i czwórka Gryfonów rozpoczęła wykonywanie planu.
☆★☆
Severus wiedział, że coś się stanie. I że to 'coś' będzie włączało Huncwotów.
  Skąd to wiedział? Może dlatego, że ostatnio byli trochę za spokojni? Może dlatego, że spędzali większość wolnego (i nie wolnego) czasu na przyciszonych rozmowach? Nie był pewien. Ale wiedział, że coś się stanie.
  Tego dnia zgromadzili się w szóstkę: on, Lucius Malfoy, Rudolf Lestrage oraz Narciza, Bellatrix i Regulus Black - najlepsi śmierciożercy.
  - Słyszeliście? - Bellatrix zaklęciem rozbiła butelkę atramentu uczącego się w pobliżu ucznia. - Sprzymierzeńcy Czarnego Pana zabili kolejną szlamę z Ministerstwa.
  - Niedługo wszystkie wyginą - zapowiedział Lucius.
  Severus nienawidził, gdy rozmowa przybierała taki kierunek. Zwykle kończyło się na tym, że śmierciożercy krytykowali Lily i jego przyjaźń z nią. A tego chciał uniknąć.
  - Na przykład ta Evans - kontynuował Malfoy. - Idiotyczna szlama. Nie wiem, co inni mogą w niej widzieć - to mówiąc, zerknął z pogardą na Severusa.
  Znowu.
  - Zostaw go - mruknął Regulus. - Uczepiłeś się tej głupiej Evans i Severusa. Nie możesz choć raz dać sobie spokój?
  Lucius prychnął, ale nic nie powiedział.
  Severus zastanawiał się, jak podziękować młodemu Blackowi, gdy podłoga zaczęła się trząść.
☆★☆
Remus i Peter stali tam, gdzie ustawił ich Syriusz i wypatrywali nadchodzących nauczycieli. Na szczęście profesorowie najwyraźniej postanowili zostać w Hogwarcie, a profesor McGongall uwierzyła ich kłamstwom - nie, poprawka: kłamstwom Jamesa i Syriusza. Remus w tym nie uczestniczył.
  - Co wy tu robicie?
  Lunatyk i Glizdon odwrócili się w kierunku, z którego dobiegł głos.
  Lily Evans.
  - Cześć, Lily - przywitał się Remus, modląc się, by nie zauważyła braku Jamesa i Syriusza.
  Zauważyła.
  - Co wy robicie bez Blacka i tego idioty Pottera? - spytała podejrzliwie.
  - Stoimy na straży - wypalił Peter, nim Lunatyk zdążył go powstrzymać.
  - Ach, tak? - Lily uniosła w górę brwi.
  - James i Syriusz planują...
  Remus kopnął go w kostkę.
  - Zabiją nas, gdy komuś powiemy - wyjaśnił. - Albo dokładniej: Syriusz zabije, bo James pewnie nie będzie miał nic przeciwko.
  Lily założyła ręce na piersiach.
  - Rozumiem, że musicie ich informować o wszystkich osobach, jakie tu zobaczycie? - upewniła się.
  Remus przytaknął.
  - To powiedz przy okazji Potterowi, żeby się ode mnie odczepił.
  Lunatyk westchnął.
  - Hej, chłopaki! - krzyknął w stronę jeziora. - Mamy gościa!
  - Jakiego?! - odkrzyknął Syriusz.
  - Zgadnij: mam przekazać Jamesowi, żeby się od tej osoby odczepił.
  - Lily? - Remus usłyszał zaciekawiony głos Jamesa.
  - A skąd wiedziałeś? - spytał Lunatyk.
  - A tak trudno zgadnąć? - mruknęła Lily.
  - Do Evans: James pyta, czy pójdzie z nim do Hogsmeade - krzyknął Syriusz.
  Lily wywróciła oczami.
  - Naprawdę, temu jedno 'nie' nie wystarczy? - mruknęła. - Pytał się mnie wczoraj - zwróciła się do Remusa: - Powiedz mu, żeby się odwalił i że nigdy się z nim nie umówię. A, i spytaj, kiedy przestanie się mnie o to pytać.
  Remus przekazał informację do Jamesa i Syriusza.
  - Kiedy James się podda? - powtórzył Łapa. - Gdy Smark wymyje włosy!
  - Idiota - warknęła Lily.
  - Kiedy się zgodzi - poprawił Syriusza Rogacz.
  - Czyli nigdy - zgodził się Łapa. - Czyli gdy Smark wymyje sobie włosy.
  Lily wywróciła ponownie oczami.
  - Nie chce mi się z wami rozmawiać - stwierdziła. - Nie powiem McGongall, ale i tak mam nadzieję, że was przyłapie.
  Po czym odwróciła się i odeszła, odprowadzana tęsknym spojrzeniem Petera.
☆★☆
- Zostań, James, nie musisz wszędzie za nią łazić - mruknął Syriusz, powstrzymując kolegę od pobiegnięcia za Evans.
  Powinni zrobić jakieś lekarstwa przeciw-Evansowe. Jamesowi by się przydały. Peterowi zresztą chyba też. No i jeszcze Smarkowi.
  - Dobra - mruknął James, spoglądając z powrotem na jezioro. - Gotowy?
  Syriusz przytaknął. Wyciągnęli różdżki i wymierzyli nimi w taflę wody.
  - Gotowy.
  Jednocześnie wypowiedzieli zaklęcie.
  Przez chwilę nic się nie działo. A potem woda zabulgotała i powoli wynurzył się z niej wielki pokój.
  - Tak!
  Syriusz i James przybili sobie piątkę.
  Wspólnie otworzyli dach pokoju i wyrzucili z niego znajdujących się w środku Ślizgonów, po czym rozkazali Pokoju Wspólnemu Slytherinu wrócić na swoje miejsce pod jeziorem.
  - Miłego lanego poniedziałku! - wykrzyknął James.
  Dwójka Huncwotów wybuchnęła śmiechem.
  - Pożałujecie tego! - wrzasnął Snape, wynurzając głowę z wody.
  - Ciekawe jak! - odkrzyknął Syriusz.
  James przechylił głowę. Łapa spojrzał na niego.
  - Myślisz o tym samym, co ja? - spytał, a na jego twarzy powoli pojawił się szeroki uśmiech, gdy domyślał się zamiarów przyjaciela.
  - Jeśli ty myślisz o tym, co ja - odparł James. - Więc co powiesz na...
  - ... małą zabawę dla Delli? - dokończył Syriusz.
  James wyszczerzył zęby.
  - Więc tak, myślę o tym samym, co ty.
  - DELLA! - krzyknęli odbywaj.
  Jezioro ponownie zabulgotało i wynurzyła się z niego ogromna kałamarnica. Ślizgoni zaczęli szybko płynąć w kierunku brzegu, jakby uczestniczyli i wielkich zawodach pływackich o nazwie 'Uciekając przed Kałamarnicą Dellą'.
  - Malfoy chyba nie umie pływać - zauważył James.
  Lucius Malfoy, jeden z najbardziej chamskich Ślizgonów i chłopak kuzynki Syriusza, ledwo utrzymywał głowę ponad taflą wody.
  - Hej, Della! - krzyknął Łapa. - Weź tamtego blondyna i donieś go na brzeg!
  Kałamarnica ryknęła, ochlapując wszystko wokoło wodą i chwyciła przerażonego Malfoy'a, po czym wyrzuciła go na brzeg. Ślizgon odbiegł, przewrócił się, zawrócił, pomógł wejść na brzeg Narcizie Black i znowu uciekł, tym razem ze swoją dziewczyną.
  Huncwoci wybuchnęli śmiechem.
  Syriusz poczuł, jak James go trąca. Odwrócił się i zobaczył czerwone iskry wydobywające się z miejsca, gdzie ustawił Remusa i Petera.
  - Jak można mieć aż takiego pecha?! - jęknął, gdy podeszła do nich mokra i wściekła McGongall, prowadząc Lunatyka i Glizdona.
☆★☆
- CO WY SOBIE MYŚLELIŚCIE!!! - krzyknęła wściekła McGongall. - ONI MOGLI ZGINĄĆ!!!
  James rozłożył ręce.
  - Nie wiedzieliśmy, że Malfoy nie umie pływać, zresztą poprosiliśmy Dellę, by go odniosła do brzegu.
  McGongall była czerwona ze złości.
  - Macie szlaban!!! - wykrzyknęła. - Wymyjecie damską łazienkę!!! Zrozumiane?! Natychmiast!
  - Nie zrozumiane? - zasugerował Syriusz, bardziej by sprawdzić, jak nauczycielka zareaguje niż z powodu własnej niewiedzy.
  - Macie W-Y-CZ-Y-Ś-C-I-Ć D-A-M-S-K-Ą Ł-A-Z-I-E-N-K-Ę - przeliterowała McGongall. - N-A-T-Y-CH-M-I-A-S-T. Zrozumiałeś?!
  - Chyba tak.
  - A co, jeśli nie wyczyścimy? - spytał James.
  - Zostaniecie wyrzuceni - odparła McGongall.
  - CO?!
  - Do roboty! - McGongall odwróciła się i odeszła.
  James pokręcił z niedowierzaniem głową.
  - Teraz już naprawdę przesadziła.
  - Yhym - przytaknął Syriusz. - Ale pracować niestety musimy.
  Peter spojrzał na niego urażony.
  - Obiecałeś, że pójdziemy do Miodowego Królestwa.
  - I pójdziemy - obiecał Łapa. - Ale najpierw czeka nas ciężka praca. W końcu trzeba sobie zapracować na chleb.
  - Chyba słodycze - poprawił go Rogacz.
  Podszedł do nich kulejący Filch.
  - Za mną! - wychrypiał.
  Huncwoci spojrzeli po sobie i ruszyli za szkolnym woźnym.
☆★☆
Syriusz rozejrzał się po damskiej łazience i pokręcił głową.
  - A ja zawsze myślałem, że dziewczyny utrzymują porządek.
  - Nie gadać, tylko pracować - warknął Filch. - Oddajcie różdżki.
  Huncwoci niechętnie wręczyli woźnemu swoje różdżki, a w zamian otrzymali mopy i kubły z wodą.
  - Wspaniała zamiana - mruknął James.
  Łazienka wyglądała, jakby nikt nigdy nie wpadł na pomysł, by ją posprzątać. Woda wylała się na podłogę, a pleśń pokrywała ściany.
- Ciekawe, czy ktoś z tej łazienki w ogóle korzysta - mruknął Syriusz, siadając na jednej z czystszych toalet.
  - Raczej nie - uznał Remus. - Lily mówiła, że...
  James skrzywił się.
  - Jak ty to robisz, że ona z tobą rozmawia?
  Lunatyk wzruszył ramionami.
  - Po prostu nie jestem taki dziecinny jak ty.
  - No, wiesz co!
  - Zejdź stąd!
  Huncwoci rozejrzeli się po łazience, próbując określić, skąd dobiegł głos.
  - To właśnie mówiła Lily - powiedział powoli Remus. - Że łazienka jest nawiedzona.
  Prychnięcie.
  - Um, Syriusz... - zaczął James - to chyba jest pod tobą.
  Łapa natychmiast zerwał się z toalety i podszedł do przyjaciół.
  - Dobra - powiedział. - Ktoś mi powie, co tam jest?
  Toaleta eksplodowała, opryskując stojącego najbliżej Petera brudną wodą.
  - Nie co, tylko kto! - wykrzyknęła piskliwym głosem zjawa, która wyłoniła się z toalety. Była to młoda dziewczyna z dwoma kucykami i w okularach. - Jestem Marta.
  Syriusz zdusił śmiech, a zjawa spojrzała na niego urażona.
  - Nie śmiej się - pisnęła, podlatując w górę.
  Huncwoci wymienili spojrzenia. Ten szlaban robił się coraz gorszy...
  - Um, Marto... - zaczął James. - Mamy tutaj szlaban...
  Zjawa spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
  - Mogę wam pomóc, jeśli chcecie - powiedziała, machając zalotnie rzęsami.
  Syriusz kaszlnął, co brzmiało podejrzanie jak nieudana próba ukrycia śmiechu. James spojrzał na niego ze złością, po czym odwrócił się z powrotem do Marty.
  - Jasne, że chcemy - powiedział z uśmiechem. - Możesz za nas wymyć tę łazienkę?
  Marta pokiwała energicznie głową.
  - Usiądźcie - poprosiła. - Ja tu posprzątam..
  Huncwoci usadowili się wygodnie na czystszych toaletach, a Marta zajęła się sprzątaniem.
  - To najfajniejszy szlaban, jaki kiedykolwiek dała nam McGongall - uznał James.
  - Kiedy pójdziemy do Miodowego Królestwa? - spytał Peter.
  Syriusz wywrócił oczami.
  - Nie nudź - mruknął.
  Remus westchnął.
  - Mam jeszcze jeden esej do napisania...
  Syriusz zasłonił sobie uszy dłońmi.
  - Nie o nauce, błagam! - jęknął. - Są ferie! Możemy zamiast tego porozmawiać na przykład o... Jak sądzicie, można brać ślub z duchem?
  James spojrzał na niego groźnie.
  - Kogo masz na myśli? - spytał podejrzliwie.
  Łapa uśmiechnął się bezczelnie.
  - Na przykład o... tobie i Marcie?
  Rogacz zerwał się na równe nogi.
  - Syriusz... - syknął ostrzegawczo przez zaciśnięte zęby.
  - No bo wydaje mi się, że ona... - ciągnął dalej Łapa, jakby nie dosłyszał kolegi.
  James rzucił się na Syriusza. Po chwili tarzali się po brudnej podłodze.
  Remus westchnął.
  - I oni oburzają się, gdy mówię, że są dziecinni.