wtorek, 31 marca 2015

19. Nowi Huncwoci

Kristin mieszał zupę łyżką. Nie zauważył, że już dawno wystygła. Nie zwracał uwagi na otoczenie, pogrążył się w rozmyślaniach.
  Po pierwsze, Raylïe. Nic dla niego nie znaczyła. Nawet nie byli przyjaciółmi. Po prostu - znajomi z klasy. Więc dlaczego nie chciał jej zamykać? Dlaczego chciał ją puścić wolno, nawet jeśli wiedział, że to zniweczy ich plany? Dlaczego tak trudno było z nią przebywać, a jednocześnie tak bardzo tego pragnął? Dlaczego? Co to oznaczało?
  Po drugie: Potter i Turner. Oni byli o wiele większym problemem. Znali prawdę. Albo raczej część prawdy. Na razie nie udało im się nikogo przekonać, ale przypomnieli sobie. Znali przeciwzaklęcie. Bellatrix Lestrage podejrzewała, że Lupin uczył Pottera zaawansowanych zaklęć. Tego nauczyciela też mógłby usunąć, wraz z tamtą dwójką. Za dużo wiedzieli, za dużo umieli. Byli przeszkodą na drodze do celu. A to było jedno z zadań Kristina: usuwać tych, którzy przeszkadzają. Będzie musiał coś wymyślić. I to szybko, zanim tamci zdążą coś zrobić.
  - Ta zupa już ci wystygła.
  Kristin odwrócił się. Potter i Turner? A ci to czego chcą?
  Dwaj Gryfoni usiedli obok niego i stracili zainteresowanie chłopakiem. Turner nałożył sobie podwójną porcję puddingu, na co Potter roześmiał się i zwrócił mu uwagę, że obiadu nie zaczyna się od deseru. Turner wzruszył ramionami i powiedział, że jest głodny i ma prawo do jedzenia, czego chce, a następnie dodał, żeby Potter zainteresował się własnym talerzem. Święte słowa... Życie byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby Potter zajmował się swoimi sprawami i nie wtrącał się do innych.
  Nagle Turner rozejrzał się po stole Gryffindoru.
  - Gdzie jest Raylïe? - spytał.
  Kristin udał, że bardzo interesuje go jego zimna zupa. Tak naprawdę była okropna, ale trudno.
  - Czemu pytasz? - Potter nawet nie zainteresował się tym problemem. I całe szczęście.
  - Wcześnie wyszła ze śniadania - zauważył Turner - i nie ma jej teraz na obiedzie.
  Potter przełknął łyżkę zupy i zerknął na kolegę.
  - Może źle się poczuła? - zasugerował, nakładając sobie kolejną porcję.
  Turner spojrzał na niego.
  - Nie interesuje cię to?
  Potter wzruszył ramionami.
  - Przecież nic jej się poważnego nie stało. To jest Hogwart. Ludzie tu nagle nie umierają... - Potter urwał, uświadamiając sobie nagle, że uczniowie w ostatnim czasie umierają na terenie szkoły. - Cofam ostatnie zdanie.
  Turner westchnął.
  - Teraz cię to interesuje? - upewnił się.
  Potter odłożył sztućce.
  - Yhym. Wiesz, kto ostatni ją widział, i kiedy?
  Turner wywrócił oczami.
  - Co, może jeszcze cały stół zapytasz?
  Potter wzruszył ponownie ramionami.
  - A czemu nie? - wstał i krzyknął głośniej: - Hej, ludzie, głównie ci z trzeciej klasy Gryffindoru! Kto ostatni, i kiedy widział osobniczkę o imieniu Raylïe Jerks?
  Rozmowy przy stole ucichły.
  - Czemu pytasz? - zdziwił się Ron Weasley.
  - Ten osobnik tutaj - Potter wskazał na Turnera - twierdzi, że wyszła wcześniej ze śniadania i nie ma jej na obiedzie. Jako że, jak wszystkim tu obecnym wiadomo, na terenie szkoły znajduje się niebezpieczna Bellatrix Lestrage, obawiamy się o zdrowie Raylïe Jerks.
  - Um... - zawachał się Weasley. - Od kiedy to jesteś taki oficjalny?
  Potter machnął niedbale ręką.
  - Od nigdy, ale teraz na koszt śledztwa, muszę...
  - ... błaznować? - dokończył za niego Turner. - Tak, właśnie widzę.
  - Hej!
  Brown i Patil wymieniły niepewne spojrzenia.
  - My ją widziałyśmy - przyznała Patil. - Na śniadaniu. Wyszła, gdy zaczęłyśmy rozmawiać. Powiedziała, że ma do napisania esej na Obronę. Ale nie było jej w dormitorium, ani w bibliotece, sprawdzałyśmy.
  Kristin nie uczestniczył w rozmowie. Bał się, że Potter i Turner się domyślą. I co wtedy? Jerks pewnie i tak nie znajdą. Umrze tam z głodu... I znowu. Kristin nie chciał, by się dowiedzieli, co zrobił, bo bał się, że Jerks coś się stanie. Co się z nim działo?
  Finnigan przypatrywał się trzecioklasiśtom z szeroko otwartymi z przerażenia oczami.
  - Ale... - zawachał się. - Jesteście pewni? Stuprocentowo pewni?
  Potter i Turner wymienili spojrzenia.
  - No...
  - Wyszła na błonia - przyznał Thomas. - Widziałem ją.
  Kristin spojrzał na niego z ukrywanym niepokojem. Dean nie widział, jak wychodził. Prawda?
  Turner przechylił w zamyśleniu głowę.
  - Była sama? - upewnił się.
  Thomas przytaknął.
  Finnigan zerwał się z ławki i podbiegł do stołu nauczycielskiego. Tłumaczył coś szybko Dumbledore'owi. Dyrektor przysłuchiwał się jego tłumaczeniom, po czym coś odpowiedział i wstał.
  Kristin nie czekał, co się stanie. Niezauważony przez nikogo, odpuścił Wielką Salę i skierował się do dormitorium.
☆★☆
Lucas oparł się o balustradę balkonu. Niecałe pięć minut temu, on, Harry i reszta Gryfonów wrócili z rozmowy z Dumbledore'm.
  - Jak sądzisz, co się z nią stało? - spytał, odwracając się do kolegi.
  Harry podniósł wzrok znad eliksiru, który przyrządzał, od kiedy wrócili.
  - Jedno słowo: Kristin - powiedział i wrócił do przerwanej roboty.
  No tak. Kristin. Co ten chłopak w ogóle planował? I dlaczego akurat teraz?
  - Bo Lestrage uciekła z Azkabanu - mruknął Harry.
  Lucas skrzywił się.
  - Muszę poprosić profesora Lupina, żeby nauczył mnie Okulumencji - nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł. - Możesz to wykorzystać na Sorey'u? Tą Legilimencję?
  Harry pokręcił przecząco głową.
  - Próbowałem - przyznał. - Zna Okulumencję, a ja nie potrafię Legilimencji na tyle dobrze, by dowiedzieć się, o czym myśli.
  Lucas westchnął. Zerknął na eliksir, który chłopak przygotowywał.
  - Co ty w ogóle robisz? - spytał.
  Harry wyszczerzył do niego zęby.
  - Coś, co z pewnością nie spodoba się Malfoy'owi.
  Ciekawe.
  - Czyli dokładniej co?
  - Ten Eliksir Gołębi? Robię nieco ulepszoną wersję. Będzie jeszcze Eliksir Flamingów, Eliksir Kaczek, Eliksir... no, nie wiem...
  - Pelikanów? - zasugerował Lucas.
  Harry przechylił z zamyśleniu głowę.
  - O ile uda mi się włamać do... - zerknął na Lucasa, uświadamiając sobie, co właśnie powiedział.
  Lucas uśmiechnął się. Dokuczanie Malfoy'owi? Może być zabawnie.
  - Mogę pomóc, jeśli chcesz - zaproponował.
  Harry odetchnął z ulgą.
  - Co powiesz na drugich Huncwotów?
  Lucas wyszczerzył zęby.
  - Jeśli masz na myśli coś w rodzaju twojego taty i Syriusza, bardzo chętnie.
  Przybili sobie piątkę i parsknęli śmiechem.
  - Musimy tylko zmienić nazwę - uprzytomniał sobie Harry.
  - 'Drudzy Huncwoci' nie brzmi tak fajnie, zresztą jest jeszcze McGongall - zgodził się Lucas.
  - To co powiesz na... - Potter pochylił się do kolegi i wyszeptał proponowaną nazwę.
  Lucas uśmiechnął się szeroko.
  - Świetny pomysł.
  Harry podszedł do swojego kufra i wyciągnął z niego starą pelerynę.
  - Misja: wypożyczenie bez pozwolenia książki z Działu Ksiąg Zakazanych - oznajmił oficjalnym tonem. - Czas: noc 6 września. Miejsce: biblioteka szkolna. Uczestnicy: Harry Potter i Lucas Turner.
☆★☆
Agnes spacerowała po zamku. Nudziło jej się tutaj. Harry zdawał się o niej zapomnieć, a Draco był obecnie ze swoimi Ślizgońskimi przyjaciółmi, którzy nie byli ani odrobinę tak mili jak on. Dziewczyna spędzała więc większość wolnego czasu na zwiedzaniu Hogwartu, poznając każdy jego zakątek.
  Tego dnia postanowiła odwiedzić bibliotekę. Tam przynajmniej było co robić.
  Weszła do wielkiej sali, dużej, ale mniejszej niż ta w Beuxaboutons. Na środku był ustawiony duży stół, a ściany były niewidoczne, całkowicie zasłonięte przez półki z książkami. Agnes podeszła do działu z książkami o Transmutacji, którą się pasjonująca.
  Spotkała tam rudowłosą dziewczynę, pochylali co się nad książką. Gdy podeszła do niej, podniosła wzrok. Była to siostra Rona. Dziewczyna udała, że nie dostrzegła Agnes i wróciła do czytane książki.
  Agnes westchnęła. Dziewczyna wyglądała na całkiem miłą. Mogłyby zostać przyjaciółkami, gdyby nie Harry Potter - chłopiec, który je pokłócił. Ale czy on naprawdę był tego wart?
  Usiadła obok siostry Rona.
  - Cześć - przywitała się.
  Dziewczyna ją zignorowała. Zresztą czego mogła się spodziewać? Obydwie kochały tego samego chłopaka, obydwie były zazdrosne. Chociaż Agnes właściwie już prawie wcale.
  Co ona w ogóle sobie myślała? Jak porozmawiać z tą dziewczyną?
  - Nie rozmawiałam z Harry'm od dłuższego czasu - wypaliła, nie wiedząc nawet dlaczego.
  Siostra Rona odłożyła książkę i spojrzała na Agnes.
  - Jestem Ginny - przedstawiła się - i właściwie to masz rację: to nie twoja wina, że Harry cię lubi.
  - Agnes - Agnes uśmiechnęła się. - Zresztą ja go powoli przestaje lubić.
  - Ja chyba też - przyznała Ginny.
  Przez chwilę siedziały w milczeniu. Ginny wróciła do czytania książki.
  - Nie rozumiem tej Transmutacji - westchnęła, zamykając książkę.
  - Naprawdę? - zdziwiła się Agnes. - Ja ją uwielbiam.
  - Wytłymaczysz mi? - poprosiła Ginny.
  - Jasne!
  Dziewczyny spędziły kolejny kwadrans na nauce Transmutacji. Zaprzyjaźniły się i razem śmiały z dowcipów koleżanek.
  - Macie tu Dział Ksiąg Zakazanych? - spytała po jakimś czasie Agnes. - Tam mają zazwyczaj najciekawsze książki.
  Ginny przytaknęła.
  - Ale żaden nauczyciel cię nie wpuści.
  Agnes uśmiechnęła się.
  - Nie będę ich pytać o zgodę. W Beuxaboutons włamywa... chodziłam do Działu Ksiąg Zakazanych co tydzień i żaden nauczyciel o tym nie wiedział. I, um, lepiej żeby nadal żaden nie wiedział.
  Ginny uśmiechnęła się szeroko.
  - Idę z tobą. Dzisiaj w nocy?
  Agnes przytaknęła.
  - Dzisiaj w nocy. Spotkamy się w Pokoju Wspólnym, gdzieś koło dwunastej.
☆★☆
Raylïe rozejrzała się po więzieniu. Było to ciemno, jedynym źródłem światła było małe okienko. Znajdowała się zresztą w Zakazanym Lesie, a tam zawsze panował mrok. Ale tam przynajmniej coś dało się zobaczyć. Tutaj nie.
  Ray próbowała uwolnić ręce z więzów. Gruby sznur wbijał jej się w skórę. Dziewczyna była pewna, że ma krew na nadgarsktach.
  Po co w ogóle za nim poszła? Dlaczego weszła do Zakazanego Lasu? Mogła zawrócić, nic by się jej nie stało. A tak? Została zamknięta w więzieniu w środku Zakazanego Lasu. Nie wiedziała, gdzie jest. Nie wiedziała, czy ktoś jeszcze tutaj przyjdzie, a jeśli przyjdzie, to czy ona jeszcze będzie żyła.
  Dlaczego nie zawróciła? Może dlatego, że ufała Kristinowi. Był jej kolegą z klasy i nie wierzyła, że mógłby zrobić coś złego. Zwłaszcza nie tak złego. Musiała się o tym przekonać w dość bolesny sposób.
  Drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka trochę światła. Nim oczy Ray przyzwyczaiły się do niego, drzwi z powrotem się zamknęły.
  Dziewczyna poczuła, jak ktoś rozcina jej więzy. Poruszyła nadgarstkami. Tak, miała rację. Były zakrwawione.
  - Pij - warknął ktoś, podając jej kubek z zimną wodą.
  Ray usłuchała. Była zbyt spragniona, by się przeciwstawić.
  To nie był głos Kristina. Więc chłopak nie działał sam. Był z nim ktoś jeszcze. Może przyszła do niej ta osoba, która Kristin odwiedzał w Zakazanym Lesie? Nie, Ray kojarzyła skądś ten głos, więc osoba pochodziła z Hogwartu. Ile jeszcze ich było? Co najmniej troje. Może więcej. Ale co oni chcą zrobić? I dlaczego... dlaczego Kristin jest... śmierciożercą?
  Woda dodała jej trochę sił. Zaczęła zastanawiać się, jak stąd wyjść. Ręce miała wolne, tamta osoba pewnie wzięła ze sobą różdżkę. Teoretycznie, mogłaby ją zabrać i jakoś zmusić ją, by powiedziała, gdzie się znajduje. A potem może udałoby jej się wrócić do Hogwartu, o ile nie wpadnie na resztę śmierciożerców... Teoretycznie. W praktyce ten plan miał znikome szanse na powodzenie.
  - Jedz - Ray poczuła, jak ktoś daje jej kawałek bułki.
  Ugryzła. Świeża. A gdzie w okolicy można dostać bułki? Hogsmeade lub Hogwart. Kradzież od razu wykluczyła. Przecież żaden śmierciożerca nie ryzykowałby złapania tylko dla niej. Była zaskoczona, że w ogóle utrzymują ją przy życiu, a kradzież, by ją nakarmić... To byłoby naprawdę głupie.
  Ta osoba musiała więc być z Hogwartu. Chyba że to Kristin... Dlaczego wszystko jest takie skomplikowane?
Ray poczuła, jak ktoś z powrotem związuje jej nadgarstki. Syknęła z bólu. Bolało jeszcze bardziej niż za pierwszym razem.
  - Cicho - warknęła tamta osoba.
  Ray tym razem zwróciła większą uwagę na jej głos. Wywnioskowała, że to musi być dziewczyna. Zorientowała się, że śmierciożerczyni chce wyjść, spytała w ciemność:
  - Kim jesteście?
  Odpowiedziało jej tylko trzaśnięcie drzwiami.
☆★☆
- Gotowy? - spytał Harry, gdy zegar wybił północ.
  Lucas przytaknął. Schowali się pod peleryną - niewidką i wyszli z dormitorium.
  W Pokoju Wspólnym prawie wpadli na Agnes i Ginny.
  - A te co tutaj robią? - szepnął zaskoczony Lucas.
  - Nie mam pojęcia - odparł cicho Harry. - Ale lepiej, żeby nas nie zauważyły.
  Przeszli przez dziurę za portretem, mając nadzieję, że dziewczyny nie spostrzegły otwierających się drzwi. Skierowali się do biblioteki.
  Mieli szczęście. Nie wpadli na nikogo. Doszli do tajnego przejścia, które prowadziło do biblioteki i otworzyli je zaklęciem. Ściągnęli pelerynę - niewidkę i ruszyli korytarzem.
  Wyszli w Dziale Ksiąg Zakazanych.
  - Wiesz, czego szukasz? - spytał szeptem Lucas.
  Harry przytaknął. Przeszli się między rzędami półek, aż znaleźli dużą księgę oprawioną w brązową okładkę. Nie wyglądała jakoś specjalnie.
  - Nikt z niej nie korzystał - zauważył Lucas.
  - Od dwudziestu lat nikt - zgodził się Harry.
  Lucas otworzył szeroko oczy.
  - Nie mów, że...
  Harry zdmuchnął kurz z okładki. Ich oczom ukazał się napis:
KSIĘGA UŻYTECZNYCH ZAKLĘĆ, ELIKSIRÓW I POMYSŁÓW NA DOWCIPY
  - Kto to napisał? - spytał zaskoczony Lucas.
  Harry wyszczerzył do niego zęby.
  - Nie domyślasz się?
  - Um...
  Harry wywrócił oczami.
  - Tata, Syriusz i profesor Lupin zanim został profesorem.
  - Chyba byli bardzo zajęci - mruknął Lucas, przyglądając się grubej księdze.
  Harry roześmiał się.
  - Z pewnością - zgodził się.
  Nagle usłyszeli jakiś huk. Chłopcy wymienili zaskoczone spojrzenia i schowali się pod pelerynę - niewidkę.
  W samą porę. Zza półek wyłoniły się dwie dziewczyny.
  - Musiałaś tak hałasować? - syknęła Agnes. - Ktoś nas usłyszy.
  - Mam nadzieję, że Filch jest po drugiej stronie zamku - mruknęła Ginny.
  Chłopcy spojrzeli na siebie. Agnes i Ginny? Harry wyciągnął z kieszeni Mapę Huncwotów i rozłożył ją.
  - Filch was nie usłyszy, ale Pani Norris owszem - powiedział głośno Gryfon.
  Dziewczyny spojrzały z zaskoczeniem na miejsce, gdzie stali chłopcy.
  - Kto tam jest? - spytała niepewnie Agnes.
  - Jak to kto? - Harry zmarszczył brwi.
  Lucas wywrócił oczami.
  - Jesteś pod peleryną - niewidką - przypomniał koledze.
  - A! Faktycznie!
  Chłopcy wyszli spod peleryny-niewidki.
  - Co wy tu robicie? - spytała podejrzliwie Ginny.
  - Cześć Harry i ktoś-kogo-nie-znam - przywitała się Agnes.
  - Ktoś-kogo-nie-Znam? - powtórzył bezgłośnie Lucas.
  Harry spojrzał na trzymaną książkę.
  - Uzupełniamy braki w wiedzy - wyjaśnił.
  - Czego, jeśli można wiedzieć? - Agnes zrobiła typowo Lily-Potterową minę.
  Chłopcy wymienili spojrzenia.
  - Um... Nieważne. A co wy tutaj robicie? - zmienił szybko temat.
  - Szukamy ciekawych książek o Transmutacji - wyjaśniła Ginny. - Nie wierzę wam.
  Chłopcy westchnęli. I jak to wytłumaczyć dziewczynom?
  - Szukamy materiałów na dowcipy - przyznał w końcu Harry. - Zadowolone?
  Agnes pokiwała głową, jakby dokładnie tego się spodziewała. Przez chwilę naradzały się z Ginny, po czym oznajmiła:
  - Dołączamy do was.
  - Co?! - chłopcy wytrzeszczyli na nie oczy.
  - Żadnego 'ale' - ucięła Ginny. - Macie już to, po co przyszliście?
  - Tak, ale... - próbował zaprotestować Lucas.
  - Idziemy do waszego dormitorium - zadecydowała Agnes - i tam tłumaczycie nam, o co chodzi z tą peleryną - niewidką i skąd wiedzieliście, gdzie jest Filch, a gdzie Pani Norris.
  - A potem  możemy zająć się dowcipami - dokończyła Ginny. - Razem.
  Chłopcy spojrzeli po sobie. Tak po prostu?
  - Albo powiemy, że tu byliście - zagroziła Agnes.
  Harry westchnął.
  - Niech wam będzie.
  Dziewczyny przybiły sobie piątkę.
  - To wracamy? - upewniła się Ginny.
  Chłopcy odwrócili się w kierunku ukrytych drzwi.
  - Tak - zgodził się Lucas. - Chyba, że... Co powiecie na pozostawienie po sobie małego śladu?
  - Zależy jakiego - zgodziła się Ginny.
  Lucas szeptem wyjaśnił pozostałym jego plan.
☆★☆
Argus Filch przechadzał się po korytarzach Hogwartu, pilnując, by żaden uczeń nie chodził po zamku po ciszy nocnej. Głupi uczniowie! Tylko dodają mu pracy, której i tak ma już wystarczająco wiele.
  Za sobą usłyszał ciche miauknięcie. Odwrócił się i spytał:
  - Co się stało, Pani Norris? Znowu jacyś uczniowie?
  Konica pokiwała głową.
  - Gdzie?
  Przeklinając pod nosem, Argus ruszył za Panią Norris. Zaprowadziła go do biblioteki.
  - Ktoś w Dziale Ksiąg Zakazanych? - upewnił się i ruszył w tamtym kierunku.
  Nie zobaczył żadnych uczniów. Przecież nie wyparowali!
  Ale jednak. Nie było po nich żadnego śladu. Chyba, że... Nie sprawdził jeszcze jednego działu.
  Ruszył w tamtym kierunku. Zadowolony, usłyszał jakieś szepty. Przyspieszył, jednak gdy tylko doszedł na miejsce, znieruchomiał.
  Na ścianie biblioteki sam malował się koślawy napis:

TU BYLIŚMY:
VETERATORIS*


-----

*Veteratoris - (łacina) psotnicy

niedziela, 29 marca 2015

18. Zlecenie Czarnego Pana

Raylïe próbowała się wyrwać z uścisku Kristina, ale chłopak jej nie puszczał.
  - Co ty tu robisz? - syknął ponownie.
  Spróbowała coś powiedzieć, ale jego dłoń na jej ustach jej to uniemożliwiła.
  - Tylko nie krzycz - ostrzegł, zabierając dłoń z jej ust i celując w nią swoją różdżką.
  -Zobaczyłam, jak wychodzisz z zamku - wyjaśniła cicho Ray. - Poszłam za tobą.
  Kristin pociągnął ją mocniej za włosy, aż krzyknęła.
  - Cicho bądź! - wysyczał.
  Zabrał jej różdżkę i popchnął ją na ziemię.
  - I co ja teraz z tobą zrobię? - zastanowił się głośno. - Nie puszczę cię przecież, żebyś naskarżyła Dumbledore'owi.
  Ray odwróciła się do niego. Nie rozumiała jego zachowania. Co się zmieniło? A może on zawsze taki był?
  - Chyba będę musiał cię gdzieś zamknąć. Tylko gdzie?
  Kristin potarł w zamyśleniu brodę, przypatrując jej się uważnie.
  - Zorientują się, że mnie nie ma - wyszeptała Ray.
  Chłopak roześmiał się szyderczo.
  - Nawet jeśli, nigdy nie skojarzą tego ze mną. Użyteczne zaklęcie.
  Ray myślała szybko. Może jeśli uda jej się go na dłużej zatrzymać, ktoś zorientuje się, że jej nie ma i ty przyjdzie. Albo ona sama wpadnie na jakiś dobry pomysł.
  - Dlaczego tu przyszedłeś? - spytała.
  Przejrzał ją na wylot.
  - Grasz na czas? To się nie uda. Nikt nie przyjdzie. Zresztą ja się na to nie nabiorę.
  Chwycił ją za ramię i pociągnął w górę.
  - Już wiem, gdzie cię odstawić.
  Wyczarował chustkę i związał ją Ray na oczach, by nie widziała, gdzie ją prowadzi. Najpierw obrócił ją kilka razy, tak, że kompletnie straciła orientację, gdzie co jest. Później popchnął ją i chwycił, gdy potknęła się o wystający z ziemi korzeń.
  - Patrz, jak chodzisz - syknął.
  Chciała powiedzieć, że nie może patrzeć, ale zrezygnowała.
  Kristin prowadził ją przez Zakazany Las, co chwila zmieniając kierunek marszu, więc Raylïe nie wiedziała, gdzie idą. Szli tak może kwadrans, jednak dla dziewczyny trwało to wiele godzin. W końcu Kristin brutalnie ją zatrzymał i zerwał jej chustkę z oczu.
  - To tutaj.
  Stała przed małym, półpokojowym domkiem. Z początku wydało jej się, że łatwo stąd ucieknie, i jej nadzieje gwałtownie wzrosły. Ale to zanim zobaczyła niemal całkowity brak okien, nie włączając małego, kwadratowego okienka, solidność ścian i metalowe drzwi.
  - To jest więzienie, używane przez śmierciożerców kilkanaście lat temu - wyjaśnił Kristin.
  - Śmierciożerców? - wydukała Ray.
  Chłopak pociągnął rękaw koszuli. Oczom dziewczyny ukazał się wypalony na jego ramieniu czarny znak czaszki z wystającym z niej wężem. Mroczny Znak.
  Kristin chwycił ją za ramię i pociągnął w kierunku więzienia. Otworzył drzwi małym kluczykiem i wepchnął ją do środka. Ray upadła na ziemię, a chłopak pociągnął ją w górę i wyczarował sznurek, którym związał jej nadgarstki.
  - Rozgość się.
  Kristin wyszedł i trzasnął drzwiami. Po chwili Ray usłyszała chrobot klucza w zamku.
  Została sama.
☆★☆
Kristin z początku planował odwiedzić Bellatrix Lestrage, ale teraz wrócił prosto do Hogwartu. Ledwo wszedł do zamku, wpadł na Katherine.
  - Co ty tu robisz, mały? - spytała.
  - Nie mów na mnie 'mały'! - zaprotestował Kristin, znowu przybierając swoją hogwarcką maskę, widząc obok siostry jakiegoś nieznajomego chłopaka.
  - Jesteś mały - upierała się Kath.
  - Sama jesteś.
  - Jestem starsza!
  - O rok.
  - Ale jednak.
  Nieznajomy najwyraźniej poczuł, że zaraz się pokłócą z użyciem różdżek.
  - Hej, przestańcie.
  Kath prychnęła.
  - A co ty masz do tego, Williams?
  Kristin zamrugał. Williams? Ten od tych śmierciożerców?
  - Co planujecie? - wypalił Williams.
  Wie?! Ale skąd?!
  - A co wiesz? - spytał Kristin.
  - Spotkałeś się kilka razy z Bellatrix Lestrage w Zakazanym Lesie. Następnym razem uważaj, czy nikt cię nie widzi.
  Miał rację, ale Kristin nie miał zamiaru się do tego przyznać. Niestety, zapomniał o siostrze.
  - Ktoś cię zobaczył? - spytała z niepokojem.
  - Aurelie Watson - Kristin wyliczał na palcach. - Twój chłopak Williams...
  - To nie jest mój chłopak!
  Williams, dla swojego własnego bezpieczeństwa, nie skomentskomentował tego.
  - ... no i jeszcze Jerks - dokończył Kristin, jakby nie dosłyszał Kath.
  - Kto?!
  - Nie tak głośno, Kath.
  - Nie mów na mnie 'Kath'!
  - Hej, spokojnie! - wykrzyknął Williams, próbując zapobiec ich kłótni.
  Kath prychnęła i założyła ręce na piersiach.
  - Co z nią zrobiłeś? - spytał Williams, odwracając się do Kristina.
  Chłopak wzruszył ramionami. Dla niego było to oczywiste.
  - Zamknąłem w więzieniu śmierciożer...
  W tym momencie zorientował się, że nie wie nawet, czy Williams stoi po ich stronie. Spojrzał na kolegę Kath ostrożnie, żeby wybadać, czy jest śmierciożercą, jak oni, czy też stoi po stronie Dumbledore'a.
  - Śmierciożerców? - zgadł Williams. - Nie martw się, jestem po waszej stronie.
  Kristin przytaknął.
  - Jesteś Krukonka? - upewnił się.
  Williams przytaknął.
  - Pomożesz Kath - polecił Kristin, ale szybko poprawił się, widząc wściekłą minę siostry: - ... erine. Wyjaśni ci, co robimy.
  - Kto cię mianował dowódcą? - spytał Williams. - Lestrage?
  Kristin pokręcił przecząco głową.
  - Nie. Nie Lestrage.
  - Więc kto? Bo przecież nie ty sam.
  Kristin pochylił się do niego i wyszeptał:
  - Czarny Pan.
  Po czym odwrócił się i odszedł, pozostawiając osłupiałego Williamsa i całe tłumaczenie Kath.
☆★☆
Koło południa, po wielu próbach przekonania innych o prawdziwości ich historii o Sorey'u i nieskończonej ilości prób przekonania Lucasa do prawdziwości słów Harry'ego i Lupina, dwaj Gryfoni skierowali się do gabinetu nauczyciela Obrony przed Czarną Magią. Usłyszeli czyiś śmiech, a następnie jakieś krzyki.
  - Co tam się dzieje? - spytał zaskoczony Lucas.
  Harry westchnął.
  - Będę musiał im powiedzieć, żeby tak nie hałasowali, bo ich słychać pod drzwiami.
  Lucas wywrócił oczami. Nadal nie wierzył w tę historyjkę Harry'ego i Lupina. No bo kto słyszał, żeby przywracano martwych do życia?
  - No nie wiem... - Harry przechylił głowę w zamyśleniu. - Może ja? No i... czytałeś Biblię? Tam też piszą o zmartwychwstaniu.
  Lucasowi zajęło chwilę, by zrozumieć, co on mówi.
  - Ej, skąd znasz moje myśli?!
  Harry wzruszył ramionami, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
  - Wczoraj zgłosiłem się na lekcje Okulumencji, a Lupin nauczył mnie jeszcze przy okazji Legilimencji, czyli czytania w myślach.
  Lucas wpatrywał się w kolegę z otwartymi ustami. Zdążył już przywyknąć do niektórych talentów Harry'ego (takich jak pomysłowe eliksiry, cała masa zaklęć, znajomość tajnych korytarzy w Hogwarcie i tym podobne), ale Okulumencja i Legilimencja?! To była naprawdę zaawansowana magia.
  Harry zapukał do drzwi. Usłyszeli szuranie krzesła, a następnie jakieś zaklęcie. Lucas niepewnie otworzył drzwi i obydwaj zajrzeli do środka.
  - Cześć, Harry.
  Lucas nie wierzył w to, co widzi. Oprócz profesora Lupina, w gabinecie znajdowało się jeszcze dwoje mężczyzn i młoda kobieta.
  Jeden z mężczyzn wyglądał jak starsza wersja Harry'ego. Takie same potargane, czarne włosy, nawet takie same okulary. Różnili się chyba tylko oczami - Harry'ego były zielone, a mężczyzny brązowe. Lucas nie miał problemów z odgadnięciem, kim był. James Potter.
  Obok niego siedział czarnowłosy mężczyzna z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. Jego błyszczące rozbawieniem oczy były szaro - granatowe. Lucas nie wierzył, że to prawda, ale spodziewał się, że jest to Syriusz Black - nawet jeśli nie przypominał zupełnie tego uciekniera z Azkabanu, którego zdjęcie umieszczano w 'Proroku Codziennym'.
  Nieco dalej stała rudowłosa kobieta z zielonymi oczami - identycznymi jak te Harry'ego. Lily Potter. Wyglądała, jakby przed chwilą kłóciła się o coś z Jamesem Potterem i Syriuszem Blackiem. Ręce założyła na piersiach i przypatrywała się im z przechyloną głową.
  Profesor Lupin natomiast sprawiał wrażenie rozluźnionego, niemalże znudzonego, jakby codziennie przychodziły do jego gabinetu dwie osoby, które umarły dwanaście lat temu i ucieknier z Azkabanu, który te osoby zamordował. Lucas miał wrażenie, że Lily i James Potterowie często się kłócili.
  - Cześć! - przywitał się wesoło Harry, wchodząc do środka.
  Syriusz Black wychylił się, by spojrzeć na Lucasa.
  - O, Turner! Pozdrów od nas tatę!
  Lily Potter wywróciła oczami.
  - Nie sądzę, żeby akurat Nathaniel Turner powinien wiedzieć - zauważyła.
  James Potter zmarszczył brwi.
  - Racja - przyznał. - Chyba rzeczywiście mu się to nie spodoba.
  - A szkoda - westchnął Syriusz Black. - Przygotowaliśmy dla niego specjalny prezent.
  - Zostanie dla Smarka - zadecydował James Potter.
  Harry odwrócił się do Lucasa.
  - Wchodź, nie stój tak w drzwiach.
  Lucas wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi. Nadal nie za bardzo wierzył w to, co widzi. Chociaż nie, to złe określenie. Był po prostu lekko zszokowany.
  - A, tak jakbyś się jeszcze nie zorientował - zreflektował się Syriusz Black. - Jestem najprzystojniejszy, najfajniejszy i najwspanialszy Syriusz Black. I jeszcze jedno: nie wierz we wszystko, co mówią o mnie inni niż ja, zwłaszcza 'Prorok Codzienny', Lily i Smark.
  - Smark? - nie zrozumiał Lucas.
  Syriusz machnął niedbale ręką.
  - A, to ten idiota Snape - odwrócił się do Jamesa Pottera. - Teraz ty się przedstawiasz.
  - To ja jestem... najlepszy, najzabawniejszy i najprzystojniejszy...
  - Ej, ja jestem 'najprzystojniejszy'! - zaprotestował Black.
  James Potter prychnął.
  - Ej, Lily, który przystojniejszy?
  Mama Harry'ego wywróciła oczami.
  - Pytasz się jeszcze?
  Syriusz rozpromienił się.
  - Widzisz! Jestem od ciebie o wiele przystojniejszy, i lepszy, i fajniejszy, i...
  Harry dostał ataku kaszlu.
  - Um... Chyba nie o to chodziło - wtrącił się niepewnie Lucas.
  James wyszczerzył zęby w uśmiechu.
  - Ha! Czyli jednak ja!
  Lily ponownie wywróciła oczami.
  - Normalnie jak dzieci - mruknęła.
  Mężczyźni zignorowali ją.
  - Nieprawda, bo ja! - wykrzyknął Syriusz.
  - O mnie mówiła Lily! - zaprotestował James.
  - Bo jej się pytałeś!
  - Inną zapytaj, jeśli chcesz!
  - Proszę bardzo, mogę dowolną z czasów naszej nauki w Hogwarcie!
  - Tylko dlatego, że ja ze wszystkimi nie flirtowałem...
  - Ja też nie ze wszystkimi!
  Kaszel Harry'emu zaczął podejrzanie przypominać śmiech.
  - To z większością!
  - Niepraw... Och, nieważne. Odbiegasz od tematu!
  - Zapytaj... Czy ja wiem?
  - Jęczącą Martę?
  - Spadaj!
  - No co? Zabujała się w tobie!
  Harry nie wytrzymał i parsknął śmiechem. Lily wstała i podeszła do półki z książkami stojącej w kącie gabinetu, i zaczęła czytać jakąś książkę. Profesor Lupin wyciągnął z szuflady jakieś papiery, najprawdopodobniej eseje uczniów, i zaczął je sprawdzać. Lucas miał wrażenie, że są do tego przyzwyczajeni i ta kłótnia jest dla nich nudna. Albo po prostu byli na to zbyt dojrzali.
  - Och, spadaj!
  - No właśnie! Poddajesz się!
  - Wcale nie!
  - Ach, tak?
  - Spytaj... jedną ze swoich kuzynek!
  - Co ty? Zabiją mnie, nim w ogóle coś powiem!
  - Dlatego to sugeruję!
  Obydwaj mężczyźni Wyciągnęli różdżki. Harry trzymał się biurka, by się nie przewrócić do śmiechu, nawet Lucas chichotał. Profesor Lupin zatkał sobie uszy rękoma, chociaż Lucas wątpił, by to mogło pomóc. Natomiast Lily zatrzasnęła trzymaną książkę i stanęła pomiędzy Jamesem i Syriuszem.
  - Dość tego! - krzyknęła. - Zachowujecie się jak małe dzieci. Ktoś was za chwilę usłyszy!
  - Rzuciłem Zaklęcie Wyciszające na drzwi - mruknął Harry.
  - No właśnie! Już nawet trzynastolatek jest od was mądrzejszy! - zgodziła się Lily.
  - Bo ten trzynastolatek ma ciebie za matkę? - zasugerował James.
  - Och, cicho bądź!
  Profesor Lupin wzniósł oczy do nieba.
  - Kiedy oni dorosną? - jęknął, bardziej do siebie, jako że rodzice Harry'ego i Syriusz byli zajęci kłótnią, a Harry i Lucas dusili się ze śmiechu.
☆★☆
Katherine i Kevin szli korytarzami Hogwartu w kierunku Pokoju Wspólnego Ravenclawu.
  - Możesz mi wyjaśnić, co planujecie? - spytał po raz setny Kevin.
  Katherine nie odpowiedziała. Tak jak wcześniej.
  Kevin westchnął. Krukonka była ładna, mądra, ale strasznie zarozumiała i niedostępna. Ale to tylko sprawiało, że podobała mu się jeszcze bardziej.
  - Kath... erine, nie mogę wam pomóc, skoro nawet nie wiem, co robicie - zauważył.
  Katherine gwałtownie się zatrzymała i rozejrzała wokół. Gdy upewniła się, że nikogo nie ma na korytarzu, wyszeptała:
  - Obiecaj, że nikomu nie powiesz.
  - Obiecuję, ale co...?
  - Musimy znaleźć diadem Roweny Ravenclaw - przerwała mu Krukonka.
  Kevin spojrzał na nią z zaskoczeniem. Czarny Pan zlecił im znalezienie jakiegoś nieużytecznego, starego diademu? Po co?
  - To jest Horkruks - wyjaśniła szeptem Katherine, jakby czytając jego myśli. - Fragment duszy Czarnego Pana. Musimy go znaleźć.
  - Po co?
  Katherine pochyliła się ku niemu.
  - By Czarny Pan powrócił - wyszeptała mu do ucha.

sobota, 28 marca 2015

17. Co planują Sorey'owie?

Rozdział znowu krótszy niż kilka poprzednich, ale już naprawdę nie mam pomysłu, co tu jeszcze zmieścić, a chciałabym zakończyć sceną z Ray i Kristinem... Trudno, postaram się następne rozdziały pisać już dłuższe - tak na 2500 słów co najmniej. Teraz już nie będę nic wciskała na siłę.
Nie przedłużając: oto nowy rozdział!

------

Następnego dnia Lucas obudził się, czując, że o czymś zapomniał. O czymś ważnym. Coś wydarzyło się poprzedniego dnia. Coś z... śmierciożercami? Nie, to niemożliwe.
  Usiadł na łóżku i uderzył się w głowę. Masując sobie czoło rozejrzał się dookoła.
  - Mówiłem ci, żebyś uważał, gdy śpisz na górze.
  No tak. Zmiana domu i nowe dormitorium dzielone z Potterem. A, i łóżko dwupiętrowe.
  Lucas wychylił się i spojrzał na dół, na łóżko Pottera. Gryfon siedział po turecku na pościeli, a przed nim leżał stary zeszyt, który Potter przeglądał.
  - Co to jest? - spytał Lucas.
  Potter spojrzał na niego.
  - Też to czujesz?
  Lucas zawahał się.
  - Jakbym zapomniał o czymś ważnym? Tak, też to czuję.
  Potter pokiwał głową.
  - Szukam przeciwzaklęcia.
  - Myślisz, że...
  - ... ktoś nas zaczarował? Tak, dokładnie tak. Zaklęcie zresztą już znalazłem.
  - Co to w ogóle za zeszyt?
  Potter zawahał się.
  - Długo by było tłumaczyć.
  - To ma związek z tym, czego nie możesz mi powiedzieć?
  - Ma, ale z tym, co już mogę ci powiedzieć. Pytałem się.
  - To o co chodzi?
  Potter machnął różdżką w kierunku drzwi.
  - To żeby nikt nie podsłuchał - wyjaśnił, widząc pytające spojrzenie Lucasa. - A więc, po pierwsze: nikomu nie mów tego, co ci powiem. Po drugie: błagam, nie uznaj mnie za wariata.
  - Już zaczynam cię za takiego uważać.
  Potter wyszczerzył zęby.
  - Nie spotkałeś mojego ojca.
  Lucas prawie spadł z łóżka.
  - Co?!
  Potter wzruszył ramionami.
  - To, co powiedziałem. Ten mój wielki sekret to po prostu moi zartwychwstali rodzice. A, i Syriusz Black, który nigdy nie był śmierciożercą.
  - Zwariowałeś - uznał Lucas.
  Potter westchnął.
  - Właśnie tego się obawiałem.
  - Masz jakieś dowody?
  Potter uśmiechnął się.
  - Tak, znajdują się we Wrzeszczącej Chatcie lub w gabinecie profesora Lupina, i nazywają się tata i Syriusz.
  Lucas spojrzał na niego z niedowierzaniem.
  - Kłamiesz, Potter.
  - Nie kłamię, Turner. A w ogóle, możemy mówić sobie po imieniu? W końcu jesteśmy współlokatorami.
  - Pokaż dowód, Pott... Harry.
  Gryfon uśmiechnął się.
  - Ubierz się i chodź ze mną. Albo nie, czekaj, mam to zaklęcie.
  Pott... Harry wymierzył w Lucasa różdżkę i wymamrotał kilka słów.
  - Powinno zadziałać.
  Zadziałało. Lucas przypomniał sobie poprzedni dzień - i Sorey'a.
  - Działa.
  Potter - Harry pokiwał głową i wymierzył różdżkę w siebie.
  - Możesz to samo zrobić z innymi? - spytał Lucas.
  Pott... Harry przechylił głowę w zamyśleniu.
  - Nie zadziała - powiedział. - Gdy spałem, przyszedł Ron. Próbowałem i nie zadziałało. Zdaje mi się, że ktoś nałożył na nich zaklęcie, żeby nam nie uwierzyli, ale jak chcesz, to możemy sprawdzić.
  Lucas zmrużył oczy.
  - Czy ty chcesz się wymigać od wykrycia twojego kłamstwa?
  Pott... Harry parsknął śmiechem.
  - Dobrze, już dobrze. Tylko przebierz się, bo nie wyjdziesz chyba w piżamie.

☆★☆

Harry zapukał do gabinetu Lupina. On i Tur... Lucas usłyszeli kroki i drzwi się otworzyły.
  - O, cześć, Harry - przywitał się nauczyciel. - A to jest...?
  Lupin spojrzał na Tur... Lucasa.
  - Lucas Turner - przedstawił się nowo (właściwie poprzedniego dnia) mianowany Gryfon.
  - Harry nam o tobie opowiadał - przyznał Lupin.
  - Nam?
  Nauczyciel otworzył usta, a następnie z powrotem je zamknął. Widać było, że nie chciał tego powiedzieć.
  - Lucas tylko szuka dowodów na to, że kłamię lub nie kłamię - uspokoił go Harry.
  Lupin odetchnął z ulgą.
  - Całe szczęście.
  - Musi pan bardziej uważać - zauważył Harry.
  Nauczyciel pokiwał głową.
  - Postaram się.
  - Kiedy wymyśliliście scenariusz? - spytał podejrzliwie Lucas.
  Lupin i Harry spojrzeli na niego. Nadal nie wierzył. Chyba nie przekona się, dopóki nie zobaczy. Chociaż może wtedy spyta, kto się transfigurował w jego rodziców? Pewnie będzie chciał pokazu tego Zaklęcia Życia. To już nie problem Harry'ego, jako że nawet tego zaklęcia nie znał. Jego tata i Syriusz będą musieli zrobić prezentację. Pewnie nawet się ucieszą. Lubili się podpisywać, jak małe dzieci.
  - Nie uwierzysz, dopóki nie zobaczysz? - upewnił się Lupin.
  Lucas pokiwał twierdząco głową, a nauczyciel westchnął.
  - Przyjdźcie koło koło południa. Może się nie rozminiecie. A, i Harry - będzie twoja mama.

☆★☆

Śmierć Krukonki Aurelie Watson, zabitej przez Bellatrix Lestrage, ogłoszono już poprzedniego dnia. Katherine nie przejęła się jej śmiercią. Była zbyt wścibska i zarozumiała. Natomiast irytowało ją, że w sobotę, zamiast śniadania, cały Ravenclaw musiał zebrać się na 'minutę ciszy' dla 'przedwcześnie zmarłej, miłej dziewczyny'. Watson miłą? Ten świat zaczynał wartość.
  Katherine niemal zasnęła na tej całej 'minucie ciszy', która w końcu trwała dwie godziny, a potem był jeszcze pogrzeb... Krukonka miała już tego dość.
  Tiña zniknęła już na początku, najprawdopodobniej rozmawiała z Alexem, a Katherine musiała znosić towarzystwo Cho Chang i Cornelie Smith, które paplały o czwartkowej imprezie i o nowo poznanych chłopakach. Czasami Katherine nie rozumiała, jak niektóre osoby mogły trafić do Ravenclawu. Albo jak łączyły naukę z co wieczornymi imprezami.
  - Hej, Katherine.
  Krukonka odwróciła się, by ujrzeć stojącego za nią Kevina Williamsa - trzeciego członka paczki Terry'ego i Alexa.
  - Mogę się dosiąść? - spytał, wskazując na puste miejsce obok niej.
  Katherine rozejrzała się po pozostałych Krukonach. Dziewczyna Kevina, Fiona Paxton, siedziała nieco dalej, wpatrując się w Williamsa ze wściekłością.
  - Fiona jest tam - Katherine wskazała mu dziewczynę ręką.
  Kevin spojrzał w tamtym kierunku.
  - Zerwaliśmy wczoraj - wyjaśnił. - Mogę się przysiąść?
  Większość dziewczyn nie wahałaby się długo. Kevin Williams - najprzystojniejszy chłopak na roku. Większość zgodziłaby się natychmiast. Był tylko jeden problem - Katherine nie była jak 'większość'. Zawsze miała swoje zdanie na jakiś temat i nigdy, przenigdy go nie zmieniała.
  - Wybacz, ale muszę cię zawieść: nie - powiedziała sucho Krukonka. - Znajdź sobie kogoś innego do podrywania. Nie mnie.
  Kevin zamrugał zaskoczony.
  - Ja tylko...
  - Spadaj.
  Katherine odwróciła się od niego i spojrzała na grób Aurelie Watson, udając, że bardzo ją to interesuje.
  - Nudzi ci się - zauważył Kevin.
  Katherine westchnęła.
  - Aż tak bardzo to widać?
  Williams usiadł obok niej. Krukonka chciała powiedzieć mu, żeby się odczepił, ale on wyszeptał, tak, żeby tylko ona go usłyszała:
  - Twój brat odwiedzał Lestrage.
  Katherine spojrzała na niego czujnie. Był rozluźniony, jakby przed chwilą powiedział coś zupełnie innego. Zdawał się być wesoły, spokojny. Pozornie. Jego szare oczy były chłodne, lecz jednocześnie jakby... zaciekawione. Katherine chyba nigdy nie zrozumie emocji chłopców.
  - Nie waż się nikomu o tym wspomnieć - syknęła.
  - Nie zamierzałem - szepnął. - Wiesz, jakie jest moje nazwisko?
  - Williams, a co?
  - Daniel i Elizabeth Williams -mówi ci to coś?
  Daniel i Elizabeth Williams... Śmierciożercy, oskarżeni o zabicie trzynastu mugoli, dwudziestu ośmiu szlam i trzydziestu dwóch aurorów. Nigdy ich nie złapali.
  - Chcesz powiedzieć... - zaczęła wolno Katherine - że to są twoi rodzice?
  Kevin przytaknął.
  - I cokolwiek planujecie, chcę wam pomóc.

☆★☆

Micheal O'Connor był wściekły na Lucasa. Jak mógł? Zmienił dom, i to na Gryffindor! Przecież był Ślizgonem! A, i jeszcze zaprzyjaźnił się z Potterem! To ostatnie już naprawdę było przesadą.
  Micheal podszedł do Lucasa i Pottera na śniadaniu.
  - Turner - powiedział.
  Lucas odwrócił się.
  - O, cześć Micheal - przywitał się.
  - Nie znamy się - wysyczał Ślizgon przez zaciśnięte zęby. - Nie jesteś już jednym z nas, Turner.
  Odwrócił się i odszedł. Usłyszał jeszcze Pottera:
  - I ty się dziwiłeś, że uważamy Ślizgonów za strasznie chamskich.
  Micheal wybiegł z Wielkiej Sali. Jak on mógł?! Lucas Turner był przecież Ślizgonem, synem śmierciożercy. A teraz... Teraz ich zdradził. W Slytherinie może nie byli bardzo mili, ale przynajmniej cenili sobie lojalność. A Turner właśnie ich zdradził. Nie był już Ślizgonem. Nigdy nie był.
  Micheal wyszedł na błonia. Nienawidził Turnera. Kiedyś byli przyjaciółmi. Ale to było kiedyś. Teraz Turner nawet nie był jednym z nich. Był Gryfonem. Jednego dnia zbudowano między nimi wysoki, gruby mur, nie do zburzenia. Nie, nie zbudowano. To Turner go zbudował. To Turner zdradził.
  Zatrzymał się nad jeziorem i ruszył w kierunku miejsca spotkań Ślizgonów. Rzadko kiedy ktokolwiek tam chodził. Zazwyczaj było to ciche, spokojne miejsce.
  Ale tylko zazwyczaj.
  Micheal zatrzymał się gwałtownie, gdy zobaczył, kto tam jest. Draco Malfoy i rudowłosa dziewczyna, ta z wymiany międzyszkolnej, co trafiła do Gryffindoru. Nie kłócili się, jak spodziewałby się Micheal. Nie, przeciwnie, rozmawiali i śmiali się. Jak przyjaciele.
  Kolejny Ślizgon z Gryfonem? Kolejna zdrada? Co się działo?
  Co tu się działo?

☆★☆

Po śniadaniu, Agnes wyszła z Draco na błonia. Zaprowadził ją w to samo miejsce, co poprzednio.
  Leżała na miękkiej trawie, wpatrując się w przepływające obłoki. Draco siedział obok niej, czuła na sobie jego wzrok.
  - Jaki jest twój status krwi? - spytał nagle.
  Agnes podniosła się na łokciu.
  - Półkrwi, czemu pytasz?
  Draco odwrócił wzrok.
  - Tak tylko...
  Nie uwierzyła mu.
  - Jesteś czystej krwi, tak? - zgadła. - Twoja rodzina przywiązuje do tego dużą wagę?
  Draco przez chwilę nie zareagował. Dopiero po jakimś czasie powoli pokiwał głową.
  - Skoro nie jesteś czystej krwi... - jego głos się załamał. - Mogą zabronić mi się z tobą kontaktować.
  Spojrzał na nią ze smutkiem i Agnes uświadomiła sobie, jak wiele ona dla niego znaczy, i jak wiele on znaczy dla niej.

☆★☆

Podczas śniadania, Raylïe wypatrywała Klika. Miała nadzieję, że Hermiona wyśle do niej jakiś list z Francji, jak obiecała. Jednak sowa nie przyleciała.
  Czyżby zapomniała? Może znalazła sobie w Beuxaboutons inne koleżanki, a o niej zapomniała? Obiecała, że napisze. A nie pisała. Ray pocieszyła się myślą, że może po prostu Klik jeszcze nie doleciał.
  Obok niej usiadły Parvati i Lavender. Wymieniły spojrzenia, po czym Patil powiedziała:
  - Słyszałam, że umówiłaś się na randkę z Kristinem.
  Ray spojrzała na nią z zaskoczeniem. Aż tak szybko się dowiedziały? Zresztą to nawet nie była randka! Prawda? Po prostu... nie - randka? Istnieje w ogóle takie coś?
  - To nie jest randka - wyjaśniła.
  - I dobrze dla ciebie - oznajmiła Lavender. - Padma, siostra Parvati, powiedziała, że Kristin jest jej.
  Ray westchnęła. Typowy temat rozmów z Parvati i Lavender. Ta się zakochała w tamtym. Ten umówił się z tamtą. Ci zaczęli ze sobą chodzić. Normalnie nuuuuudy.
  Raylïe wstała od stołu.
  - Idę napisać esej z Obrony przed Czarną Magią - rzuciła przez ramię i wyszła.
  Skierowała się do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. Skręciła w nieco węższy korytarz i znieruchomiała. Kristin szedł tym samym korytarzem, w kierunku szkolnych błoni. Czy on nie powinien być na śniadaniu?
  Po krótkim wachaniu, Ray ruszyła za nim. Wyszła za nim z zamku i skierowała się z kierunku Zakazanego Lasu.
  Zatrzymała się. Co on planował? Dlaczego szedł akurat tam? Do Zakazanego Lasu?
  Przypomniało jej się, jak spotkali się na Wieży Astromonicznej. Wciąż nie powiedział jej, co tam robił. Tamto miejsce też było zakazane. Co on planował?
  Pobiegła za nim. Kristin zniknął w Zakazanym Lesie, a Ray weszła tam za nim.
  Od razu pożałowała swojej decyzji. W lesie było ciemno, gęste korony drzew przesłaniały słońce. Dziewczyna straciła też Kristina z oczu. Postąpiła kilka kroków do przodu i spojrzała za siebie. Nie widziała końca lasu.
  Ogarnęła ją panika. Co, jeśli stąd nie wyjdzie? Jeśli nigdy nie znajdzie drogi powrotnej do Hogwartu?
  Nagle ktoś ją chwycił za włosy i zasłonił jej usta dłonią, tłumiąc jej krzyk.
  - Co ty tu robisz, Jerks? - wysyczał Kristin prosto do jej ucha.

MINIATURKA 2: nowy rekord zmartwychwstania

No i ciąg dalszy miniaturki! Opublikowany o 1:15... Tak to jest, gdy się nie może zasnąć...
Miniaturka znowu krótka, no ale czego można oczekiwać, gdy pisało się ją przez pół godziny w nocy!
Nie jestem z niej tak zadowolona, jak z poprzedniej. Mam tylko nadzieję, że Wam się spodoba.
Nie przedłużam, bo miniaturka nie będzie czekać (czytelnicy chyba też...).
-----
1 listopada Syriusz obudził się niewiele po północy. Zazwyczaj nienawidził wstawać o tej porze, ale teraz... Miał koszmar, nie pamiętał już dokładnie jaki. Coś z Voldemortem, Jamesem i Lily...
  Szybko ubrał się i deportował się pod dom Petera. Bał się, że... Nie wiedział dokładnie. Ale się bał. A to raczej nie znaczyło nic dobrego.
  Podszedł do drzwi i zadzwonił. Nic. Zapukał. Znowu nic. Może Peter śpi? Trudno, wejdzie i tak.
  Coś było nie tak. Brak Petera. Porządek, co wykluczało porwanie. Więc co się stało?
  Przed oczami stanęła mu scena.
Peter klęczał przed Voldemortem.
  - M - mój panie - wymamrotał Glizdon. - Potterowie... Oni uczynili mnie Strażnikiem Tajemnicy. Z - znam miejsce, gdzie się ukrywają. W Dolinie Godryka.
  Voldemort wybuchnął okropnym śmiechem.
  - Więc jednak na coś się przydałeś - jego głos był wysoki i zimniejszy niż Antarktydy. - Może cię nie zabiję. Ale teraz... Ale teraz muszę złożyć wizytę twoim dawnym przyjaciołom.
  Syriusz oparł się o ścianę, oddychając ciężko. Nie, to niemożliwe. Przecież Peter... A może jednak...?
  Łapa deportował się ponownie, tym razem do Doliny Godryka.
  Zrujnowany dom powiedział mu wszystko. Wpatrywał się w resztki pozostałe po wizycie Voldemorta. Ruiny. Tylko ruiny. Bez Jamesa i Lily.
  Bez Jamesa i Lily.
  Jak?
  - Syriusz?
  Łapa odwrócił się. Obok niego stanął Hagrid.
  - Cześć - mruknął i odwrócił się z powrotem w kierunku domu. Jak on mógł to zrobić? Jak Pettigrew mógł ich zdradzić? Przecież byli przyjaciółmi! I jeszcze to najgorsze: to on, Syriusz Black, przekonał Jamesa i Lily do zmiany Strażnika Tajemnicy. Jak mógł być taki głupi?! Powinien był zaufać sobie, przecież sam nigdy by nie zdradził!
  - Syriusz, Dumbledore chciał, bym wziął Harry'ego - oznajmił Hagrid.
  Łapa zamrugał. Wziął Harry'ego? Czy Voldemort ich wszystkich nie zabił?
  - Jak to?
  - Cholibka, nie słyszałeś? Harry Potter przeżył! Voldemort upadł!
  - Yhym. Ale James i Lily nie żyją.
  Hagrid spochmurniał.
  - Naprawdę, to okropne - olbrzym pociągnął nosem. - James i Lily martwi!
  Gajowy Hogwartu wytarł łzy rękawem.
  - No, ale teraz mam robotę. Muszę wziąć małego Harry'ego Pottera.
  Syriusz nadal tępo wpatrywał się w ruiny. James i Lily martwi. James i Lily martwi. James i Lily martwi. James i Lily martwi...
  Jakaś część jego nadal nie mogła tego zaakceptować. Nadal sądziła, że za chwilę obudzi się z powrotem w swoim domu, deportuje się do Doliny Godryka i znów będzie pracował z Jamesem nad ich projektem... Druga, ta mądrzejsza część (a ma taką? - dop. Lily), wiedziała, że byli James i Lily nie żyli. I już nigdy ich nie spotka, nigdy nie dokończy z Rogaczem ich projektu...
  Ich projektu.
  Może to się uda...? Może zadziała...? Nigdy nie sprawdzali tego na ludziach, ale może...? A czemu nie? Może spróbować... A jeśli nie wyjdzie? A jeśli mu się nie uda?
  Hagrid podszedł do Syriusza z małym Harry'm na rękach.
  - Syriusz, naprawdę mi przykro - powiedział. - Zostałbym, ale Dumbledore...
  - Hagrid... - zaczął niepewnie Syriusz. - Daj mi Harry'ego. Jestem jego ojcem chrzestnym.
  Olbrzym ze smutkiem pokręcił głową.
  - Nie mogę. Dumbledore.
  - Och. Szkoda. Wiesz co, weź mój latający motocykl, powinien tu jeszcze być, o ile Voldemort go nie zniszczył.
  Hagrid rozpromienił się.
  - Dzięki, Syriusz!
  Po czym odszedł.
  Syriusz podszedł do ruin domu. Niedaleko miejsca, gdzie znajdowały się wcześniej drzwi, leżał James. Łapa przyklęknął obok przyjaciela. Rogacz leżał na ziemi, nie ruszał się, nie oddychał. Jak? Okulary zsunęły mu się z nosa. Syriusz poprawił je.
  Teraz musiał to zrobić. Bał się, że nie zadziała. Co wtedy? Co mu pozostanie? Żyć bez Jamesa? Ale jak? Musiał to zrobić. Wtedy przynajmniej będzie wiedział, że próbował.
  Wyjął z kieszeni różdżkę i wycelował nią w Jamesa. Przypomniał sobie zaklęcie, jakie razem wymyślili.
  - Vivere Reparare* - wymamrotał.
  Przez chwilę, która wydawała się najdłuższą chwilą w życiu Syriusza, nic się nie działo. A potem James odkaszlnął.
  Łapa uśmiechnął się. Zadziałało! Naprawdę zadziałało!
  James usiadł.
  - Ten Voldemort to mi się śnił, czy co?
  Syriusz roześmiał się.
  - No, a jak sądzisz? Trzęsienia ziemi ostatnio nie zarejestrowano.
  Rogacz spojrzał na siebie.
  - A czy on mnie przypadkiem nie z-avada-kedavrował?
  - Możliwe - zgodził się Łapa.
  - To czy nie powinienem być martwy?
  Syriusz uśmiechnął się.
  - Aż tak mało wierzysz w nasz projekt?
  James wytrzeszczył na niego oczy.
  - Nie żartuj.
  Łapa wzruszył ramionami.
  - Nie żartuję. Zadziałało vivere reparare .
  - A Lily? I Harry?
  - Lily jest po tobie druga w kolejce. Jeszcze nie zdążyłem. Harry... Hagrid go zabrał do Dumbledore'a.
  Rogacz zmarszczył brwi.
  - Jak to: zabrał go?
  - Przeżył. Nie wiem jak, ale Voldemort z-avada-kedavrował siebie zamiast Harry'ego.
  James wyszczerzył zęby.
  - Chyba powinien zacząć nosić okulary.
  - Mów o sobie.
  Roześmiali się.
  - Chodź, musimy jeszcze zmartwychwstać Lily - James wstał.
  - Yhym - zgodził się Syriusz. - Ale przynajmniej jak nas zabije za spóźnienie, to wiemy, co robić.
  Dwójka Huncwotów ruszyła dalej. Znaleźli Lily leżącą bez ruchu na ziemi zaledwie kilka metrów od Jamesa.
  Rogacz uklęknął obok Lily.
  - Syriusz, pożycz różdżkę - poprosił.
  - A, to dlatego Voldemort cię zabił! - zrozumiał nagle Łapa. - Nie miałeś swojej różdżki!
  - Yhym. Pożyczysz?
  Syriusz wręczył mu różdżkę.
  - Accio moja różdżka - wymamrotał James i chwycił lecący go niemu patyk.
  Oddał Łapie jego różdżkę, a swoją wymierzył w Lily.
  - Vivere Reparare.
  Lily nabrała gwałtownie powietrza. Otworzyła oczy i spojrzała na Jamesa, a potem na Syriusza.
  - Coo...? - wykrztusiła.
  Rogacz potarł w zamyśleniu brodę.
  - Jedno mnie zastanawia - powiedział. - Jak sądzicie, wpiszą nas do Księgi Rekordów Guinnessa? Tak za najszybsze zmartwychwstanie?
  Syriusz wzruszył ramionami.
  - Może. Kto wie.
-----
*Vivere Reparare - Zaklęcie Życia. Od vivere (łacina) - życie i reparare (też łacina) - przywracać.

piątek, 27 marca 2015

MINIATURKA 1: Śmierć w Halloween

Witajcie! Oto moja pierwsza miniaturka na tym blogu. Napisałam ją dzisiaj wieczorem, pod wpływem nagłej weny. Niestety, wyszła bardzo krótka. Przedstawia 31 października 1981 roku z punktu widzenia Jamesa Pottera - dzień, w którym zginął on i Lily. Z początku miałam ją wstawić dopiero na Halloween, w rocznicę ich śmierci, ale nie wytrzymałabym czekania. Niecierpliwa jestem ;-).
  Planuję wstawić jeszcze drugą część tej historii - dzień następny z punktu widzenia Syriusza, gdy dowie się o śmierci przyjaciół i ich... Nie zdradzę dalszego ciągu, zgadujcie, co się stanie. Chociaż właściwie jest to oczywiste...
  Nie przedłużając: oto miniaturka.
------
Był wieczór, 31 października, Halloween. James Potter żałował, że jest wojna i musi ukrywać się przed Voldemortem, bo inaczej chętnie nastraszyliby z Syriuszem kilku mugoli lub czarodziejów - co było ich corocznym zwyczajem. Miał nawet przygotowane na ten czas kilka zaklęć, które wymyślał w przerwach między ich najważniejszym projektem. No, ale cóż - przebranie się za Voldemorta, jeden z ich pomysłów, odpada. Pewnie prędko wpadliby na kilkunastu próbujących ich zabić aurorów. Chociaż to i tak była ciekawsza opcja niż siedzenie cały czas w domu, co robił już od roku. Zaczynało się robić nudno.
  James zastanawiał się nad wyjściem na dwór pod peleryną - niewidką, gdy do pokoju wleciał Harry na małej miotle. Rogacz roześmiał się, gdy chłopczyk wykonał gwałtowny zwrot, wzniósł się w górę, zanurkował i zatrzymał się kilka centymetrów nad podłogą.
  - Gdy ta wojna się skończy i pójdziesz do Hogwartu, zostaniesz najlepszym graczem quidditcha w historii - powiedział ze śmiechem. - No, może oprócz mnie.
  Podniósł Harry'ego z miotły i usadził sobie na kolanach. Chłopczyk spojrzał na niego dużym i, zielonymi oczami - oczami Lily.
  - Co tam, mały? Tobie też się nudzi?
  Harry pokiwał głową. James roześmiał się.
  - Chodź, znajdziemy Lily.
  Rogacz wstał i posadził chłopczyka z powrotem na miotle. Harry natychmiast wzbił się w górę, lecz i tak nie mógł dolecieć wyżej niż na półtora metra. Poleciał za Jamesem do kuchni, wykonał fikołka w powietrzu i wylądował tuż przed czytająca książkę Lily.
  - Mówiłam ci, żebyś nie latał, gdy nikt odpowiedzialny cię nie pilnuje? - Lily odłożyła książkę i podniosła Harry'ego.
  - A ja to co? - spytał urażony Rogacz.
  - Ty nie jesteś odpowiedzialny.
  - Ej!
  Lily wzruszyła ramionami.
  - Ale to prawda. Nie jesteś odpowiedzialny.
  - Jestem!
  - Chciałeś wyjść przebrany z Voldemorta.
  - No i co z... Ej, czekaj, skąd wiesz?
  Lily uśmiechnęła się.
  - Głośno rozmawiasz z Syriuszem.
  - Musisz zawsze podsłuchiwać? - mruknął James.
  - Nie podsłuchuję, po prostu przechodziłam obok.
  - Gugu!
  Harry wskazał na okno.
  - Co się stało? - spytała go Lily.
- Gugu!
  Tknięty przeczuciem, James wyjrzał przez okno. Ulica zapełniona dziećmi w różnych strojach, z koszykami na cukierki. Grópka czarownic i szkieletów zatrzymała się przed jednym z domów i zadzwoniła. Frankenstain i mała wiedźma rozmawiali z duchem. Jakiś młody chłopczyk podszedł do mężczyzny w kapturem. Dynia i...
  Mężczyzna w kapturem.
  James przyjrzał mu się uważnie. Chłopczyk pisnął i odsunął się od nieznajomego. Mężczyzna minął go i ruszył w kierunku domu Rogacza i Lily.
  Nie, to niemożliwe. Przecież są chronieni. Tylko Peter może... Ale co, jeśli...? Nie, Glizdon był ich przyjacielem. Nie zrobiłby czegoś takiego. Ale co, jeśli? To pytanie nie dawało mu spokoju. Pettigrew nie mógłby... Chociaż... Gdyby tak na to spojrzeć... Zawsze ciągnął do silniejszych od niego. Był strachliwy. Mógłby się przestraszyć i ich... James nie potrafił dopuścić do siebie tej opcji. Przecież Peter był ich przyjacielem! Nie zrobiłby czegoś... czegoś takiego! Chociaż... czy rzeczywiście był z nimi tak bardzo związany? Oddalony na drugi plan. Przyjaciel ich trójki - czwórki, jeśli wliczyć Lily. Nic dziwnego, że poczuł się niechciany. Piąte koło u wozu. Może jednak to zrobił... Może jednak... Może... zdradził.
  - James? - spytała niepewnie Lily.
  Mężczyzna w kapturze podchodził coraz bliżej. Zaklęciem otworzył drzwi.
  - Lily! - krzyknął James. - Weź Harry'ego i uciekaj!
  Rogacz zbiegł na dół, mając nadzieję, że jego rodzinie nic się nie stanie, że zdoła powstrzymać Voldemorta. Ale jak? Przecież nawet nie miał różdżki. Dopiero teraz przypomniał sobie, że zostawił ją u siebie w pokoju. Jak mógł być taki głupi! Nie, nie głupi. Ufny. Ufny przyjacielowi.
  Voldemort stał tam, na dole. James wiedział, że nie zdoła go powstrzymać. Zginie. Trudno. Oby tylko Lily i Harry przeżyli.
  Czarny Pan wymierzył w niego różdżką.
  - Avada Kedavra!
  Jak w spowolnionym filmie, James zobaczył zielony promień pędzący w jego kierunku. Prawie nie poczuł bólu. Po prostu lekkie uderzenie i upadek na podłogę. Śmierć była krótka. Miał tylko czas, by pomyśleć dwa słowa.
  Lily. Harry.
  A potem wszystko ogarnęła ciemność.

16. Ponowne Sortowanie

Harry nie wiedział, co się stało.
  Snape kazał mu zostać i sprawił mu długą gatkę o 'złym zachowaniu' i 'uciekaniu od kary', a podawał przy tym tyle przykładów dotyczących taty Harry'ego, że chłopiec zaczął się zastanawiać, czy nie sprawdzić kilku fajnych zaklęć na nauczycielu (kto mu w ogóle pozwolił uczyć?!). Spojrzał na zegar. Była 9.05...
   ... 9.10.
  W ciągu sekundy zegar niezauważalnie przesunął się pięć minut do przodu.
  Harry sprawdził na swoim zegarku na ręce. 9.10.
  Jak?
  - Co się stało, Potter? - warknął Snape.
  Harry przypomniał sobie zaklęcie z Zeszytu Zaklęć. Zaklęcie zatrzymujące czas, ale nie działające na zegary...
  - Zaniemówiłeś? - spytał Snape.
  Zaklęcie podpisane: Peter Pettigrew...
  - Mówię do ciebie, Potter!
  W głowie Harry'ego zaczął kiełkować pewien pomysł...
  - Potter!
  Szalony pomysł...
  - Ktoś zatrzymał czas - powiedział Harry, bardziej do siebie niż do nauczyciela.
  Ignorując wściekłego Snape'a, wybiegł z sali, obiecując sobie, że jak tylko zobaczy szczura Rona, zabije go. Nie ważne czy z rodzicami (jak prosili go James i Syriusz), czy sam.
☆★☆
Profesor McGongall była w swoim gabinecie, gdy usłyszała pukanie do drzwi.
  - Proszę - powiedziała, nie podnosząc głowy znad papierów, które przeglądała.
  Drzwi otworzyły się. McGongall zerknęła w kierunku wchodzących. Turner i najmłodsza Weasley. Hmm... Ślizgon i Gryfonka? No proszę.
  - Tak? - spytała, spoglądając na nich.
  Uczniowie spojrzeli po sobie niepewnie.
  - Pani profesor... - zaczął Turner. - Wczoraj wieczorem, na imprezie w Pokoju...
  McGongall zerwała się z krzesła.
  - Jakiej imprezie?!
  Turner otworzył usta, a następnie je zamknął. I znowu. Najwyraźniej nie chciał tego powiedzieć.
  - Mów dalej - powiedziała Weasley. - Też chciałabym usłyszeć tą część.
  - Więc... Na tej imprezie usłyszałem rozmowę Kristina i Katherine Sorey - kontynuował Turner.
  - No i? - spytała McGongall, siadając z powrotem na krześle. - Co jest dziwnego w rozmowie rodzeństwa?
  - W tym nic, ale w temacie... Mówili o diademem Ravenclaw... I że mają czas... 'Do końca roku szkolnego, albo wyślą kogoś innego'.
  McGongall zastanowiła się. Tak, to rzeczywiście było dziwne. Był też ktoś z poza szkoły, bo raczej nie Sorey'owie 'wyślą kogoś innego'.
  - I przed chwilą... Spytałem Kristina Sorey'a o co mu chodziło, a on... - kontynuował niepewnie Turner.
  - Więc to chciałeś mi powiedzieć?
  Uczniowie odwrócili się. W drzwiach stał Harry Potter.
  Weasley zarumieniła się i odwróciła.
  - Słyszałeś coś o tym, że puka się do drzwi, zanim się wejdzie, Potter? - spytała sucho McGongall. Ten chłopak ostatnio na za wiele sobie pozwalał. No cóż... Niedaleko pada jabłko od jabłoni...
  - Słyszałem, pani profesor - odparł Potter. - Chciałem zapukać, ale usłyszałem historię Turnera. Więc co zrobił Kristin? - to ostatnie było już do Ślizgona.
  - On... zachowywał się dziwnie. Jak nie on. Groził mi Obliviate. Mówił coś o swojej matce...
  Potter zmarszczył brwi.
  - To on zatrzymał czas? - upewnił się.
  - Co zrobił?! - To zaskoczyło McGongall.
  - Patrzyłem na zegar - wyjaśnił Gryfon. - Nagle, w ciągu sekundy, wskazówki na tym w klasie i na moim przesunęły się o pięć minut.
  - I z tego wywnioskowałeś, że ktoś zatrzymał czas? - nie mogła uwierzyć McGongall.
  - No... Znam pewne zaklęcie, które zatrzymuje czas, ale nie działa na zegary.
  - I? Nie wiesz, czy ktoś inny je zna - zauważyła McGongall, postanawiając zapytać Pottera, skąd on bierze te zaklęcia.
  - Wiem, że... Znał je pewien śmierciożerca.
  - Który? - spytał zaskoczony Turner.
  - Nie wiem.
  Kłamał. McGongall wiedziała, że kłamał. Ale dlaczego? Kogo chciał w ten sposób chronić?
  - To był Black - zasugerowała.
  Potter otworzył usta, jakby chciał zaprotestować, ale nic nie powiedział. Najwyraźniej nie sądził, że to może być Black, ale nie mógł znaleźć odpowiedniego uzasadnienia.
  - Znał wiele zaklęć już gdy był młody - wyjaśniła McGongall, ale Gryfon nadal nie wyglądał na przekonanego. - No, a teraz dziękuję za informacje. Porozmawiam o tym z profesorem Dumbledore'm. Weasley, idź na lekcję. Turner, Potter - poczekajcie na mnie przed gabinetem.
☆★☆
- Jak sądzisz, co to może znaczyć? - spytał Turner, gdy Ginny poszła na swoje zajęcia.
  Harry przyjrzał mu się uważnie. Czy może mu zaufać? Czy może mu powiedzieć prawdę?
  - Nie wiem.
  - Kłamiesz - powiedział Turner.
  Harry westchnął. Czy ten Ślizgon musiał być taki spostrzegawczy?
  - Nie mogę powiedzieć - przyznał.
  Turner spojrzał na niego podejrzliwie.
  - A co ty ukrywasz? - spytał.
  - Obecnie? Eliksir dla twojego przyjaciela Malfoy'a. Całkiem sporo fajnych zaklęć. Kilka planów na kolejne dowcipy. Mapę Hogwartu. I to, czego nie mogę ci powiedzieć.
  - Malfoy nie jest moim przyjacielem.
  Harry spojrzał na Turnera z zaskoczeniem.
  - Nie chciałem trafić do Slytherinu - wyjaśnił. - Moja rodzina... Wszyscy byli w Domu Węża. Cześć była śmierciożercami. Ojciec byłby wściekły, gdybym trafił do innego domu. Poprosiłem Tiarę o przydział do Slytherinu. Teraz tego żałuję. Wolałbym nawet Hufflepuff, byle nie być kojarzony z takimi idiotami jak Malfoy i nie musieć wysłuchiwać jego gatki o tym, że czarodzieje z rodzin mugoli nie powinni trafiać do Hogwartu i tym podobnych tematach. Chciałbym mieć ponowny przydział.
  Harry wpatrywał się w Turnera.
  - Nie wkręcasz mnie? - upewnił się.
  Ślizgon wzruszył ramionami.
  - A dlaczego miałbym?
  Harry zastanawił się. Może Turner mógłby otrzymać ponowny przydział?
  W tym momencie podszedł do nich Dumbledore.
  - Harry, panie Turner - powiedział. - Możecie mi opowiedzieć dokładnie, co się stało?
  Uczniowie opisali wydarzenia. Dyrektor Hogwartu przygładził długą brodę w zamyśleniu.
  - Ciekawe - uznał. - Ciekawe. Będę musiał coś z tym zrobić - spojrzał uważnie na Harry'ego i Turnera. - Chcecie o coś się spytać, prawda?
  Harry zawachał się.
  - Panie profesorze... - zaczął. - Czy jest możliwość otrzymania powtórnego przydziału?
  Turner spojrzał na niego z zaskoczeniem.
  - Jest taka możliwość - przyznał Dumbledore. - Któryś z was chciałby z niej skorzystać?
  - Ja, panie dyrektorze - powiedział Turner.
  Dyrektor pokiwał głową.
  - Przyjdź proszę do mojego gabinetu po tej lekcji. Hasło to Dyniowe Paszteciki.
☆★☆
Remus Lupin przeglądał wypracowania Pucharów, gdy usłyszał pukanie. Odwrócił się w kierunku drzwi. Nie, to nie dobiegło stąd. Więc skąd?
  Przypomniał sobie o tajnym przejściu, jakie czasami używali z Jamesem i Syriuszem, by odwiedzić nauczyciela Obrony przed Czarną Magią. Podszedł do ukrytych drzwi, zastanawiając się, czy przypadkiem nie zwariował, i je otworzył.
  - Co wy tu robicie? - wydusił, gdy zobaczył, kto stał za drzwiami.
  James i Syriusz uśmiechali się do niego.
  - Postanowiliśmy wpaść - wyjaśnił Rogacz.
  - Możemy wejść, Luniaczku? - spytał Łapa.
  - Wchodźcie - Remus odsunął się na bok, by przepuścić przyjaciół. - Gdzie wy teraz mieszkacie?
  Syriusz przyjrzał się Druzgotkowi pływającemu w dużym akwarium przy ścianie.
  - Nie używasz już Wrzeszczącej Chaty?
  Lunatyk skrzywił się. Nienawidził bycia wilkołakiem.
  - Już nie - przyznał. - Jak głupi Snape jest, potrafi przyrządzić kilka eliksirów.
  - Yhym - potaknął James, otwierając szafę z boginem. - Jak tam praca? Riddikulus - dodał, machając leniwie różdżką, ledwo upiór zdążył zmienić się w Voldemorta rzucającego Zaklęcie Uśmiercające.
  - Nadal się tego boisz? - zdziwił się Syriusz.
  - Ciebie nie zabił - mruknął Rogacz.
  - Fakt - Łapa wyszczerzył zęby.
  Remus westchnął.
  - Co wy tu robicie? - spytał.
  Syriusz udał obrażonego.
  - Wyrzucasz swoich przyjaciół?
  Lunatyk wywrócił oczami.
  - Ktoś wam kiedyś mówił, że jesteście dziecinni?
  James podniósł wzrok znad kufra z bulgotał cym eliksirem.
  - Lily, codziennie - przyznał. - Ty, gdy się widzimy.
  - Mój ojciec, gdy jeszcze żył - wyliczał dalej Łapa. - Reg, też gdy żył.
  Remus westchnął.
  - I po co się pytałem? - spytał sam siebie.
  James wyszczerzył zęby.
  - Też nie wiem.
  Usłyszeli pukanie do drzwi.
  - Wyrzuć tego kogoś, jeśli będzie trzeba - poradził Syriusz.
  Lunatyk wyszedł z gabinetu i otworzył drzwi klasy.
  - O, cześć Harry - przywitał się i odetchnął z ulgą, widząc małego Pottera. Jego nie będą kazali mu wyrzucić. - Wejdź.
  Harry wszedł do klasy, zamykając za sobą drzwi. Zanim zdążył coś powiedzieć, z gabinetu Remusa wyjrzeli James i Syriusz.
  - Czy ktoś powiedział...? - zaczął Łapa.
  - O, cześć Harry - przywitał się Rogacz.
  Remus westchnął. Harry raczej nie zdąży wytłumaczyć, co chciał powiedzieć. Spotkanie rodzinne po dwunastu latach z uczestnictwem Jamesa i Syriusza pewnie będzie długie.
☆★☆
Lucas podszedł do rzeźby prowadzącej do gabinetu dyrektora. Nadal nie wiedział, dlaczego Potter spytał Dumbledore'a, czy można otrzymać drugie sortowanie. Przecież nawet się nie znali, a on już mu pomagał, tylko dlatego, że Lucas powiedział, że tego potrzebuje.
  - Dyniowe Paszteciki - powiedział już-niedługo-nie-Ślizgon.
  Lucas żałował jeszcze bardziej, że nie wybrał innego domu niż Slytherin. Mógłby poznać takich ludzi jak Potter, a nie idiotów jak Malfoy czy Zabini, mówiących prawie zawsze o czystości krwi i 'głupich szlamach'.
  Sami są głupi, pomyślał Lucas, pukając do drzwi gabinetu Dumbledore'a.
  Wszedł do środka, jeszcze za nim usłyszał 'Proszę'.
  - Aż tak ci się nie podoba w Slytherinie? - spytał z uśmiechem dyrektor. - Siadaj - dłonią wskazał Lucasowi taboret.
  Prawie-nie-Ślizgon usiadł na wskazanym miejscu. Dyrektor nałożył mu Tiarę Przydziału.
  Chociaż nie był już tak mały jak w pierwszej klasie, Tiara i tak opadła mu na oczy. Może się powiększyła, pomyślał.

Hmm... Ciekawe. Byłeś dotychczas w Slytherinie, prawda?
Tak, ale chcę zmienić dom.
Bałeś się ojca, tak?
Ale już się nie boję.
I słusznie. Miałam kiedyś takiego, którego rodzina też zawsze lądowała w Slytherinie. On się nie bał. Trafił do Gryffindoru, ale nie wiem, czy mu to na dobrze wyszło. Może w Slytherinie byłby grzeczniejszy...
Um... Może powinnaś przejść do Sortowania?
Co? A, tak! Co my tu mamy... Mądrość... Spryt... Może jednak do Slytherinu byś pasował...
To nie jest jedną z opcji.
Rozumiem. Więc dalej... Dużo odwagi...
Co proszę?!
Nie wiedziałeś? Jesteś odważny! I przystojny...
Um... Do czego zmierzasz?
Ja tylko mówię, co o tobie myśli pewna Gryfonka!
Która?
Ciekawi cię? Nazywa się, jak jej tam, a! Ginerva Weasley.
Ginny...?
Chyba będę miała co jej opowiadać, gdy zdecyduje się na ponowne Sortowanie. Gdzie chcesz trafić? Ravenclaw? Gryffindor? Może Slytherin, ale mówiłeś, że nie ma takiej opcji...
Gryffindor!
Aż tak bardzo chcesz tam trafić? Może do tej, jak jej tam, Ginny?
Cicho bądź.
Już dobrze, już dobrze.

  Lucas mógł przysiąc, że usłyszał cichy śmiech.

GRYFFINDOR!

  Dumbledore zdjął Tiarę z głowy już-na-szczęście-nie-Ślizgona.
  - Gratulacje - pochwalił go dyrektor. - Mogę tylko zapytać, dlaczego tak długo?
  - Tiara... Jest dosyć rozmowna - przyznał Lucas.
  Dumbledore zmarszczył brwi.
  - Tak, zauważyłem. Najwyraźniej to zaklęcie Harry'ego ma również inne skutki... Chciałbyś dzielić z nim dormitorium?
  - Z kim?
  - Z Harry'm Potterem, oczywiście. W Gryffindorze jest jedno wolne dwuosobowe dormitorium, a nie chciałbym, byś mieszkał w nim sam.
  - Oczywiście, że chcę! - wykrzyknął rozradowany Lucas, a po chwili dodał: - Panie profesorze.
  Dumbledore uśmiechnął się.
  - Zaprowadzę cię. A, i myślę, że zwolnię ciebie i Harry'ego z dzisiejszych lekcji, jako że i tak już jedną omineliście, a Harry może wyjaśnić ci, jak to jest w Gryffindorze. Zresztą i tak nie mogę mu już wstawić szlabanu, a na lekcjach się na razie nie pojawia... Poproszę profesor McGongall, by go znalazła - spojrzał na Lucasa. - Chodź ze mną.
☆★☆
Harry wracał ze spotkania ze swoim ojcem i Syriuszem, gdy natknął się na McGongall.
  Harry nigdy wcześniej nie wygłupiał się tak bardzo. Gdy James i Syriusz już wyszli, profesor Lupin uznał, że Gryfon za bardzo wzrósł się w ojca. Coś w tym było. James Potter i Syriusz Black, tak jak przyznał Lupin, zachowywali się trochę jak dzieci. Harry'emu to nie przeszkadzało. Całkiem fajnie było mieć rodziców zachowujących się jakby byli twoimi rówieśnikami. Lupin ostrzegł go, że jego mama jest zupełnie inna, co Harry stwierdził już gdy usłyszał o tym, że Lily wysłałaby mu Wyjca za zaczarowanie Tiary Przydziału, gdyby nie to, że nikt z nich nie mógł go kupić, a w domu żadnego nie mieli (Harry podejrzewał, że jego tata maczał w tym palce). No, naprawdę... To był tylko jeden dowcip!
  - Potter, co ty tutaj robisz?
  Harry odwrócił się.
  McGongall.
  Ups. Chyba powinien być teraz na zajęciach z... Opieki nad Magicznymi Zwierzętami, zdaje się. Hagrid się obrazi...
  - Masz szczęście, że profesor Dumbledore zwolnił cię z dzisiejszych lekcji - na tę słowa Harry odetchnął z ulgą. - Chodź ze mną.
  Harry powlókł się za nauczycielką, zastanawiając się, czy dostanie szlaban. Z jednej strony, powinien. Zresztą to była McGongall. Jednocześnie, miał już nie mieć żadnych szlabanów...
  Wicedyrektorka zaprowadziła go do Pokoju Wspólnego Gryffindoru. W środku stali Dumbledore i ten Turner.
  - O, tu jesteś, Harry! - wykrzyknął na jego widok dyrektor. - Pan Turner został przydzielony do Gryffindoru. Zaproponowałem, byście wspólnie dzielili dormitorium. Co ty na to?
  - W sensie... Tylko my?
  - Dokładnie.
  - To... To dobry pomysł, panie profesorze.
  Harry chciał powiedzieć o wiele więcej. Tylko jeden współlokator! Mógłby łatwo się go pozbyć, przynajmniej na pewien czas, a potem nie musiałby się ukrywać ze swoimi planami...
  Spojrzał na Dumbledore'a. W niebieskich oczach dyrektora błyskały iskierki rozbawienia. Harry'emu zdawało się, że Dumbledore dobrze zna jego myśli. Przypomniał sobie o lekcjach Okulumencji, jakie miał pobierać i postanowił, że w najbliższym czasie będzie musiał się zgłosić do Lupina.
  - Harry, panie Turner - pokażę wam wasze nowe dormitorium - powiedział Dumbeledore i zaprowadził ich schodami na szczyt Wieży Gryffindoru. Zatrzymał się na końcu schodów. - To tutaj - oznajmił, wskazując na drewniane drzwi.
  Chłopcy zajrzeli do środka. Pokój był dosyć duży, wielkości poprzedniego dormitorium Harry'ego, jednak w tym znajdowało się trzy razy mniej mebli, więc jego wielkość była jeszcze bardziej widoczna. Harry'emu wydawało się nawet, że pokój był odrobinę większy.
  Trzy ściany nowego dormitorium, oprócz tej z drzwiami, zajmowały okna. Po lewej stronie Gryfonów było nawet wyjście na szeroki na całą długość pokoju balkon. Było tu tylko jedno dwupiętrowe łóżko, ustawione przy ścianie naprzeciw nich. Obok niego stała szafka nocna i mała lampka. Nieco dalej, w kącie pokoju, znajdowała się szafa. Dalej, po prawej stronie chłopców, były dwa stoły i krzesła, a nad nimi wisiały półki na książki. Przy drzwiach wejściowych znajdowały się inne drzwi, najprawdopodobniej prowadzące do łazienki. Na podłodze leżał miękki dywan w barwach Gryffindoru.
  - Jak wam się podoba? - spytał Dumbledore.
  - Tu jest... - Harry szukał odpowiedniego słowa.
  - ... wspaniale - dokończył za niego Turner.
  Dyrektor Hogwartu uśmiechnął się.
  - Pokój jest wasz. Zwolniłem was z lekcji, więc możecie się tu przeprowadzić. Harry, mógłbyś przedstawić też panu Turnerowi wasz plan lekcji?
  - Oczywiście - zgodził się natychmiast Harry.
☆★☆
Kristin wybiegł z zamku zaraz po spotkaniu z Turnerem, i pobiegł do Zakazanego Lasu. Zatrzymał się przed małą jamką. Poszerzył ją zaklęciem i wszedł do środka. Krętym tunelem przeszedł do małego pokoju.
  - Co ty tu robisz? - spytała Bellatrix Lestrage, stojąca na środku salki.
  - Ja... Turner usłyszał moją rozmowę z Katherine - wyjaśnił Kristin.
  - I co z tego? Turnerowie byli przecież śmierciożercami.
  - Lucas Turner jest... inny.
  Bellatrix skrzywiła się.
  - Coś o tym wiem - mruknęła. - Więc co?
  Kristin nabrał powietrza.
  - Powiedział Dumbledore'owi. I Potterowi.
  Bellatrix spojrzała na niego.
  - Z tym nie będzie problemu - powiedziała cicho. - Obliviate Maxima, i już po sprawie. Radziłabym ci również rzucić zaklęcie sprawiające, że nikt nie uwierzy Turnerowi i Potterowi.
  Kristin przytaknął.
  - Dobrze.

wtorek, 24 marca 2015

15. Tajemnica Sorey'a

Ron nie rozumiał zachowania Harry'ego, Raylïe, Agnes Robertson i tego idioty Malfoy'a. Najpierw dziewczyny wybiegały z Wielkiej Sali, a potem Malfoy za tą Robertson, a Harry za nimi. A, i jeszcze Agnes, gdy Ray opuściła salę, zapytała Harry'ego, czy ma dziewczynę. No a potem, Harry i Malfoy kłócą się jeszcze bardziej niż zwykle, Robertson próbuje ich uspokoić, a gdy staje po stronie jednego, drugi natychmiast się obraża.
  I jak tu ich zrozumieć?
  Ron nie wiedział też, dlaczego Harry najpierw chciał pójść na imprezę w Pokoju Wspólnym Ravenclawu, a potem, gdy zapytał o coś Agnes, jednak zrezygnował i zajął się robieniem jakiegoś dziwnego eliksir, który teraz bulgotał pod jego łóżkiem, przeznaczony, jak powiedział, dla Malfoy'a. Nie żeby Rona to dziwiło. Ten idiotą potrzebował jakiegoś specjalnego eliksiru, ale nie rozumiał, dlaczego Harry wpadł na ten pomysł akurat w tych okolicznościach.
  Sam też nie poszedł na imprezę. Nie pierwszy raz żałował, że nie ma Hermiony. Nie wiedział, dlaczego za nią tęskni. Przecież zawsze była strasznie zarozumiała i Ron właściwie nie za bardzo jej lubił. Ale teraz... Co się zmieniło? Tego nie wiedział. A skoro nie wiedział, nie przejmował się tym. Taki był.
  - Harry? - powiedział nagle, przypominając sobie o pytaniu, które chcieli mu zadać z Hermioną już przedwczoraj wieczorem.
  Harry wysunął się spod łóżka.
  - Tak?
  - Co przed nami ukrywasz?
  Ron spojrzał na kolegę. Tamten wyraźnie się zmieszał. Co ukrywał? I dlaczego uważał to za tak ważne?
  - Miałeś nam powiedzieć już przedwczoraj - przypomniał mu.
  Harry zmieszał się jeszcze bardziej, a Ron pomyślał, że może powinien się na niego obrazić, bo za dużo ukrywa.
  - Ja... nie mogę ci powiedzieć - odparł w końcu Harry.
  - Dlaczego?
  - Bo... obiecałem, że nikomu nie powiem.
  - Komu?
  - To jest tajemnicą.
  Ron westchnął.
  - Nie podoba mi się, że coś ukrywasz.
  - Mi też nie - zapewnił go Harry. - Ale naprawdę, nie mogę ci nic powiedzieć.
  Ron opadł z rezygnacją na łóżko. Już raczej nic z kolegi nie wyciągnie.
  Jak na potwierdzenie, Harry z powrotem zniknął pod łóżkiem, skąd Rona dobiegło kilka nieznanych mu wcześniej zaklęć.
☆★☆
- O, cześć Lily! - przywitał się James.
  - Miło cię widzieć! - dodał Syriusz.
  Lily wywróciła oczami.
  - Chcieliście mnie zostawić, czy co? - spytała z oburzeniem.
  Do Łapy i Rogacza powoli docierało znaczenie jej słów.
  - Ej, chcesz powiedzieć, że... - zaczął Syriusz.
  - ... nie wyrzucisz nas stąd? - dokończył James.
  Lily wywróciła oczami. To im starczyło za odpowiedź.
  - Tak! - wymrzyknęli, przybijając sobie piątkę.
  - Pomyślcie lepiej, jak tu sobie mieszkanie zorganizować - ostudziła ich entuzjazm Lily.
  James i Syriusz spojrzeli po sobie. Było jasne, że o tym nie pomyśleli.
  - Lily, nie możesz... - zaczął Rogacz, ale kobieta mu przerwała.
  - To był wasz pomysł i nie próbujcie mnie wkręcać.
  - Ale... - spróbował zaprotestować Łapa.
  - Do roboty - przerwała mu Lily, po czym odwróciła się i ruszyła w kierunku sąsiedniego pokoju.
☆★☆
Następnego dnia Agnes obudziła Sylvia - albo tak przynajmniej z początku sądziła, biorąc pod uwagę zimną wodę, którą została oblana.
  - Już wstaję - mruknęła, mając nadzieję, że Sylvia zrezygnuje z prób dobudzenia jej.
  - To się pospiesz, czekać nie będę - nie, ten głos zdecydowanie do Sylvii nie należał.
  Agnes podniosła się z łóżka. Nie była w Beuxaboutons.
  Wymiana uczniowska. No tak.
  Nad nią stała Raylïe Jerks.
  - Spóźnisz się na śniadanie - powiedziała chłodno dziewczyna.
  - Raylïe...
  - Wstawaj.
  Jerks odwróciła się, by odejść, ale Agnes ją powstrzymała.
  - Kochasz się w Harry'm.
  Raylïe odwróciła się do niej.
  - Jeśli komukolwiek powiesz...
  - Wiem. Zabijesz mnie, albo coś podobnego.
  Jerks uśmiechnęła się chytrze.
  - Coś gorszego.
  - Będę pamiętała, żeby nikomu nie mówić - obiecała Agnes.
  Nie wspomniała o tym, jak bardzo dziewczyna przypominała jej siostrę.
  Raylïe spojrzała ponownie na Agnes i usiadła obok niej na łóżku.
  - Zakochałam się w nim już w pierwszej klasie - wyznała cicho. - Z początku nie za bardzo wiedziałam, co to znaczy, ale chciałam cały czas z nim spędzać czas. Wiem, że to głupie, ale... - Ray urwała, po czym nabrała głęboko powietrza i kontynuowała: - A teraz... - jej głos się załamał.
  - Przyszłam ja - dokończyła za nią Agnes.
  Ray spojrzała na nią przepraszająco.
  - Tak. Tylko proszę: nie obraź się.
  Agnes nie obraziła się. Polubiła tę dziewczynę.
  - Nie ma problemu. Mam tylko nadzieję, że nie będę ci przeszkadzała w twojej pierwszej randce.
  Ray uśmiechnęła się i znowu była tą samą wesołą dziewczyną, która obudziła Agnes rano.
  - Moja pierwsza randka nie będzie z Harry'm - powiedziała nagle.
  - To mamy nadzieję, że będzie z przystojnym chłopakiem, w którym będziesz mogła się zakochać - poprawiła się Agnes.
  Ray uśmiechnęła się drapieżnie.
  - Żebyś ty miała Harry'ego?
  - Tak - przyznała Agnes.
  Ray uderzyła ją poduszką i obydwie dziewczyny parsknęły śmiechem.
  Na śniadanie poszły razem, a Agnes uznała, że ona i Raylïe mogą się zaprzyjaźnić.
☆★☆
Tego dnia Ślizgoni zaczynali zajęcia od Eliksirów z Gryfonami. Lucas z początku zastanawiał się, czy nie powiedzieć Draco o tym, co usłyszał na imprezie, ale uznał, że tamten wiele nie pomoże. Zresztą, gdyby Ginny Weasley zobaczyła go z Malfoy'em, pewnie jeszcze bardziej by się na niego obraziła.
  Profesor Snape był ulubionym nauczycielem Ślizgonów - przynajmniej większości. Lucasowi nie podobało się, jak nauczyciel traktował Gryfonów - obejmował im punkty za wszystko, często bez powodu.
  - Witam wszystkich uczniów już mi znajomych i tych z Beuxaboutons - przywitał ich Snape. - Nie miejcie nadzieji, że z powodu wymiany uczniowskiej będę dla was mniej surowy - kilka jęków od strony Gryffindoru (Longbottom, Finnigan i Brown). - Otwórzcie swoje podręczniki na stronie 7. Cóż to, nie macie podręczników? - to było skierowane do uczniów z Beuxaboutons. - Usiądźcie z tymi, co mają. Robertson, ty idź do Draco - Lucas zobaczył jak Potter próbuje zaprotestować, ale Snape go uciszył. - Żadnych zmian. - Beau, idź do  - uczeń z Beuxaboutons podszedł do O'Connora. - Będziecie pracowali w parach - Snape dobrał uczniów ze sobą. Lucas miał pracować z Potterem - uczniów Slytherinu było za mało, by mógł do któregoś dołączyć. - Otwórzcie podręczniki na stronie 7 i 8 - wszyscy wykonali polecenie. - Będziecie warzyć Eliksir Gołębi.
  - Że co?!
  Głos Sorey'a przypomniał Lucasowi o podsłuchanej rozmowie. Zaczął ponownie się zastanawiać, komu o tym powiedzieć.
  - Eliksir Gołębi sprawia, że ten, kto go wypije, zamieni się w gołębia - mruknął cicho Potter.
  - Eliksir Gołębi sprawia, że ten, kto go wypije, zamieni się w gołębia - wyjaśnił Sorey'owi Snape.
  Lucas spojrzał z zaskoczeniem na Pottera. Gryfon dotychczas nie wykazywał się wielką wiedzą na temat Eliksirów.
  - Skąd wiesz? - spytał go szeptem.
  Potter wzruszył ramionami.
  - Chyba wolisz nie wiedzieć.
  Po czym spokojnie zabrał się za odliczanie odpowiedniej ilości składników.
  - Potter - powiedział nagle Lucas.
  - Hm? - Gryfon dosypał do kociołka posiatkowane korzenie Mandragory.
  - Byłeś wczoraj na imprezie u Ravenclawu?
  Potter spojrzał na niego z zaskoczeniem.
  - Nie, a co?
  Lucas spojrzał w kierunku Sorey'a. Tamten zdawał się być zajęty eliksirem, ale Ślizgon był pewien, że Gryfon uważnie słuchał ich rozmowy.
  - Muszę ci później coś powiedzieć - wyjaśnił Lucas.
  - A dlaczego nie teraz, Turner? - Potter stracił już zainteresowanie eliksirem.
  - Bo nie chcę, by kilka obecnych tu osób mnie podsłuchało.
  Potter uniósł brwi, ale nic nie powiedział.
  Lucas uniósł różdżkę i wymamrotał podane w podręczniku zaklęcie. Może Potter będzie wiedział, co zrobić. W końcu mowa o jego koledze.
  - Koniec czasu - oznajmił Snape pół godziny później i przeszedł się po klasie, sprawdzając eliksiry i niekiedy poprawiając. - Bardzo dobrze - powiedział, gdy doszedł do stolika Lucasa i Pottera. - Potter, ty nie pracowałeś, więc minus dwa punkty dla Gryffindoru. Turner - plus pięć dla Slytherinu.
  - Ale - zaprotestował Potter.
  - Cisza.
  - Potter pracował - powiedział Lucas.
  Snape spojrzał na niego leniwie. Nauczyciel wiedział, że Lucasowi nie podobało się jego zachowanie względem Gryfonów.
  - Więc tylko minus jeden punkt - oznajmił Snape i poszedł dalej.
  Potter uniósł brwi.
  - Od kiedy to Ślizgon dodaje punkty Gryfonom? - spytał zaskoczony.
  Lucas wzruszył ramionami.
  - Od kiedy tym Ślizgonem jest Lucas Turner.
  Potter wyszczerzył zęby w uśmiechu.
  - Lubię cię, Turner.
  - Ja ciebie też, Potter - odgryzł się Lucas.
  - Koniec lekcji! - wykrzyknął Snape. - Potter, zostań chwilę.
  - Poczekaj na zewnątrz - mruknął Gryfon. - Wtedy powiesz mi to, co chciałeś powiedzieć.
  Lucas wyszedł z klasy. Obok niego przeszedł jasnowłosy Gryfon.
  - Hej, Sorey! - wykrzyknął.
  Kristin Sorey odwrócił się i spojrzał na Ślizgona.
  - Tak?
  - O co chodzi z tym diademem Ravenclaw?
  Gryfon zrobił coś, czego Lucas najmniej się spodziewał. Wyciągnął różdżkę i rzucił nieznane Ślizgonówi zaklęcie.
  - Więc nas podsłuchałeś? - spytał. Nie przypominał już Kristina Sorey'a. - A teraz chcesz na nas naskarżyć. Nie uda ci się.
  Lucas rozejrzał się wokoło. Nikt się nie ruszał. Nikt ich nie słyszał. Sorey zatrzymał czas.
  - Już teraz uważa mnie za gorszego od Katherine - wysyczał Gryfon. - Ale to ja ocalę nasz plan. To ja, nie ona!
  - Ale kto? - wydusił Lucas. - Kto uważa cię za gorszego.
  - Moja matka - odparł Sorey.
  - Ale kim jest...?
  Sorey wybuchnął szyderczym śmiechem.
  - A po co mam ci to mówić? Przecież i tak nic nie będziesz pamiętał. Może nawet zginiesz, zastanowię się.
  - Co ty chcesz...
  - Oblivia...
  - PROTEGO!
  Sorey spojrzał przez ramię Lucasa.
  - *cenzura*. Policzymy się jeszcze, Turner.
  Po czym odbiegł.
  - Wszystko okej?
  Lucas odwrócił się. Za nim stała Ginny Weasley.
  - Ginny... Dzięki za pomoc.
  Dziewczyna machnęła niedbale ręką.
  - To nic takiego - przyjrzała mu się badawczo. - Nic ci nie zrobił?
  - Nic... chyba.
  - O co chodzi z tym diademem Ravenclaw?
  - Ja... - Lucas zmarszczył brwi. - Słyszałaś?
  Ginny przytaknęła.
  - Chciałam już wcześniej rzucić jakieś zaklęcie, ale byłam sparaliżowana - tak jak ty.
  - Dzięki za uratowanie życia.
  Ginny uśmiechnęła się. Była słodka, gdy się uśmiechała.
  - Wyjaśnisz mi, o co chodzi z tym diademem? - ponowiła pytanie.
  - Pójdziesz ze mną do Hogsmeade? - wypalił Lucas.
  Ginny spojrzała na niego z zaskoczeniem.
  - No... Mogę.
  Lucas rozpromienił się.
  - Świetnie!
  Ginny spojrzała na niego krzywo.
  - To nie jest randka - zastrzegła.
  - Och - uśmiech Ślizgona lekko zbladł. - Nieważne. Pójdziesz ze mną do McGongall, żeby jej o tym powiedzieć?
  - Jeśli tak baaaardzo chcesz...
  Poszli w kierunku gabinetu wicedyrektorki. Gdy doszli do końca korytarza, Lucas przypomniał sobie coś.
  - Znasz zaklęcie, które sprawi, że z powrotem będą się ruszali?
☆★☆
Kristin nie wiedział, co teraz zrobić. Turner wiedział. Mała Weasley go widziała. Mieli powiedzieć Potterowi. A to mogło wszystko zniszczyć. Tylko co teraz miał zrobić?

sobota, 21 marca 2015

14. Miłosne problemy: część 2

- Wszystko w porządku? - spytał Dumbledore.
  - Chyba tak - powiedział Harry.
  Agnes tylko przytaknęła głową.
  Dyrektor przyjrzał się uważnie srebrnej tarczy oddzielającej Harry'ego i Agnes od niego.
  - Kto to stworzył? - spytał podejrzliwie.
  Harry zmieszał się. To zaklęcie wymyślili jego rodzice, a Dumbledore pewnie wielokrotnie widział, jak je wykorzystują... Mógł się czegoś domyślić.
  - Harry - powiedziała Agnes.
  Malfoy spróbował podejść bliżej, ale tarcza go odrzuciła.
  - Zdejmij to, Potter - warknął.
  Agnes zamrugała. Najwyraźniej nie była przyzwyczajona do takiego zachowania Ślizgona. Nawet by pasowało. Przecież nie przyjaźniłaby się z takim idiotą, zwłaszcza gdyby tak się przy niej zachowywał.
  - Pan Malfoy mam rację - przyznał Dumbledore. - O wiele łatwiej będzie nam rozmawiać, jeśli zdejmiesz to zaklęcie.
  Harry usłuchał.
  - A teraz, Harry - powiedział Dumbledore, gdy bariera znikła, a Malfoy podbiegł do Agnes (idiota z tego Malfoy'a) - powiesz nam proszę, skąd znasz to zaklęcie?
  - No właśnie - zgodziła się Agnes, ignorując Malfoy'a, co ucieszyło Harry'ego. - Lestrage wspomniała coś o tym, że ostatnio to zaklęcie widziała dwanaście lat temu i potem wspomniała coś o tym, że...
  - Profesor Lupin mógłby go nauczyć? - odpadł Dumbledore.
  Agnes przytaknęła.
  - A potem dodała coś o ukaraniu...
  - Pottera, Pettigrewa, Lupina i jej idiotycznego kuzyna - mruknął Malfoy. - To słyszeliśmy - zerknął podejrzliwie an Harry'ego. - Co ty jej zrobiłeś, Potter?
  Dumbledore pokręcił głową.
  - Nie sądzę, by jej chodziło o tego Pottera - powiedział cicho. - A biorąc pod uwagę pozostałych, jakich wymieniła, jestem tego pewien.
  Spojrzeli na niego z zaskoczeniem, w jednym przypadku tylko udawanym. Dumbledore już był podejrzliwy, a Harry nie chciał, by czegoś się domyślił.
  - Sądzę, że miała na myśli Jamesa Pottera - wyjaśnił cicho, niemalże szeptem dyrektor Hogwartu.
  Wytrzeszczyli na niego oczy.
  - A... A reszta? - wyjąkała Agnes.
  Dumbledore zamyślił się.
  - Peter Pettigrew i Remus Lupin byli przyjaciółmi Jamesa Pottera - wyjaśnił. - Ale to ostatnie się nie zgadza... Jej idiotycznym kuzynem nie może być bowiem nikt inny, jak tylko Syriusz Black...
  - Kto?! - wykrzyknął Harry. Skoro już musiał grać rolę niezorientowanego w temacie, grał tę rolę dobrze.
  - Syriusz Black - powtórzył spokojnie Dumbledore.
  - Ale... Skoro Black jest śmierciożercą, to co takiego mógł zrobić Lestrage? - zdziwił się Malfoy.
  Dumbledore uśmiechnął się blado.
  - Co Black zrobił Lestrage? - powtórzył. - Tego jest całkiem sporo. Bardziej mnie zastanawia ta część o ukaraniu go... Skoro był śmierciożercą, ulubieńcem Voldemorta - na dźwięk tego imienia Agnes i Malfoy wzdrygnął i się - to Lestrage raczej nie powinna się na nim mścić.
  Dumbledore w zamyśleniu potarł brodę.
  Harry nagle przypomniał sobie fragment rozmowy Lestrage i Agnes.
  - Agnes... Jaką 'pogawędkę usłyszałaś?
  - Ja... - dziewczyna urwała. - Lestrage zabiła uczennicę.
  Pozostali spojrzeli na nią.
  - Gdzie? - spytał rzeczowo Dumbledore.
☆★☆
- Chodź, Hermiona! - zawołała Tîa. - Przedstawię cię mojemu bratu!
  - Jest całkiem przystojny - oceniła Selene.
  Hermiona, Sylvia i Méchant pobiegły za Sagesse do biblioteki.
  Gryfonka nie mogła oderwać wzroku od książek. Półki pokrywały całe ściany, a przejścia między nimi były wąskie. Nawet w Hogwarcie nie było tyle książek.
  - Louis! - krzyknęła Tîa.
  - Nie krzyczy się w bibliotece - zwróciła jej uwagę bibliotekarka, niska, sroga kobieta po pięćdziesiątce. Pewnie powiedziałaby jeszcze więcej, najprawdopodobniej cytując pół regulaminu, ale do dziewczyn podszedł jasnowłosy chłopak.
  - Cześć - przywitał się z nimi.
  Bibliotekarka machnęła ręką z miną: 'nie warto sobie nimi zawracać głowy', ale Hermiona zauważyła, że kobieta najprawdopodobniej lubi tego chłopaka.
  - Cześć Louis! - przywitała się wesoło Tîa. - To jest Hermiona Granger, z Hogwartu. Herm, to jest mój brat, Louis.
  Hermiona już wpatrywała się w chłopaka. Był wysoki, kilka centymetrów wyższy od dziewczyny, i delikatnie opalony. Jego krótkie włosy miały kolor jasny blond, tak jak Tîi. Jego oczy były szaro - granatowe, z ciemnoniebieską obwódką wokół źrenic, roześmiane i pełne wyrazu.
  Hermiona po raz pierwszy w życiu zrozumiała znaczenie wyrażenia: 'zakochać się od pierwszego spojrzenia'.
  Kochała Louisa Sagesse.
☆★☆
Ginny Weasley wracała z biblioteki, gdzie odrabiać pracę domową, gdy wpadła na kogoś.
  - Przepraszam - powiedziała, zbierając książki, które upadły jej na podłogę. - Nie zauważyłam...
  - Nie szkodzi - odparł ten 'ktoś'.
  Obok niej uklęknął jakiś chłopak i pomógł jej zebrać książki.
  Ginny spojrzała na niego. Miał potargane, czarne włosy, w czym trochę przypominał jej Harry'ego, ale na tym podobieństwo się kończyło. Chłopak był wyższy i lepiej zbudowany i nie nosił okularów, a jego oczy były brązowe, nie zielone..
  - Jestem Lucas - przedstawił się, podając jej książki. - Lucas Turner.
  Ginny zerknęła na jego hogwardzką szatę. Był na niej srebrno - zielony herb z wężem. Slytherin.
  Szkoda.
  - Ginny - powiedziała. - Ginny... Weasley.
  Lucas spojrzał na nią z zaskoczeniem.
  Tak, pochodzę z rodziny Weasley'ów, pomyślała, tych 'zdrajców krwi', jak wy nas tam nazywacie. I nie, nie obchodzi mnie twoje zdanie na mój temat. A teraz, przepraszam, muszę już iść.
  Jednak komentarz dotyczący jej pochodzenia nie nastąpił.
  - Mój kolega mówił, że jesteś idiotką, ale myślę, że to nieprawda - powiedział Lucas.
  Ginny zamrugała, zaskoczona. Co miała powiedzieć? 'Wiesz, a ja myślałam, że u was w Slytherinie to sami głupi, złośliwi i przesadnie przywiązujący wagę do czystości krwi, ale ty mógłbyś chyba równie dobrze trafić do innego domu'? Nie, to głupie.
  - Kto jest tym twoim kolegą? - spytała zamiast tego.
  - Draco Malfoy - może znasz.
  'Może znasz'?!?!?! Jak miałaby nie znać Malfoy'a - najgłupszego, najbardziej złośliwego i najbardziej przywiązującego wagę do czystości krwi Ślizgona?!?!?!
  - Och. Och, jasne. Ja chyba już muszę iść.
  Wyminęła go. Nie miała ochoty rozmawiać z przyjacielem Malfoy'a, nieważne jak miły Lucas mógłby się okazać.
  - Ginny!
  Zignorowała go.
☆★☆
Agnes wskazała miejsce, gdzie leżała martwa dziewczyna.
  Dumbledore podszedł bliżej, a następnie się odwrócił.
  - Wracajcie do szkoły. I, Harry, wolałbym, żebyś nie wychodził sam poza zamek bez towarzystwa nauczyciela lub prefekta. Nie wliczam oczywiście pana Weasley'a.
  - Ale Harry zna więcej zaklęć niż którykolwiek prefekt! - zaprotestowała Agnes.
  Draco nie podobało się, że go ignorowała. Ale jeszcze bardziej nie podobało mu się, że broniła Pottera.
  Dumbledore pokiwał głową.
  - Wolałbym, żeby nie wychodził bez profesora Lupina.
  - Dobrze, panie dyrektorze - zgodził się Potter.
  Dziwne. Draco nigdy nie zgodziłaby się na wychodzenie jedynie pod nadzorem nauczyciela. Może Lupin i Potter razem coś knują? Możliwe, po tym nauczycielu można się wszystkiego spodziewać.
  Dumbledore pokiwał głową.
  - Idźcie do zamku. I, Harry, zawołasz proszę profesor McGongall?
  Potter potaknął i trzecioklasiści ruszyli w kierunku szkoły.
☆★☆
Katherine siedziała w bibliotece i próbowała nauczyć się do Zielarstwa. Zazwyczaj nauka nie sprawiała jej problemów (w końcu za coś trafiła do Ravenclawu), ale ten przedmiot był dla niej pięta Achillesa - nie mogła sobie przyswoić tych wszystkich nazw, nie mówiąc już o rozróżnianiu roślin i wymienianiu ich przystosowania i wykorzystania.
  - Co robisz? - spytała jej przyjaciółka, Tiña Night. - Oo, uczysz się do Zielarstwa?
  - Tak - mruknęła Katherine, - więc proszę mi nie przeszkadzaj.
  Tiña roześmiała się.
  - Ciszej! - skarciła dziewczyny bibliotekarka, pani Pince.
  - Pani bardziej hałasuje - mruknęła Katherine. O ile była mądra, to jednak miła nie była. W końcu nawet Krukoni nie są idealni.
  Pani Pince wyglądała, jakby miała coś powiedzieć, ale rozpoznając Katherine, zrezygnowała. Nauczyła się już cztery lata temu, gdy dziewczyna zaczęła naukę, że z nią nie warto się kłócić. Machnęła więc zamiast tego ręką i odeszła.
  - Kath, Alex i Terry organizują imprezę dziś wieczorem - oznajmiła Tiña.
  - Nie mów na mnie 'Kath'! - Krukonka podniosła głos, czym zdobyła kilka nieprzychylnych spojrzeń od pozostałych uczniów w bibliotece, ale oni też nie odezwali się. Każdy, kto choć kilka razy odwiedził bibliotekę, znał dobrze Katherine Sorey.
  Tiña uśmiechnęła się.
  - Przynajmniej zwróciłaś na mnie uwagę. Pójdziesz na imprezę? Ja idę.
  - Bo kochasz się w Alexie, jak zresztą wszyscy wiedzą - mruknęła Katherine, przewracając stronę w podręczniku.
  Tiña zarumieniła się.
  - Ja tylko... Ale pójdziesz? Jest w Pokoju Wspólnym.
  Katherine jeknęła. Nienawidziła imprez, ale gdy odbywały się w Pokoju Wspólnym, i tak musiała na nie iść. Przecież nie mogłaby zasnąć ani czytać przy takim hałasie.
  - Pójdziesz? - Tiña zrobiła minę proszącego pieska.
  - Na mnie nie działają takie miny.
  - Yhym. Ale pójdziesz?
  Katherine westchnęła. Nie było sensu mówić Tiñie 'nie', ona nie znała takiego słowa.
  - Niech ci będzie.
  - Tak!
  - Ciszej trochę - burknął ktoś znad książki. - Niektórzy próbują się tu uczyć, wiecie?
  Katherine rzuciła jeszcze tej osobie ostrzegawcze spojrzenie pod tytułem: 'nie kłóć się, bo pożałujesz', po czym zebrała książki i wraz z Tiñą wyszła z biblioteki.
☆★☆
Lucas Turner patrzył za odchodzącą dziewczyną. Żałował, że w ogóle wspomniał Draco. Mógł się zorientować, że jego kolega w odniesieniu do Ginny Weasley najprawdopodobniej nie był miły. Ale nie, musiał być taki głupi.
  Zamyślony skierował się do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Nie mógł odgonić od siebie myśli o napotkanej dziewczynie. Obrazu jej jedwabistych, rudych włosów i pięknych, orzechowych oczu. Nie mógł tego dopasować z historyjkami Draco. Dziwne.
  Lucas wszedł do Pokoju Wspólnego i skierował się do swojego dormitorium. Nie chciał tu trafić. Chciał być w Griffindorze, ale wiedział, że jego ojciec zabiłby go, gdyby nie wylądował w Slytherinie, jak wszyscy z rodziny. Dlatego stchórzył i wybrał Dom Węża zamiast Gryffindoru. Teraz żałował, że nie mógł być przydzielony do innego domu. Mógłby być nawet Hufflepuff, byle nie ciągła gatka o czystości krwi i głupocie Gryfonów. Miał już tego dosyć.
  Otworzył drzwi do dormitorium, które dzielił z kilkoma innymi Ślizgonami. Zastał tam jednak tylko Micheala O'Connora.
  - Cześć - przywitał się Micheal, nie podnosząc się z łóżka, na którym leżał, i nie spoglądając na wchodzącego.
Lucas zamknął za sobą drzwi i usiadł obok Micheala.
  - Cześć - powiedział. - Co ty widzisz w tym suficie?
  Micheal usiadł na łóżku i spojrzał na niego.
  - Nikogo.
  Lucas nie mógł nie zauważyć, że Ślizgon się rumieni.
  - Nie pytałem: kogo, tylko co - zauważył.
  Micheal zaczerwienił się jeszcze bardziej.
  - Nieważne - mruknął, odwracając wzrok.
  - Kogo tam widzisz?
  - Powiedziałem, że nieważne!
  Lucas roześmiał się na ten nagły wybuch złości O'Connora.
  - Tiñę Night - burknął w końcu Micheal.
  - Tą z Ravenclaw? - upewnił się Lucas.
  O'Connor przytaknął.
  Lucas potarł w zamyśleniu brodę. Tiña Night... była akceptowalna. W miarę ładna, ale nieco zbyt... 'imprezowa'. Nie w jego stylu. Za to do Micheala mogłaby pasować.
  Lucas przypomniał sobie twarz Ginny Weasley. Tak, ona była piękna.
  - A w kim ty się zakochałeś? - spytał Micheal.
  - Nie powiedziałem, że ty się zakochałeś - zauważył Lucas.
  O'Connor zaklął, ale zerknął na Turnera podejrzliwie.
  - W kim? - ponowił pytanie.
  - W nikim.
  Micheal mu nie uwierzył.. Trudno. Lucas Turner sam nie wiedział, czy sobie wierzy.
☆★☆
Hermiona kochała Louisa. Tego była pewna. Więc dlaczego miała wyrzuty sumienia, jakby... jakby nie powinna. Jakby był jeszcze ktoś, kto jej się podobał. Nieświadomie mi się podobał, poprawiła się w myślach. Przecież nawet nie wiedziała, kto. Oprócz tego, że to był chyba ktoś w Hogwartu.
  Selene, Tîa i Sylvia usiadły obok niej na łóżku.
  - Co jest? - spytała Sagesse.
  - Od spotkania z Louisem jesteś jakaś taka cicha - zauważyła Robertson.
  - Chyba się w nim nie zakochałaś, prawda? - spytała podejrzliwie Méchant.
  - Przecież się nie... - zaczęła Tîa, ale dostrzegła minę Hermiony. - No, nie żartuj!
  Gryfonka wzruszyła ramionami. Nie miała ochoty odpowiadać.
  Sylvia roześmiała się.
  - Hej, Tîa, będziesz ciotką!
  Sagesse zarumieniła się prawie w tym samym stopniu co Hermiona.
  - Spadaj - mruknęła Tîa. - Zresztą, jeśli już, to za kilka lat, nie teraz.
  Hermiona poczuła się trochę nieswojo.
  - Możemy zmienić temat? - poprosiła.
  - Jasne - zgodziła się natychmiast Tîa. - Propozycje?
  Selene przechyliła głowę.
  - Co sądzicie o Yves? - spytała.
  Sylvia skrzywiła się.
  - Ten brunet, dwa lata starszy? - upewniła się. - To idiota. Strasznie tępy.
  Méchant potaknęła.
  - A Timon?
  Tîa odwróciła się do Hermiony.
  - Ona tak zawsze - wyjaśniła. - Wiecznie zmienia chłopaków.
  Oczy Selene zalśniły.
  - Uwaga! - ostrzegła blondynkę Sylvia.
  Tîa uchyliła się przed butem Méchant.
  - Timon jest spoko! - krzyknęła. - Idzie na imprezę w poniedziałek!
  Selene odłożyła drugiego buta.
  - Gdzie jest ta impreza? - spytała, wyraźnie zaciekawiona.
  Sagesse ponownie zwróciła się do Hermiony.
  - Idzie na każdą imprezę organizowaną w szkole - Tîa uchyliła się przed kolejnym butem. - Pokój Sigismunda Wielkiego, poniedziałek, 18:30!
  Selene przytaknęła i wyszła. Rzuciła jeszcze przez ramię.
  - Powiedz Louisowi, żeby zaprosił Hermionę.
  Po czym zamknęła za sobą drzwi.
☆★☆
- To może to?
  - Stanowczo nie - mruknęła Katherine.
  Tiña odłożyła czarną spódniczkę mini i zajrzała do szafy.
  - O, to będzie idealne! - wykrzyknęła, wyciągając z szafy czerwoną sukienkę z dużym dekoltem.
  Katherine jeknęła.
  - Nie.
  Podeszła do szafy i wyciągnęła z tamtąd czarne dżinsy i prostą, czarną bluzkę.
  Tiña skrzywiła się.
  - Na imprezę? No co ty.
  Katherine wzruszyła ramionami. Nienawidziła imprez, a już z pewnością nie znosiła przygotowywania do nich.
  Tiña westchnęła.
  - Przynajmniej rurki załóż - poprosiła, uznając, że nie ma co się kłócić.
  - Niech ci będzie - mruknęła Katherine.
  Tiña zajrzała do szafy i wyciągnęła z tamtąd błyszczącą spódniczkę mini i obcisłą, turkusową bluzkę z dużym dekoltem.
  - Jak będę w tym wyglądała? - zastanowiła się głośno.
  Katherine przyjrzała się wybranym przez dziewczynę ubraniu. Zbyt pretensjonalne, zbyt błyszczące, zbyt przyciągające uwagę.
  - Okropnie - uznała.
  Tiña rozpromieniła się.
  - To świetnie! Dzięki!
  Po czym zniknęła w łazience.
  Katherine westchnęła. Może i Tiña dobrze się uczyła, ale o wiele za bardzo lubiła imprezy. Bardzo 'o wiele'.
☆★☆
O imprezie w Pokoju Wspólnym Ravenclawu wiedziała niemalże cała szkoła - oprócz nauczycieli, rzecz jasna. Z tego powodu pokój był przepełniony.
  Kristin Sorey nienawidził imprez, ale przyszedł. Głównie z jednego powodu. Również z drugiego, ale co do tego nie był jeszcze całkiem pewien.
  Podszedł do czarnowłosej dziewczyny stojącej na uboczu.
  - Cześć, Katherine - przywitał się.
  Dziewczyna spojrzała na niego.
  - Co ty tu robisz, mały braciszku? - spytała z uśmiechem.
  Kristin skrzywił się. Nienawidził, gdy go tak nazywała. Był od niej o rok młodszy, a Katherine nie marnowała okazji, by mu tu wypomnieć.
  - Chciałem się z tobą spotkać - mruknął.
  - Po co? - spytała Katherine.
  Kristin rozejrzał się wokoło.
  - Och - Katherine zrozumiała, o co mu chodzi. - Co to jest?
  - Diadem Ravenclaw.
  - Dlatego do mnie przychodzisz - bardziej stwierdziła niż zapytała Katherine.
  - Tak - potwierdził Kristin.
  - Ile czasu?
  Kristin prychnął.
  - A jak sądzisz? Jak najszybciej.
  - Maksymalnie?
  - Rok szkolny. Inaczej wyślą kogoś innego.
  Katherine przytaknęła.
  - Przyjęte. Idź i baw się dobrze.
  Kristin odszedł.
  Nikt nie zauważyłby nic dziwnego w wymianie zdań między rodzeństwem, a gdyby ktoś znalazł się na tyle blisko, by usłyszeć rozmowę, i tak nic by nie zrozumiał.
  Tak jak nie zrozumiał jej Lucas Turner.
☆★☆
Dochodziła północ, gdy James Potter cicho wstał z łóżka, starając się nie budzić Lily. Ubrał się i poszedł do sąsiedniego pokoju.
  - Wstawaj, Syriusz - syknął.
  Łapa otworzył zaspane oczy i spojrzał na budzik.
  - Dopiero północ - jęknął i przewrócił się na drugi bok.
  - Chcesz, żeby Lily nas przyłapała? - spytał szeptem James.
  Syriusz odwrócił się z powrotem w jego kierunku.
  - Coo...?
  Rogacz wywrócił oczami.
  - Sam to wymyśliłeś - mruknął.
  - Ale co...? A, o to ci chodzi!
  - Ciszej! - syknął James i podał Syriuszowi różdżkę. - Chodź.
  Poczekał, aż Łapa się przygotuje, a następnie obaj mężczyźni deportowali się poza Dolinę Godryka.
  Stali teraz przed ogromną bramą. Wokół niej latały czarne, zakapturzone postacie.
  Syriusz skrzywił się.
  - Możemy stąd iść? - poprosił, a następnie nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i odszedł.
  James pobiegł za nim.
  Skierowali się do Hogsmeade.
  - Jesteś pewien, że nie będzie tu dementorów? - upewnił się Rogacz.
  - Jasne - mruknął Łapa, chociaż sam nie wyglądał na przekonanego. - Bellatrix i tak już jest na terenie Hogwartu.
  - A ty?
  Syriusz skrzywił się.
  - Możesz przestać mnie posądzać o...
  James wyszczerzył zęby.
  - W końcu mnie zabiłeś, prawda?
  - Spadaj.
  Doszli do Hogsmeade. Skręcili w kierunku Wrzeszczącej Chaty. Najciszej jak mogli, otworzyli skrzypiące drzwi i weszli do środka.
  - Przydałoby się je naoliwić - zauważył Syriusz.
  - Przydałoby się poinformować Remusa - dodał James.
  Łapa przytaknął.
  - W końcu nie może się tu pojawiać tylko raz na miesiąc, prawda?
  Roześmieli się.
  Ich dobry humor zakłóciło skrzypnięcie drzwiami.
  - A myślałam, że jednak zmądrzeliście.
  James westchnął.
  - Mówiłem ci, że cię usłyszała.
  - Mówiłem ci, że to nie ma znaczenia, czy wyjechalibyśmy wczoraj czy dzisiaj.
  W drzwiach Wrzeszczącej Chaty stała Lily Potter.