poniedziałek, 18 maja 2015

MINIATURKA 4.: Jak to można prawie wysadzić szkołę w powietrze pierwszego dnia, część 1.

• oczami Syriusza •

- ... i nie waż się trafić do innego domu niż Slytherin...
  - ... i nie waż się przyjaźnić ze szlamami...
  - ... i nie waż się rozmawiać z Gryfonami...
  - ... i nie waż się trafić do Gryffindoru...
  - ... i nie waż się...
  Rozejrzałem się po peronie. Moi rodzice już od miesiąca mówili to samo. Czy oni naprawdę nigdy nie słyszeli o czymś takim jak 'synonim'? To ciągłe 'i nie waż się' zaczynało być już nudne.
  Nie miałem zamiaru trafić do Slytherinu. Nie miałem zamiaru nie przyjaźnić się z czarodziejami mugolskiego pochodzenia (jak to jest, że 'czarodzieje mugolskiego pochodzenia' to słownictwo niegodne arystokraty, a 'szlama' już tak?). Nie miałem zamiaru nie przyjaźnić się z Gryfonami. Nie miałem zamiaru nie trafić do Gryffindoru.
  Tsa. Ja chyba też muszę się dowiedzieć, co to synonim.
  - Syriusz, słuchasz mnie w ogóle? - moja matka właśnie się zorientowała, że jej nie słucham. Zajęło jej to... ile?... około miesiąc. Gratulację, mamusiu.
  Ej, chwila. Czy ja przed chwilą tę kobietę nazwałem 'mamusią'? Chyba pomyliłem osoby. Albo potrzebuję iść do tego, jak - go - tam - mugole - zwą, psychologa.
  - Słucham - mruknąłem.
  - Więc co przed chwilą powiedziałam?
  Banalne pytanie. Powtarzała to samo przez cały miesiąc, czyli od kiedy dostałem list z Hogwartu.
  - Mam nie ważyć się iść do innego domu niż Slytherin, mam nie ważyć się przyjaźnić z czaro... to znaczy, szlamami, mam nie ważyć się rozmawiać z Gryfonami, mam nie ważyć się trafić do Gryffindoru, mam nie ważyć się nie rozmawiać z wielce szanowną kuzynką Bellatrix, mam nie ważyć się nie dołączyć do śmierciożerców. Starczy? Ciekawe, czy Bella pozwoli mi ze sobą rozmawiać, gdy będzie się całowała z tym jej nowym chłopakiem. Nauczyła się już rzucać Avadę? Jeśli tak, to może nie będę sprawdzał.
  Walburga Black zazgrzytała zębami.
  - Jak śmiesz...
  Uznałem, że lepiej się ulotnić, nim skończy to zdanie.
  Wyminąłem tłum nowych uczniów i wskoczyłem do ostatniego nie - pełnego wagonu. Wyjrzałem ostrożnie przez okno.
  Ups. Nie wiedziałem, że moja jakże kochana matka potrafi tak szybko biegać.
  Zatrzasnąłem drzwi wagonu, mając nadzieję, że to ją choć trochę spowolni.
  - Ci...
  Odwróciłem się i zorientowałem się, że nie tylko ja uznałem to miejsce za dobrą kryjówkę. Za mną stał jakiś czarnowłosy chłopak w okularach, ostrożnie wyglądający przez okno.
  - James Potter - przedstawił się, nie patrząc na mnie. - Nowy pierwszoklasista. Znasz taką arystokratyczną Ślizgonkę z czarnymi, kręconymi włosami, lubiącą zabijać niewinnych pierwszoklasistów?
  Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
  - Czyli jednak nauczyła się Avady - stwierdziłem. - Jaka szkoda. Zastanawiałem się przed chwilą, czy można by było bezkarnie podpatrzeć, co robi na randkach ze swoim chłopakiem.
  Potter przeniósł na mnie wzrok.
  - Ej, czekaj. Co ty przed chwilą powiedziałeś?
  Westchnąłem.
  - Mam nadzieję, że nie trafię do tego samego domu, co ty. Nie chcę mieć w klasie jakiegoś niepełnosprawnego umysłowo albo głuchego.
  Ku mojemu zaskoczeniu, James wyszczerzył zęby.
  - Lubię cię, wiesz? Ale nie jestem ani głuchy, ani niepełnosprawny umysłowo, chociaż - zmarszczył brwi - moi rodzice czasami twierdzą, że coś mi się stało, gdy spadłem z miotły, jak byłem mały. Podobno czasami zachowuję się niedojrzale. Wiesz w ogóle, co to znaczy 'dojrzałość' i 'odpowiedzialność'?
  Uśmiechnąłem się szeroko. Po namyśle: jednak miałem nadzieję, że Potter trafi do tego samego domu, co ja.
  - Mam ten sam problem, Jamesiku. Chociaż obawiam się, że gdybym się zachowywał tak, jak ty, pewnie już bym dostał Avadą. Moi rodzice niestety nie zaakceptowaliby takich wypowiedzi.
  - Aha, to ja mam chyba szczę... - najwyraźniej dopiero teraz całkowicie dotarło do niego, co przed chwilą powiedziałem, a jego twarz spurpurowiała. - Czy ty mnie właśnie nazwałeś 'Jamesik'?!
  - Tak - zgodziłem się, ledwo powstrzymując śmiech.
  - Dostaniesz za to!
  Uchyliłem się przed butem Jamesa, zanosząc się śmiechem.
  W tym momencie drzwi wagonu się otworzyły, a but trafił w moją nad wyraz miłą matkę, a następnie odbił się i uderzył purpurową ze złości Bellatrix.
  James zamarł w połowie zdejmowania drugiego buta, ja w pół obrocie.
  Przełknąłem ślinę.
  - Chyba musisz się pożegnać z tym butem.
  - Nigdy go jakoś specjalnie nie lubiłem.
  - Znasz Zaklęcie Przyzywające?
  - Wolisz nie znać skutków.
  - Aha. To lepiej nie próbuj.
  - Yhym. Jeszcze chcesz coś dodać?
  - Jedno słowo.
  - Ja chyba to samo.
  - Chodu! - krzykneliśmy wspólnie i ruszyliśmy biegiem korytarzem.

•★•★•★•★•
• oczami Remusa •

Mama pocałowała mnie w policzek.
  - Będziemy tęsknić - wyszeptała, ocierając łzę.
  Przytaknąłem niemrawo i spojrzałem z niepokojem na pociąg stojący na stacji. To własne nim miałem się dostać do Hogwartu. I tego się bałem. Byłem wilkołakiem. Raczej ciepło mnie nie przyjmą. Nikomu nie powiem, rzecz jasna, ale chyba ktoś zorientuje się, że opuszczam szkołę co miesiąc podczas pełni? To niemożliwe, aby wszyscy byli wystarczająco tępi, by tego nie zauważyć. A przyjaciele... o ile jakiś będę miał. O ile odważę się z kimś zaprzyjaźnić.
  Tata potargał mi włosy.
  - Będzie dobrze - obiecał.
  - Yhym. W szczególności podczas pełni - mruknąłem.
  Tata westchnął.
  - Remus, ja naprawdę... - głos mu się załamał.
  No tak. Jak mogłem być taki głupi? Tata nadal się obwiniał o obrażenie Greybacka. Jak mogłem być tak głupi?
  Z lokomotywy buchnęła para.
  - Idź już, synku - mama popchnęła mnie w kierunku pociągu. - Bądź grzeczny i ucz się pilnie.
  Wsiadłem do ostatniego wagonu - chyba jedynego, w którym było jeszcze choć trochę wolnych miejsc. Odwróciłem się i spojrzałem po raz ostatni na rodziców. Mama otarła łzę z policzka. Tata objął ją ramieniem i uśmiechnął się słabo. Gdy pociąg ruszył, pomachali mi na pożegnanie.
  Nie odmachałem. Czułbym wtedy, że ich opuszczam na zawsze.
  Hogwart nigdy nie będzie moim domem. Nigdy nikt nie zastąpi mi rodziny. Nigdy.
  Westchnąłem i ruszyłem korytarzem w poszukiwaniu wolnego przedziału, ciągnąc za sobą ciężki kufer.
  Gdy przechodziłem obok uchylonych drzwi, usłyszałem dziewczęcy głos: 'Chodź, Severusie'. Nim uświadomiłem sobie, co to znaczy, drzwi otworzyły się na oścież i mnie uderzyły, przywracając na podłogę.
  Z przedziału wyszedł tłustowłosy chłopak, który obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem. Uznałem, że ci w środku nie muszą być tacy źli, skoro ten chłopak ich nie lubi. Bo on na pewno miły nie był.
  Za chłopcem z przedziału wyszła rudowłosa dziewczyna z nieco zarozumiałą miną. Zamknęła drzwi i mnie dostrzegła.
  - Och, przepraszam! - dziewczyna spłonęła rumieńcem. - Nie wiedziałam, że tu stoisz. Nic ci się nie stało?
  Pomogła mi wstać.
  - Nie, wszystko w porządku - odparłem. - Naprawdę.
  Chłopak spojrzał na mnie pogardliwie.
  - Chodź, Lily - po czym odciągnął ją dalej korytarzem.
  Niepewnie zajrzałem do przedziału, uznając, że ten najprawdopodobniej nie będzie pełny.
  W środku siedzieli dwaj czarnowłosi chłopcy. Gdy mnie dostrzegli, natychmiast jeden z nich, ten w okularach, udał że trzyma mikrofon. Zwrócił się do niewidzialnej kamery.
  - Dzisiaj w naszym studiu gościmy... - zaczął, po czym szepnął do mnie: - Jak ty się w ogóle nazywasz?
  - Remus Lupin - odparłem zaskoczony.
  - Dzisiaj w naszym studiu gościmy Remusa Lupina - powtórzył chłopak, z powrotem do nieistniejącej kamery. - Remus w tym roku zaczyna naukę w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Powiedz nam, Remusie - podsunął mi niewidzialny mikrofon - do jakiego domu w Hogwarcie chciałbyś trafić?
  - To tylko po to, by zadać jedno proste pytanie? - upewniłem się.
  - Jasne, że tak - zgodził się drugi chłopak.
  - Syriusz, nie przeszkadzaj, kręcę tu do 'Czarodziejskich Faktów'! - zdenerwował się okularnik.
  Spojrzałem na Syriusza niepewnie.
  - Czy twój kolega... ma jakiś problem z głową?
  Chłopak wyszczerzył zęby.
  - Chyba jeszcze większy niż ja - zgodził się.
  Okularnikowi teatralnie opadły ramiona.
  - Teraz na tym świecie nie można nawet zwyczajnie pytania zadać, by nie zostać uznanym za wariata - pokręcił z niedowierzaniem głową. - Do czego ten świat zmierza?
  - Obecnie? - Syriusz wychylił się przez okno. - Zdaje się, że w przeciwnym kierunku niż do Hogwartu.
  - Obydwaj jesteście wariatami - stwierdziłem, patrząc się to na jednego, to na drugiego.
  Syriusz wyszczerzył zęby.
  - Dzięki, stary! Chociaż nie, sorry, ty nie jesteś jeszcze stary. Dzięki, młody!
  Powoli wycofałem się w stronę drzwi.
  - Um... Może znajdę sobie inny przedział...
  - Nie odpowiedziałeś jeszcze na moje pytanie! - przypomniał sobie nagle okularnik.
  Westchnąłem.
  - Gryffindor. Mogę wyj...?
  Nim zdążyłem dokończyć pytanie, obaj chłopcy wyciągnęli mnie do środka i usadowili
na siedzeniu.
  - Gryfoni tu zostają! - oznajmił okularnik. - James Potter, jakby co.

•★•★•★•★•
• oczami Petera •

Szedłem korytarzem wagonu, próbując poradzić sobie z ciężkim kufrem. Teraz żałowałem, że spakowałem tam tyle słodyczy. Chociaż jednocześnie... w Hogwarcie raczej bym ich nie dostał. Czyli jednak dobrze, że je wziąłem.
  Zajrzałem do jednego z przedziałów. Na szczęście nie był całkowicie pełny - jedno miejsce było wolne. W środku dwaj czarnowłosi chłopcy kłócili się ze sobą, a jakiś blondyn siedział jak najdalej od nich z miną mówiącą: 'I w co ja się wpakowałem?!'.
  - Um... - zacząłem. - Wolne?
  Czarnowłosi chłopcy zamilkli i odwrócili się do mnie.
  - Teraz ja - powiedział jeden z nich do swojego kolegi w okularach, a następnie odwrócił się do niewidzialnej kamery: - Witamy w programie 'I ty możesz mieć swoją kartę w czekoladowych żabach'. Dzisiaj naszym gościem jest...
  - To był mój pomysł! - zaprotestował okularnik.
  - Ja wymyśliłem 'I ty możesz mieć swoją kartę w czekoladowych żabach', więc bądź cicho - odparł jego kolega i z powrotem odwrócił się do nieistniejącej kamery. - Dzisiaj naszym gościem jest... - spojrzał na mnie wyczekująco.
  - Peter Pettigrew - wydusiłem. Miałem najprawdopodobniej taką samą minę, jak tamten blondyn przed chwilą. Napotkałem jego spojrzenie. 'Też przez to przeszedłem' - powiedział bezgłośnie.
  - Peter Pettigrew! - wykrzyknął czarnowłosy. - Powiedz nam, Peter - podetknął mi niewidzialny mikrofon, - do jakiego domudomu chcesz trafić?
  - No... Do Gryffindoru... Chyba...
  Chłopcy (nie włączając blondyna) krzykneli z radości i pociągnęli mnie na ostatnie wolne miejsce.
  - Mogłeś powiedzieć Ravenclaw lub Hufflepuff - mruknął blondyn. - Wtedy ci wariaci zostawiliby cię w spokoju. Jestem Remus Lupin, jakby co.
  - James Potter - przedstawił się okularnik. - A to Syriusz Nie - znam - nazwiska - odwrócił się do kolegi. - Musimy dokończyć naszą kłótnię.
  - A o co się kłócicie? - spytałem.
  - O przewagę kur nad indykami! - wykrzyknął Syriusz. - Kury są bardziej pożyteczne! Znoszą jajka!
  - I co z tego? - spytał James. - Mam alergię na jajka! Indyki są nieśmiertelne! Biegają jeszcze przez piętnaście sekund po śmierci!
  - Kury też!
  Spojrzałem na Remusa.
  - Oni nie mówią poważnie?
  Lupin westchnął.
  - A czy to brzmi poważnie? Według mnie ani trochę.
  Syriusz odwrócił się do nas.
  - Co jest lepsze: kury czy indyki? - spytał.
  - Kury - mruknął Remus.
  - Kury - zgodziłem się.
  James zrobił urażoną minę.
  - Indyki i tak lepsze! - wykrzyknął.
  - A to niby dlaczego? - spytał Syriusz.
  - Bo ja tak mówię!
  - A ja mówię, że kury lepsze!
  I kłótnia rozpętała się na nowo.
  Remus jęknął.
  - Jeszcze przed chwilą myślałem, że nikt nie może być tak niedojrzały.
  - A co to znaczy: 'dojrzałość'? - spytał James, rzucając w Syriusza butem. Zorientowałem się, że musiał gdzieś zgubić drugiego. - Indyki lepsze!
  - Nieprawda! - Syriusz wyjął książkę z otwartego kufra i cisnął nią w kolegę. - Kury górą!
  - Indyki! - ciastko rzucone przez Pottera prawie we mnie trafiło.
  - Kury! - Syriusz wyciągnął różdżkę. - Locomotor Mortis!
  - Petrificus Totalus!
  Po chwili w przedziale latały zaklęcia, książki i ciastka (pochodzące zdaje się z mojego kufra). Nie dało się rozróżnić Jamesa i Syriusza.
  Remus przełknął ślinę.
  - Peter i ja idziemy się przejść! - krzyknął i wyciągnął mnie z przedziału.
  Wątpię, by którykolwiek z kłócących się chłopców go usłyszał.

•★•★•★•★•
• oczami Syriusza •

- Co tu się dzieje?!
  Przerwaliśmy z Jamesem zapasy na podłodze wśród rozpaćkanych babeczek z kremem (ile ten Pettigrew ich spakował?!) i spojrzeliśmy w górę. W drzwiach stał czarnowłosy chłopak w ślizgońskiej szacie. To jakaś plaga czarnowłosych, czy co? Ja, James, Smarkerus i teraz jeszcze ten tutaj?
  - Co tu się dzieję?! - powtórzył Ślizgon.
  - Wolisz kury czy indyki? - spytałem.
  Chłopak spojrzał na mnie jak na wariata.
  - Indyki, ale czemu...?
  - Ha! - wykrzyknął James. - Indyki najlepsze!
  - Słowo Ślizgona się nie liczy! - zauważyłem.
  Potter spojrzał na szatę chłopaka i zaklął.
  - Ale moje już tak!
  I znów zaczęliśmy się tarzać po podłodze.
  - Spokój! - wrzasnął Ślizgon. - I ty, co masz na myśli mówiąc, że słowo Ślizgona się nie liczy? - spojrzał na mnie groźnie, wyciągając różdżkę.
  - Znasz Bellatrix Black? - spytałem, próbując zepchnąć z siebie Jamesa.
  - Tak, a co?
  - Więc lepiej odłóż tę różdżkę, chyba że chcesz mieć z nią problem. Jest moją kuzynką.
  James sam ze mnie spadł.
  - Ej, czekaj. Ty jesteś Black?!
  - Yhym - przytaknąłem.
  Ślizgon gapił się na mnie z otwartymi ustami.
  - Mucha ci tam zaraz wpadnie - zauważyłem.
  Chłopak zamknął usta.
  - Jesteś Black?! - powtórzył pytanie Jamesa.
  - Już mówiłem: tak, jestem. Syriusz Black, dziedzic Blacków - wstałem i skłoniłem się nisko. - Do usług.
  - Nathaniel Turner - wydusił Ślizgon. - Skoro jesteś Blackiem, to dlaczego uważasz, że...
  Bella mu przerwała. Wsadziła głowę do przedziału.
  - Czy mi się zdawało, czy rzeczywiście usłyszałam głos mojego kochanego kuzyna? - rozejrzała się i uśmiechnęła złośliwie. - Czyli jednak kochany Syriuszek tu jest. Wraz z jego nowym przyjacielemm.
  James przełknął głośno ślinę.
  - Dlaczego ona się właściwie na ciebie tak wściekła? - spytałem.
  - No... - Potter zawahał się. - Wybuchły mi łajnobomby i... no, wiesz, jak działają, prawda? Akurat ta twoja, um, kuzynka, tam była.
  - Bellatrusia była w złym miejscu, w złym czasie - pokiwałem ze zrozumieniem głową.
  Twarz mojej kuzynki spurpurowiała.
  - Czy ty mnie przed chwilą nazwałeś Bellatrusią? - wysyczała.
  - A czy ty mnie nazwałeś Syriuszkiem? - odparłem, a następnie sięgnąłem po kilka ostatnich babeczek. - Smacznego! - krzyknąłem, rzucając w nią wszystkimi na raz, a następnie wybiegłem z przedziału, ciągnąc Jamesa za sobą.

niedziela, 3 maja 2015

27. Ranek z życia Hermiony Granger, część 2 - Jake Dumbledore i skutki znajomości z nim

• oczami Hermiony •

Jake wysadził mnie dopiero na boisku quidditcha. Gdy tylko wylądował, obok zatrzymało się dwoje uczniów, chłopak i dziewczyna, dotychczas latający na miotłach.
  - Hej, Jake - przywitała się jasnowłosa dziewczyna po angielsku. - Kto to?
Przyjrzałam jej się. Długie, blond włosy, kilka piegów, zadarty nos, szeroki uśmiech. Wydawała się być miła, z pewnością o wiele milsza niż Tîa czy Selene.
  - To Miona Granger, Gryffindor, Hogwart - przedstawił mnie Jake.
  - Hermiona - poprawiłam go.
  Blondynka uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
  - Jake się uparł na Mionę, tak? Ignoruj go. Zawsze taki jest. Obawiam się, że w jego słowniku nie ma takiego słowa, jak 'nie' albo wyrażenia 'nie lubię quidditcha'.
  - Powiedziałam mu, że nie lubię quidditcha, a on zrozumiał, więc najwyraźniej wzbogacił swój słownik - stwierdziłam.
  Dziewczyna uniosła brwi.
  - Serio? Gratulacje, Jake!
  Chłopak burknął coś pod nosem.
  - Jestem Nev Esther - przedstawiła się dziewczyna. - W przeciwieństwie do ciebien ja nie lubię mojego pełnego imienia, a nie skrótu.
  - Vieve też nie lubisz - zauważył czarnowłosy chłopak, dotychczas milczący.
  Nev skrzywiła się.
  - Vieve jest chyba jeszcze gorsze.
  Brunet odwrócił się do mnie.
  - Alex South - przedstawił się. - Będę na ciebie mówić Mi. I nie próbuj się kłócić, okej? Mam równie ubogi słownik, co Jake.
  Prychnęłam, ale się nie kłóciłam.
  Nev chwyciła Jake'a za nadgarstek i spojrzała na jego zegarek.
  - Nie sądzicie, że skoro już wszyscy zapoznaliśmy się z Hermioną, wypadałoby pójść na lekcje? Za chwilę się zaczynają.
  - Ale ja nawet nie zdążyłam się spakować - jeknęłam.
  - Tak bez śniadania? - jeknął Alex.
  Jake machnął niedbale ręką.
  - Możemy nie pójść na pierwszą lekcję - stwierdził.
  - Nie chodzę na wagary - zauważyłam.
  - Nie chodziłaś - poprawił mnie Jake. - Właśnie idziesz po raz pierwszy.
  - Ale...
  Jake odwrócił się do reszty.
  - Co powiecie na małą wycieczkę do mugoli?
  Nev założyła ręce na piersiach.
  - Jake, wiesz, że to jest zakazane?
  Chłopak wzruszył ramionami.
  - Świetny pomysł - ucieszył się Alex.
  - Ale... - ja i Nev próbowałyśmy zaprotestować, ale chłopacy, nie zważając na nasze protesty, wsadzili nas na miotły i wzbili się w powietrze.

- To jest porwanie!
  Nev wydawała się chyba jeszcze bardziej niezadowolona niż ja. Cały czas krzyczała na chłopców, szczególnie na Alexa.
  Jake wzruszył ramionami, nadal nie puszczając miotły.
  - Skoro sama nie chciałaś, musieliśmy cię zabrać siłą - stwierdził.
  Nev naburmuszyła się.
  Przez jakiś czas lecieliśmy w milczeniu.
  - Powiem Madame Malkin - oznajmiła Esther.
  Tym razem to Alex wzruszył ramionami.
  - I tak dostaniemy szlaban, więc spokojnie możesz na nas naskarżyć. Chociaż, szczerze mówiąc, wolałbym mieć ten szlaban z tobą.
  I znowu musieliśmy wysłuchiwać, jak Nev krzyczy na Alexa, który tylko uśmiechał się w odpowiedzi.
  Westchnęłam.
  - Oni tak zawsze? - spytałam Jake'a.
  Chłopak przytaknął w odpowiedzi.
  - Hej, Nev! - krzyknął. - Weź bądź cicho, bo dolatujemy.
  Dziewczyna nie wyglądała na zadowoloną, ale zamilkła.
  Wylądowaliśmy w lesie, tuż przy niewielkiej wiosce. Jake i Alex ukryli miotły w jednym z krzaków, po czym całą czwórką weszliśmy do wioski.
  Nagle Nev zatrzymała się.
  - A co, gdybym nagle zaczęła krzyczeć? - zastanowiła się.
  - Musielibyśmy cię uciszyć zaklęciem - odparł Jake. - A to ci się pewnie nie spodoba, więc lepiej się zamknij.
  Nev zrobiła naburmuszoną minę, ale ucichła.
  Szliśmy ulicami wioski.
  - Jak się nazywa to miejsce? - spytałam.
  - C'estbeau - odparł Alex.
  - Nie o to pytałam.*
  - Tak nazywa się ta wioska. C'estbeau - wyjaśnił Jake.
  Tym czasem Nev zainteresowało coś zupełnie innego.
  - Chyba nie tylko my zdecydowaliśmy się na spacer - zauważyła, wskazując na grupkę nieznanych mi nastolatków - dziewczynę i dwóch chłopców.
  - Kto to? - spytałam.
  Odpowiedziała mi zielonowłosa dziewczyna z grupki.
  - O widzę, że ktoś chodzi na wagary? - spojrzała na mnie i skrzywiła się. - Niedobrze zaczynasz swój pierwszy dzień w szkole. Jestem Nicole François. To Ives, mój brat - wskazała na niebieskowłosego chłopaka, - a to Titus, mój drugi brat - tym razem pokazała chłopaka oczami w kolorze cytryny. A ty to niby kto?
  - Jej nazwisko wyjaśnia akcent - szepnął Alex po angielsku.
  Rzeczywiście. Nicole miała bardzo wyraźny, francuski akcent.
  - Hermiona Granger - przedstawiłam się po francusku. - I chętnie zaczęłabym ten dzień zupełnie inaczej, ale niestety ci dwaj mi przeszkodzili - wskazałam na Alexa i Jake'a.
  - Miona! Jak możesz! - zaprotestowali chłopcy.
  - Miło mi poznać, Nicole - zignorowałam ich. - Jesteście metamorfomagami?
  - Tak - odparł ten niebieskowłosy - Ives. - A ty jesteś z Anglii?
  Przytaknęłam.
  - Jesteś w Ravenclawie? - spytał Ives. - Pasowałabyś. Mądra jesteś...
  Nicole rzuciła bratu wściekłe spojrzenie.
  - W Gryffindorze - uśmiechnęłam się czarująco. - Chociaż rzeczywiście miałam proponowany Ravenclaw.
  - Titus, Ives, idziemy - zarządziła Nicole.
  - Ale... - próbował zaprotestować niebieskowłosy.
  - Idziemy!
  Nicole odwróciła się i odeszła, a wraz z nią Titus. Ives jeszcze spojrzał na mnie.
  - Pójdziesz ze mną na imprezę dzisiaj wieczorem? - spytał.
  Otworzyłam usta, by odpowiedzieć, ale Jake mi przeszkodził.
  - Miona już z kimś idzie.
  - Och - odparł Ives. - Och. To... cześć?
  Odwrócił się i podszedł do wściekłej siostry.
  Nev zagwizdała.
  - Ives jeszcze nigdy się tak nie zachowywał. Ani Nicole. Nigdy nie była taka wściekła i nigdy nie odeszła tak szybko.
  Odwróciłam się do Jake'a.
  - Mogę wiedzieć, z kim idę na imprezę? - spytałam.
  - Ze mną - chłopak wzruszył ramionami. - Nie zdążyłem cię zaprosić?

Dopiero po lekcjach spotkałam Tîę, Selene i Sylvię. Siedziałam w naszym dormitorium, gdy dziewczyny weszły do środka.
  - Hermiona! - wykrzyknęła Tîa, gdy tylko mnie zobaczyła. - Gdzieś ty była?
  - Zostałam porwana - odparłam śmiertelnie poważnie.
  - Ale tak serio?
  - Tak serio zostałam porwana. Ja i Nev Esther. Przez Jake'a Dumbledore'a i Alexa Southa.
  - Tych idiotów? - upewniła się Selene. - Bywają jeszcze gorsi niż rodzeństwo François, może znasz?
  Przytaknęłam.
  - Strasznie rozrabiają - zgodziła się Sylvia. - Wagarują...
  Prawda. Nie tylko opuszczają lekcje, ale i zmuszają do tego bezbronne dziewczyny (może nie takie bezbronne, biorąc pod uwagę guza Alexa po tym, jak zaprosił ją na imprezę...).
  - ... umawiają się ze wszystkimi dziewczynami...
  Prawda. Jake nawet się nie spytał, jakby sądził, że już jestem w nim zabujana. Oczywiście, nie jestem. On nawet nie jest przystojny... No, może trochę... bardzo... bardzo trochę... dużo bardzo...
  No, dobrze. Był przystojny. Jasnowłosy, z intensywnie niebieskimi oczami i tym uśmiechem, i... Och, nieważne. Ale to, że jest przystojny, nie oznacza od razu, że mi się podoba.
  - ... dostają całą masę szlabanów...
  Też prawda. Coś im się dostało za te wagary. Spotkaliśmy dyrektorkę, jak wchodziliśmy do zamku. Na szczęście uwierzyła, że ja i Nev nie poszłyśmy dobrowolnie.
  - ... i wszystkim dokuczają.
  Również prawda. Po drodze podrzucili łajnobomby pod gabinet szkolnego woźnego. Normalnie Fred i George Weasley kontra Filch.
  Wzruszyłam ramionami.
  - Ja tam ich lubię.
  Oczy Selene niebezpiecznie zabłysły.
  - A ja nie. W drugiej klasie zepsuli mi randkę...
  - Straszna rzecz - Tîa wywróciła oczami.
  - ... i ja ich nie - na - wi - dzę, jasne?
  - Nie - stwierdziłam. - Nie rozumiem, jak można kogoś nienawidzić przez cały rok, tylko dlatego, że zepsuł ci randkę. I nie rozumiem, jak można się umawiać na randkę w wieku dwunastu lat.
  - Nie znam cię - stwierdziła Selene. - Hermiona, którą kiedyś znałam, była zupełnie inna.
  A Hermiona, którą ja kiedyś znałam, była zupełnie niepodobna do tej, jaka jest teraz.

---

* 'C'est beau' oznacza po francusku 'to jest piękne'.

piątek, 1 maja 2015

Liebster Award

Naprawdę? Sądzicie, że na to zasługuję? Ja tam wątpię, ale jak chcecie.

Nominacja od: Ashnnon której blog jest o niebo lepszy niż mój.

1. Ostatnia książka, którą przeczytałaś/przeczytałeś?

To będzie chyba 'The Lady of the Rivers' Phillipy Gregory, ale pewnie do czasu, kiedy opublikuję ten post, przeczytam kolejną.

2. Najbardziej znienawidzona postać z "Harrego Pottera"?

Hmm... Jest kilku takich. Umbridge, Lucius Malfoy, Snape, Voldemort...

3. Gdybyś miała możliwość pojechania do Hogwartu, to do jakich czasów byś się przeniosła i dlaczego?

Czasy Huncwotów! Uwielbiam ich!

4. Ulubiony parring z HP?

Hmm... Nie znam się na parringach, ale chyba James Potter i Lily Evans (jak to się w ogóle nazywa?) lub jakaś postać z HP + ktoś wymyślony.

5. Masz jakiś talent (oprócz pisania)?

Talent do zaszywania się w pokoju z książką albo długopisem i notatnikiem.
Ale tak na poważnie? Podobno wiele, ale zwykle raczej niewiele z nich pożytku. Pracowita to ja nie jestem.
PS Czy dobrze rozumiem? Ty twierdzisz, że ja mam talent do pisania? Chyba mnie z kimś pomyliłaś, dziewczyno.

6. Wyobraź sobie, że twoja głowa i myśli przybierają wygląd pomieszczenia. Jak ono wygląda?

Kiedyś już nad tym myślałam, wiesz? Uznałam, że dla moich myśli nie starczy jeden świat, a co dopiero jedno pomieszczenie! Mam o wiele za bardzo rozwiniętą wyobraźnię.

7. Film/książka, do której zawsze wrócisz z uśmiechem?

Jednej książki nie podam, uwielbiam czytać. Wymienić wszystkie? Proszę bardzo!
1. 'Złodziej Pioruna'; 'Morze Potworów'; 'Klątwa Tytana'; 'Bitwa w Labiryncie'; 'Ostatni Olimpijczyk' z serii 'Percy Jackson i bogowie olimpijscy' autorstwa Ricka Riordana.
2. 'Zagubiony heros'; 'Syn Neptuna'; 'Znak Ateny'; 'Dom Hadesa'; 'Krew Olimpu' z serii 'Olimpijscy herosi' autorstwa Ricka Riordana.
3. 'Czerwona piramida'; 'Ognisty tron'; 'Cień węża' z serii 'Kroniki rodu Kane' autorstwa Ricka Riordana.
4. 'Wilczy brat'; 'Wędrujący duch'; 'Pożeracz Dusz'; 'Wyrzutek'; 'Złamana przysięga'; 'Tropiciel duchów' z serii 'Kroniki pradawnego mroku' autorstwa Michelle Paver.
5. (Po angielsku, bo chyba nie przetłumaczyli) 'The Outsider'; 'The Burning Shadow'; 'The Eye of the Falcon' z serii 'Gods and Warriors' autorstwa Michelle Paver.
6. 'Cienie w mroku' bez serii, autorstwa Michelle Paver.
7. (Po angielsku, bo chyba nie przetłumaczyli) 'Graceling'; 'Fire'; 'Bitterblue' z serii o nieznanej mi nazwie, autorstwa Kristin Cashore.
8. (Po angielsku, bo po innemu nie czytałam) 'The White. Queen'; 'The Red Queen'; 'The Lady of the Rivers'; 'The Kingmaker's daughter'; 'The White Princess'; 'The King's Curse' z serii o nieznanej mi nazwie, autorstwa Philippy Gregory.
9. (Po angielsku, bo nie czytałam po innemu) 'Changeling'; 'Stormbringers'; 'Fools' Gold' z serii 'The Order of Darkness' autorstwa Philippy Gregory.
10. 'Złodziejka książek', bez serii, autorstwa Markusa Zusaka.
11. Cała seria 'Felix, Net i Nika' Rafała Kasia, ale nie mam ochoty wymieniać wszystkich trzynastu tytułów.
13. 'Władca Piasków' z serii nieznanej lub brak, autorstwa siedemnastoletniej (!) Elizy Drogosz.
12. No i oczywiście: 'Harry Potter' J.K. Rowling, ale też nie mam ochoty wymieniać tytułów.
Starczy? Ulubionych książek, do których zawsze wrócę z uśmiechem, mam jeszcze kilka, ale jakoś nie mam ochoty ich wszystkich to umieszczać. Zresztą pewnie bym Was zanudziła na śmierć. Tyle chyba starczy, by pokazać Wam, ile czytam.
Dlaczego łatwiej wymienia mi się ulubione książki niż nominuje blogi?

8. Najzabawniejsza historia z dzieciństwa?

No, nie wiem... Może wtedy, kiedy mój brat (miał wtedy dopiero rok) uznał, że choinka będzie wspaniale smakować i próbował ją zjeść oraz przekonać mnie do tego samego? Albo kiedy ten sam brat zapomniał zdjąć klapek na basenie i wskoczył w nich do wody? Później musiałam je wyławiać, i to nie było już takie śmieszne. Albo kiedy przyszły do mnie koleżanki i groziłam mojemu bratu zabawkowym wozem strażackim? Na szczęście (albo i nie) naprawdę lała się z niego woda. Wymieniać więcej?

9. Masz jakieś zwiarzę? (Młodsze rodzeństwo też się liczy)

Młodszy brat o imieniu Wiktor, pochodzący z gatunku bardzo hałaśliwych i złośliwych małp.
Oprócz tego? Niestety nie.

10. Jak zaczęła się twoja historia z pisaniem?

Sama nie wiem... Może w przedszkolu? Zachciało mi się napisać zbiorek z krótkimi bajkami bez morału, więc podyktowałam mamie. Wyszły z tego dwa tomiki opowiadające o różnych przygodach króla, królowej, królewny i konika. Jedna bajka, którą jeszcze pamiętam, opowiadała o tym, jak to pewnego dnia królewna zgubiła się w lesie i król poszedł ją szukać, a królowa bardzo się o nią martwiła. Na szczęście królewna miała latarkę, więc odnalazła drogę do domu. Wtedy królewna i królowa martwiły się o króla, ale on na szczęście wrócił na swoim koniku. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Koniec.
Następna moja próba literacka miała miejsce w pierwszej klasie, kiedy to napisałam małą książeczkę o Oli, jej przyjaciółkach i rodzinie. Rozdział w druku zajmował niecałe pół strony A5...
A potem... Może nie będę wymieniać. Pisałam później o wiele bardziej intensywnie, czasem kilka opowiadań na raz. Obecnie prowadzę dwa blogi, piszę historię nowego pokolenia po angielsku oraz coś, co ma w przyszłości zostać książką.

11. Wolisz koncentrować się na jednym projekcie, czy jesteś w stanie opanować kilka naraz?

Kilka na raz. Nie jestem w stanie opanować tylko jednego projektu, muszę się zajmować kilkoma. Po porostu nie potrafię zająć mojego umysłu jednym tematem.

Nominuję:

1. dramione-w-twoich-ramionach.blogspot.com
2. hogwarts-memories.blogspot.com
3. life-of-heros.blogspot.com
4. she-is-the-last.blogspot.com
5. hogwarts-xxi-wiek.blogspot.com
6. elizabeth-watters-heros.blogspot.com
7. zatrute-serca.blogspot.com
8. history-of-lily-evans.blogspot.com
9. harmony-of-heroes.blogspot.com
10. lilkaopowiada.blogspot.com
11. nowa-w-hogwarcie.blogspot.com

Pytania:

1. Ulubione książki / filmy / muzyka.

2. Wyobraź sobie, że nagle masz znów jedenaście lat. Pewnego dnia do Twojego okna puka sowa płomykówka. Zaskoczona, wpuszczasz ją do środka i zauważasz, że trzyma list. Bierzesz go do ręki i oglądasz. Na kopercie, zielonym atramentem jest wpisany Twój dokładny adres. Z szybko bijącym sercem otwierasz kopertę i przelatujeszczęśliwego wzrokiem przez treść listu. Tak! Trafiłaś do Hogwartu!
Gdy już wykonasz swój taniec radości, a szybko płynący czas umieszcza Cię na stołku w Wielkiej Sali. Na Twoją głowę opada Tiara Przydziału. A teraz pojawia się pytanie: do jakiego domu trafisz i dlaczego? Jak przebiegnie Twoja rozmowa z Tiarą?

3. A teraz zupełnie inny przypadek: jeden z Twoich rodziców (nieważne który) podobno nie żyje, a Ty go nigdy nie spotkałaś. Pewnego dnia Twój drugi żyjący rodzic informuje Cię, że jesteś półboginią, pół - śmiertelniczką i pół - boginią, a Twoim 'martwym' rodzicem jest grecki bóg / bogini ze starożytnych mitów, które nagle okazują się prawdą. Pytanie brzmi: jakim jest bogiem / boginią?

4. Uczęszczasz na wykłady słynnego naukowca. Pewnego dnia, podczas jednego z eksperymentów, Ty i Twoje najbliższe przyjaciółki przenosicie się w czasie. W jakich czasach najbardziej chciałabyś się znaleźć, kim byś tam była i co byś tam robiła? Możesz zadać to samo pytanie swoim przyjaciółkom.

5. Trochę wścibskie pytanie: jaki jest Twój wymarzony chłopak?

6. Masz młodsze rodzeństwo? Też jest takie okropne jak mój brat?

7. Wyobraź sobie, że jeszcze przed swoimi narodzinami możesz zdecydować jak będziesz wyglądać, jak będziesz się nazywać i jaka będziesz. Co byś wybrała?

8. Jak wygląda Twój wymarzony świat i kim w nim jesteś? I nie, nie przyjmuję takiej odpowiedzi jak: 'Nie mam wymarzonego światu'. Każdy jakiś tam ma.

9. Wyczerpują mi się pomysły. O co tam jeszcze mogę zapytać? Nie, to nie było to pytanie. Hmm... O! Mam! Bohater z książki płci męskiej, którego chciałabyś spotkać w rzeczywistości i może zaprosiłby Cię na randkę...

10. Czego się najbardziej boisz? Wymień co najmniej trzy przykłady; mogą być absurdalne, jak na przykład Twój brat na balu karnawałowym (ej, jak się przebiera za rycerza i wymachuje Ci szablą przed nosem, to jest przerażające!). Albo jeszcze lepiej! Im bardziej absurdalne, tym więcej punktów stawiam!

11. Teraz już naprawdę nie mam pomysłu. Może... Najbardziej znienawidzony bohater z książki / filmu? Taki, którego skopałabyś na śmierć nie dając czasu na ostatnie życzenie lub spisanie testamentu.

12. Przepisowo miało być tylko jedenaście pytań, ale dostałam nagłego natchnienia. W końcu po to są zasady, by je łamać, prawda?
A tak co do łamania zasad... Zrobiłaś to kiedyś? Jaki był (lub jest) Twój największy plan złamania reguł?

sobota, 25 kwietnia 2015

26. Ranek z życia Hermiony Granger - W Beuxaboutons

Tak, wiem, rozdział miał się pojawić... chyba przedwczoraj? Powód jego braku: dwa konkursy i mój drugi blog. Dopiero niedawno znalazłam trochę wolnego czasu na szybkie dokończenie rozdziału i dopisałam 1500 słów... Jak Wam się podoba?

• oczami Hermiony •

- Pięknie tu jest, prawda?
  Nad Beuxaboutons właśnie wschodziło słońce. Z Zachodniej Wieży, na której szczycie stałyśmy Sylvia, Selene, Tîa i ja, dobrze widać było całe piękno tej pory. Pomarańczowe promienie słońca oświetlały zamek oraz jezioro. Zielona trawa przybierała trochę czerwonawy odcień.
  - Tu jest pięknie - zgodziłam się.
  Selene ziewnęła.
  - Może i pięknie, ale to nie oznacza, że musiałaś nas budzić o takiej porze - stwierdziła. - Tîa? Słuchasz mnie w ogóle?
  Sagesse nie odpowiedziała, tylko pstryknęła kolejne zdjęcie.
  Méchant wywróciła oczami.
  - Tîa - Fotografka - prychnęła.
  - Ja przynajmniej robię ładne zdjęcia, w przeciwieństwie do ciebie - Sagesse przechyliła głowę. - Uśmiech proszę!
  Selene spojrzała na nią jak na idiotkę.
  - Chcesz, żeby Malkin miała dowód na to, że tu byłyśmy?! Zwariowałaś?!
  Sylvia ziewnęła.
  - Tîa, spodziewam się, że nie zawołałaś nas tu tylko dlatego, że chciałaś pstryknąć kilka zdjęć.
  Sagesse zrobiła urażoną minę, ale uśmiechnęła się.
  - Nie chciałam budzić Hermiony, sama się obudziła. Miałam w planach naradę: Jak złączyć mojego brata z Mionką.
  - Nie nazywam się Miona - przypomniałam jej, ale ona udała, że nie słyszy.
  - Louis nie zaprosił Miony na imprezę przez całe dwa dni - ciągnęła Tîa. - Ma czas do dzisiaj wieczorem. Musimy zacząć działać.
  - Ej, możecie nie organizować mi chłopaka? - poprosiłam, ale dziewczyny mnie zignorowały.
  - Szantaż - zaproponowała Selene.
  Sylvia i Tîa zgodnie się skrzywiły.
  - Masz jakiekolwiek pojęcie o chłopakach? - spytała Robertson.
  - Jasne, że mam - żachnęła się Méchant.
  - A innych niż tych swoich?
  - No...
  - Widzisz? Szantaż to zły pomysł.
  Tîa przechyliła w zamyśleniu głowę.
  - Musimy cię wystroić, Menia - stwierdziła.
  - Ja nie... - zaczęłam, ale dziewczyny nie pozwoliły mi dokończyć.
  - Mam taką ładną, czerwoną sukienkę... - zaproponowała Sylvia.
  -A ja ostatnio nauczyłam się robić taki ładny makijaż... - ciągnęła Tîa.
  - A ja... - zaczęła Selene, ale jej przerwałam.
  - Hej, dziewczyny, nie mam zamiaru się tak wystrajać!
  - Nawet dla Louisa? - Sylvia uniosła brwi i mrugnęła do pozostałych dziewczyn.
  - Nie na lekcje.
  Selene skrzywiła się.
  - Eee, jak tak to ja Ci nie pomagam - stwierdziła. - Tobie nawet na nim nie zależy.
  Zanim zdążyłam zaprotestować, odwróciła się i zbiegła z wieży.

Co ja tak właściwie czułam do Louisa?
  Był przystojny. Miły. Podobał mi się. Problem w tym, że on zdawał się mnie prawie nie zauważać. Nie odezwał się do mnie odkąd go po raz pierwszy spotkałam. A ja nie byłam pewna, czy to prawdziwa miłość czy tylko tymczasowe zauroczenie. Zresztą... Czułam się trochę dziwnie. Miałam wrażenie, że już kogoś kochałam, a Louis... Och, nieważne.
  Niestety, albo raczej stety, nie tylko ja i moje przyjaciółki wstawałyśmy o takiej porze. Niedaleko naszego dormitorium, wpadłam na Louisa.
  - Cześć - przywitał się, uśmiechając się szeroko.
  Poczułam, jak się rumienię. Natychmiast zasłoniłam twarz włosami i spróbowałam go wyminąć, ale on mnie zatrzymał.
  - Tîa, Sylvia... Mogę porozmawiać z Hermioną? Tak sam na sam?
  Dziewczyny uśmiechnęły się i przytaknęły, po czym wróciły do dormitorium.
  Louis ogarnął mi włosy z twarzy. Starałam się wyglądać spokojnie i obojętnie, ale to mi chyba nie wychodziło. Chłopak miał takie ciepłe palce...
  - Dzisiaj jest impreza, słyszałaś? - Louis włożył ręce do kieszeni.
  Przytaknęłam.
  - Chcesz pójść tam ze mną?
  Myśli szalały mi po głowie. Przez ostatnie dwa dni kilka razy - no dobrze, wiele razy - wyobrażałam sobie, jak Louis zadaje to pytanie, jednak teraz... Odezwał się we mnie jakiś inny głos, chyba rozsądek. Co ja mam w ogóle powiedzieć? Przecież nie pójdę na imprezę z jakimś chłopakiem, którego prawie wcale nie znałam, i który przez trzy dni odkąd się spotkaliśmy, prawie się do mnie nie odezwał! W końcu byłam Hermioną Granger. Co by powiedział Harry albo Ron, gdyby wiedzieli, co się ze mną teraz dzieje? Chyba by mnie nie poznali.
  Louis uniósł brwi.
  - Dziewczyny twierdziły, że odpowiesz szybciej.
  - Jak to: dziewczyny? - spytałam.
  Chłopak wzruszył ramionami.
  - Tîa i Selene.
  - Ale jak to: twierdziły?
  - One mnie do tego zmusiły, a co?
  Patrzyłam się na niego z otwartymi ustami. Musiałam wyglądać strasznie głupio, ale nie obchodziło mnie to. Czyli on odezwał się do mnie tylko dlatego, że moje przyjaciółki go do tego zmusiły? Czyli on... nawet tego nie chciał?
  - To pójdziesz? - powtórzył Louis. - Inaczej Selene mnie zabije.
  Nabrałam powietrza.
  - Nie - wykrztusiłam. - Nie.
  Wyminęłam go i poszłam do dormitorium, zostawiając osłupiałego chłopaka na korytarzu.

- Czy wy naprawdę myślałyście, że chcę mieć chłopaka, który ze mną chodzi tylko dlatego, że inaczej Selene go zabije? - spytałam ze złością, gdy tylko weszłam do dormitorium.
  Tîa podniosła wzrok znad komputera*, na który właśnie przynosiła swoje zdjęcia.
  - To był pomysł Selene, ja tylko mu opowiadałam, jaka jesteś ładna.
  Usiadłam na łóżku.
  - Zaprosił cię? - chciała wiedzieć Sylvia.
  - Tak - mrugnęłam. - Ale odmówiłam.
  - Jak to?! - odpowiedział mi trzyosobowy krzyk.
  W skrócie zrelacjonowałam im to zdarzenie.
  - I ty tak po prostu odmówiłaś? - nie wierzyła Tîa. - Tak po prostu?
  Przytaknęłam, po czym wstałam, podnosząc z łóżka bluzę.
  - Muszę się przejść - wyjaśniłam, po czym opuściłam dormitorium.
Narzuciłam na siebie bluzę i wyszłam z zamku.

Miałam nadzieję, że nie spotkam nikogo, ale niestety nie miałam tyle szczęścia.
  Dogonił mnie Louis.
  - Hermiona, proszę... - zaczął.
  - Nie - ucięłam krótko, starając się ignorować jego dłonie trzymające moje. - Nie chcę iść na imprezę z kimś, kto umawia się ze mną tylko dlatego, że moje przyjaciółki tak chcą.
  - Herm... Ja nie tylko dlatego... - próbował się bronić chłopak.
  - Znowu ciebie namawiały? Nie, jasne? Nie idę z tobą.
  Odwróciłam się i odbiegłam.
  Na szczęście za mną nie poszedł, a ja uznałam, że trochę ruchu dobrze mi zrobi i postanowiłam obiec szkołę dookoła. Może to wyrzuci z mojej głowy myśli o tym idiocie.
  Byłam w połowie drogi, gdy natknęłam się na kogoś innego. Unosił się niecałe dwa metry nad ziemią na miotle i przyglądał mi się z zaciekawieniem.
  Założyłam ręce na piersiach.
  - Tak? Jeśli jesteś kolejnym, którego Tîa i Selene nasłały, by się ze mną umówił na imprezę, to... - urwałam, bo zaskoczyła mnie jego reakcja. Chłopak zwyczajnie wybuchnął śmiechem.
  - Chodzi ci o tego Sagesse? - upewnił się. - Masz rację, idiota. No bo kto mówi dziewczynie, dlaczego ją zaprasza, zwłaszcza jeśli powód jest taki?
  Chłopak pochylił się do przodu, a miotła natychmiast zareagowała, najwyraźniej wbrew jego planom. Natychmiast się wyprostował i gwałtownie zachamował.
  Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
  - Co się tak szczerzysz? - burknął. - Nie jestem przyzwyczajony do tej miotły - zrobił zrozumiałą minę. - 'Błyskawica', najlepsza.
  Prychnęłam.
  - Jeśli sądzisz, że mi tym zaimponujesz, to się głęboko mylisz. Nie interesuję się quidditchem.
  Chłopak uniósł brwi.
  - Serio? Ja tam uwielbiam.
  - Zauważyłam. No bo dlaczego ktoś miałby wstawać o tej porze, by polatać na jakiejś tam miotle?
  - To nie jest 'jakaś tam miotła'! - oburzył się chłopak. - To 'Błyskawica'!
  Wywróciłam oczami.
  - Nieważne.
  Chłopak chyba uznał, że nie ma sensu się ze mną sprzeczać, bo tylko zrobił obrażoną minę, ale nie skomentował.
  - Jesteś z tego Hogwartu, tak? - upewnił się.
  Przytaknęłam.
  - Jak się nazywasz i z jakiego domu jesteś? - spytał.
  - Hermiona Granger, Gryffindor - odparłam.
  - Hermiona - powtórzył chłopak. - Mogę na ciebie mówić Miona? Masz skomplikowane imię.
  - Nie!
  - A więc, Miona, czy ktoś z twojej rodziny nie nazywał się przypadkiem... - chłopak zmarszczył brwi, jakby próbując sobie coś przypomnieć. - Coś tam - Granger, nie pamiętam dokładnie, w każdym bądź razie był jakimś sławnym czarodziejem.
  Pokręciłam głową.
  - Raczej nie - przyznałam. - Pochodzę z mugolskiej rodziny. Czemu pytasz?
  Chłopak wzruszył ramionami.
  - Wujek mojej mamy - wyjaśnił. - Horacy Slughorn. Uwielbia sławnych czarodzieji. Nawija o nich podczas każdego rodzinnego spotkania.
  - Aha. A... Ty jesteś...?
  - Jake Dumbledore.
  Wytrzeszczyłam oczy.
  - Czekaj... Dumbledore?!
   Jake wzruszył ramionami.
  - Tak, Dumbledore. Jestem wnukiem Albusa Dumbledore'a i między innymi dlatego nie poszedłem do Hogwartu. Myśleliby pewnie, że  to dzięki niemu dostaje dobre oceny. Zresztą, trochę głupio chodzić do szkoły, w której dyrektorem jest twój dziadek - chłopak najwyraźniej dopiero zauważył, jak się w niego wpatruję. - Co się tak gapisz?
  - Jesteś wnukiem Albusa Dumbledore'a - powtórzyłam powoli.
  Jake przytaknął.
  - Tak, no i?
  - Nic. Chyba.
  Chłopak wyszczerzył zęby.
  - Odpowiedzi do następnego testu w Hogwardzie ci nie dam, nie myśl sobie.
  Wzruszyłam ramionami.
  - I tak dobrze napiszę.
  Jake zrobił fikołka na miotle i zawisł na niej do góry nogami.
  - Więc dlaczego nie jesteś w Ravenclawie? - spytał z uśmiechem.
  - Tiara Przydziału mi proponowała, ale wolałam Gryffindor - wyjaśniłam.
  - Aha - chłopak spojrzał na swój zegarek. - Chyba musimy już iść, bo spóźnimy się na lekcje, a chciałbym cię jeszcze przedstawić moim przyjaciołom.
  - To nie znaczy, że ja chcę z tobą... - zaczęłam, ale Jake chwycił mnie w pasie i posadził za sobą na miotle, a ja musiałam go objąć, by nie spaść.
  - Chodź, Miona.
  Chłopak wzbił się ze mną w powietrze.

---

* W Beuxaboutons działa sprzęt elektroniczny typu komputer, telefon czy drukarka, ale jest zakazany. Oczywiście, większości uczniów zasady nie powstrzymują ;).

wtorek, 21 kwietnia 2015

25. Riddle

• oczami Harry'ego •
Profesor Dumbledore wezwał mnie wieczorem do swojego gabinetu. Miałem nadzieję, że tata Lucasa wylądował w Św. Mungu zanim zdążył na nas naskarżyć. Modliłem się... Tak właściwie, to do kogo modlą się czarodzieje? No bo chyba nie do Boga, prawda? Może do Merlina? A więc: modliłem się do Merlina. Trochę głupio to brzmi, ale trudno.
  'O wielki Merlina! Błagam Cię, byś sprawił, iż Nathaniel Turner dla swojego własnego dobra, deportował się do Św. Munga, nim zdąży naskarżyć na mnie Albusowi Dumbledore'owi.'
  Hmm... Może być?
  Ale tak poważnie. Nie modliłem się, ale... Jak my się niby mamy wieczorami modlić? 'Merlinie nasz, któryś jest martwy, święć się imię Twoje, przyjdź mądrość Twoja, bądź sława Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi?' Nie, to głupio brzmi.
  Chyba odbiegam od tematu. Miało być o wizycie u Dumbledore'a, a nie o Merlinie. Chociaż ten drugi ciekawszy...
  Harry, cicho bądź i nie odbiegaj od tematu, jasne?!
  W gabinecie Dumbledore'a była już jakaś jasnowłosa dziewczyna.
  - Usiądź, Harry - dyrektor wskazał mi krzesło naprzeciwko jego biurka.
  Zrobiłem, jak chciał.
  - Wiecie, po co was tu wezwałem? - spytał Dumbledore.
  Pokręciliśmy głowami.
  - Spodziewałem się. Chociaż Harry powinien mieć jakieś pomysły... Chętnie bym się dowiedział, kto jeszcze oprócz ciebie zorganizował transmisję na żywo z Hogwartu do dworu Turnerów.
  O, nie.
  - Nieważne. Wezwałem was tutaj w sprawie pewnej przepowiedni... Zresztą nie tylko. Aurelie, to jest Harry Potter. Harry, to Aurelie Watson.
  - Kto?! - zdziwiłem się. - Ale przecież...
  - ... ona powinna być martwa - dokończył za mnie Dumbledore. - Tak, wiem. Jednak Aurelie w jakiś cudowny sposób wróciła do życia.
  Oczywiście, wiedziałem, co to za cudowny sposób. Tata i Syriusz.
  - Nie wiemy, w jaki sposób - ciągnął dyrektor. - Problem w tym, że Aurelie nic nie pamięta - zamilkł na chwilę, po czym kontynuował: - Usłyszałem również pewną przepowiednię. Brzmi ona tak: Będzie ich sześcioro: ta, co pamięć straciła i z martwych powstała, ta, co przez przyjaciela jest uwięziona, ta, z której zazdrości przyjaźń powstała, ta, co od Czarnego Pana pochodzi, ten, co się przeciwstawił i ból w domu odnalazł i ten, co jako pierwszy przeżył śmierć. W ich rękach ważą się losy świata. Z Czarnym Panem przyjdzie im walczyć, lecz to nie on stanie się ich zgubą. Nie muszę chyba tłumaczyć, że Aurelie jest 'tą, co pamięć straciła i z martwych powstała', a ty, Harry, jesteś 'tym, co jako pierwszy przeżył śmierć'. To chyba oczywiste. Niestety, nie wiemy, kim są pozostałe osoby. Może wy macie jakieś wskazówki? To znaczy, może Harry ma? - Dumbledore utkwił we mnie wyczekujące spojrzenie.
  Zastanowiłem się. 'Ta, co przez przyjaciela jest uwięziona'... Skąd ja mam niby wiedzieć? 'Ta, z której zazdrości przyjaźń powstała'... Może Agnes lub Ginny? Z początku niezbyt się lubiały, teraz są najlepszymi przyjaciółkami. 'Ta, co od Czarnego Pana pochodzi'... Nie mam pojęcia, ale raczej tej osoby nie polubię. 'Ten, co się przeciwstawił i ból w domu odnalazł'... A ja wiem... Lucas? Pewnie mu się dostało za nasze wygłupy.... Biedny...
  - Możliwe... - zacząłem powoli. - 'Tą, z której zazdrości przyjaźń powstała' może być Ginny Weasley lub Agnes Robertson...
  - Prawdopodobnie - Dumbledore uśmiechnął się. - Zauważyłem, że teraz są niemal nierozłączne, a jeszcze niedawno były zazdrosne o ciebie...
  Mogłem przysiąc, że się zarumieniłem.
  - 'Tym, co się przeciwstawił i ból w domu odnalazł' może jest Lucas Turner...
  - Tak, możliwe - przyznał dyrektor. - Następnym razem, jak będziesz chciał wypróbować nowe pomysły, lepiej pomyśl o ich skutkach dla kolegi.
  Teraz na pewno się zarumieniłem.
  - Nieważne. Nie wiem, kim może być reszta... Czy Voldemort miał córkę, proszę pana?
  Dumbledore pokręcił głową.
  - Też nad tym myślałem. Nie, nie miał, jestem tego prawie całkowicie pewien.
  - Prawie - zauważyłem, - więc może jednak...?
  - Wątpię. Chciałbym jednak, żebyście znaleźli pozostałych, dobrze?
  Pokiwałem głową, tak samo jak Aurelie.
  - Dobrze, możecie wyjść.
★•★•★•★•★
• oczami Agnes •

Nie wiem, dlaczego wyszłam z dormitorium koło północy i poszłam w kierunku wejścia do Pokoju Wspólnego Ravenclawu. Po prostu czułam, że coś się wydarzy. Coś ważnego.
  Doszłam do drewnianych drzwi. Nie było w nich dziurki od klucza ani klamki i w pierwszej chwili zaczęłam się zastanawiać, jak je otworzyć, gdy nagle brązowa kołatka w kształcie orła odezwała się:
  - Ma trzy ramiona, lecz brak mu nóg. Mimo to potrafi chodzić. Co to jest? (kolejna zagadka - tym razem prostsza. Rozwiążcie! ~ dop. autorki)
  - Um... - zawahałam się.
  I wtedy usłyszałam kroki. Natychmiast cofnęłam się do tyłu. Rozejrzałam się wokoło, szukając miejsca, gdzie mogłabym się ukryć. Niestety, nim zdążyłam coś znaleźć, zza zakrętu korytarza wyszła nieznajoma dziewczyna. Zatrzymała się, gdy mnie zobaczyła, ale nic nie powiedziała.
  Przyjrzałam się jej uważnie. Byłam pewna, że już gdzieś ją widziałam. Miała długie, brązowe włosy, jasną, trochę bladą, cerę i duże, orzechowe oczy. Była całkiem ładna, ale wyglądała trochę, jakby od dłuższego czasu nie miała dostępu do szczotki do włosów.
  - Kim jesteś? - spytałam.
  Dziewczyna nie odpowiedziała, ale zrobiła taką minę, jakby bardzo chciała.
  - Jesteś niema?- odgadłam.
  Nieznajoma gwałtownie pokręciła głową, ale po chwili zawahała się.
  - Ktoś zabronił ci mówić?
  Dziewczyna przytaknęła.
  - Ale dlaczego się nie sprzeciwstawiasz?
  Nieznajoma bez słowa pokazała mi swoją dłoń. Były na niej wypalone inicjały K.L. oraz czarny okrąg.
  - Co to znaczy?
  Dziewczyna nie odpowiedziała.
  Widziałam gdzieś ten symbol. To znaczy... Podobny, z innymi inicjałami, chyba w jakiejś książce czarnomagicznej. Coś o jakiejś ceremonii... Nieważne.
  - Co ty tu robisz? - spytałam.
  Nieznajoma spojrzała na drzwi, a następnie uczyniła ruch, jakby chciała coś podnieść.
  - Musisz coś z tamtąd wziąć?
  Dziewczyna przytaknęła.
  - Kto ci rozkazuje? No tak, nie możesz mi powiedzieć. Może wezmę cię do profesora Dumbledore'a...
  W tym momencie zza zakrętu korytarza wyszły trzy osoby - tym razem jedną z nich znałam. Kristin Sorry, jakaś czarnowłosa dziewczyna i szarooki chłopak. Zatrzymali się, gdy mnie zobaczyli, po czym całą trójką wyjęli różdżki i wymierzyli je we mnie.
  - Jerks, co ja ci kazałem? - warknął Kristin.
  Dziewczyna spojrzała na niego zarozumiale.
  - Mówiłam, że tego nie zrobi - przypomniała czarnowłosa.
  - Spadaj, Kath.
  - Nie nazywaj mnie 'Kath', braciszku!
  - A ty nie mów do mnie 'braciszku'!
  Szarooki chłopak odchrząknął.
  - Um... Możecie się nie kłócić? Lepiej zastanówcie się, co zrobić z tą rudą.
  Kristin wzruszył ramionami.
  - A niby co mamy zrobić? Zabieramy ją do Zakazanego Lasu.
  Nic z tego nie rozumiałam. Co oni planują? Może Harry będzie wiedział.
  Wyciągnęłam różdżkę, zastanawiając się, jakie zaklęcie użyć. Nie znałam za wiele takich, które przydałyby się w takiej sytuacji.
  Mój ruch nie uszedł ich uwadze.
  - Expilliamus - powiedział Kristin.
  Różdżka wyleciała mi z dłoni.
  - Teraz grzecznie z nami pójdziesz, albo poćwiczę na tobie Zaklęcie Uśmiercające, jasne?
Zaprowadził mnie do jakiejś jamy w Zakazanym Lesie. Prowadzili mnie długim korytarzem, który w końcu rozszerzył się w dużą salę. W pierwszej chwili pomyślałam, że jest pusta, ale potem dostrzegłam postać, którą już kiedyś widziałam... Bellatrix Lestrange.
  - Och, witaj - przywitała się śmierciożerczyni. - Chyba już się kiedyś spotkałyśmy... Możesz proszę mi przypomnieć, jak się nazywasz?
  Miałam nadzieję, że moje nazwisko nic jej nie podpowie. Przecież mój ojciec nic jej nie powiedział... prawda?
  - Agnes Robertson.
  Oczy Lestrange roziskrzyły się. Wiedziała.
  - Och, więc to ty? Tatuś nie byłby dumny. Właśnie chcemy go przywrócić do życia, a ty nam przeszkadzasz... Mam jednak nadzieję, że zastanowisz się nad tym i nam pomożesz.
  - Nie pomogę wam.
  Śmierciożerczyni uniosła brwi.
  - Ach, tak? Więc może tak: jeśli nam nie pomożesz, zdradzę twoją tajemnicę twoim przyjaciołom, Dumbledore'owi, Ministrowi Magii... i może jeszcze kilku innym osobom.
  - Nie znasz mojej tajemnicy - oznajmiłam trzęsącym, się głosem.
  Lestrange uśmiechnęła się.
  - Znam, znam. Proponuję ci współpracę. Inaczej zdradzę ten twój sekret. Agnes Riddle.

niedziela, 19 kwietnia 2015

24. Przepowiednia

• oczami Kevina •

- Idziesz, czy nie?!
  - To niebezpieczne!
  - A ty kto, tchórz?!
  - Nie jestem tchórzem, po prostu uważam, że to jest niebezpieczne!
  Katherine i ja siedzieliśmy na fotelach w Pokoju Wspólnym Ravenclawu i, co tu dużo mówić, kłóciliśmy się.
  Dziewczyna wstała i założyła ręce na piersiach.
  - Dobrze. Dobrze. Zrobię to sama, skoro ty się boisz. Tylko nie myśl później, że Czarny Pan cię wynagrodzi.
  - Ciszej, ktoś usłyszy - syknąłem.
  - A co mnie to obchodzi?!
  - Kath... erine, usiądź z powrotem i błagam, na Merlina, bądź ciszej.
  Dziewczyna wyglądała, jakby chciała zaprotestować, ale zrezygnowała i usiadła z powrotem na fotelu.
  - Ja zdobędę ten diadem dzisiaj w nocy. I nie obchodzi mnie, z twoją pomocą, czy bez.
  - Nie puszczę cię samej.
  Kath prychnęła.
  - A co tobie do tego? Nie powstrzymasz mnie.
  - To zbyt niebezpieczne. Chcesz zginąć?
  Nie odpowiedziała. Dlaczego? Bo na pergamin, który leżał przed nią na stole, pojawił się napis: 'Do Kath... erine. Jakie jest rozwiązanie zagadki: pięć jednorożców pasie się na łące. Nadchodzi wilkołak i zabija jednego. Ile jednorożców zostaje na łące? Odpowiedź to nie cztery.' (Spróbujcie rozwiązać! ~ dop. autorki)
  - Co to jest? - spytałem zaskoczony.
  Kath. wywróciła oczami i sięgnęła po pióro. 'Do Krisina. Został jeden, ten zabity. Pozostałe uciekły.'
  Drzwi do Pokoju Wspólnego otworzyły się i wszedł przez nie brat dziewczyny - ten Kristin, co to niby ma nam rozkazywać. Chłopak rozejrzał się po pokoju i podszedł do nas.
  - Naprawdę jesteś taki głupi, że nie potrafisz dobrze odpowiedzieć na prostą zagadkę? - przywitała go Kath.
  Kristin wzruszył ramionami.
  - To nie ja trafiłem do Ravenclawu. Wiecie, gdzie diadem?
  Przydatną em.
  - Właśnie próbuje przekonać Kath... erine, że mogą ją złapać, jeśli będzie próbowała go ukraść, i że to jest zbyt niebezpieczne.
  Chłopak uśmiechnął się.
  - Żadne z was nie idzie.
  - Co?! - krzyknęła zaskoczona Kath. - Przecież musimy to...
  - Cicho - syknął Kristin. - Ktoś usłyszy. Zresztą nie powiedziałem, że nie zdobędziemy diademu. Po prostu wykorzystam kogoś innego.
  Kath prychnęła.
  - Jesteś pewien, że to osoba godna zaufania? - spytała z niedowierzaniem.
  Kristin po prostu pokazał nam czarny okrąg na wewnętrznej stronie jego dłoni.
  - Nie mów, że... - zacząłem, ale Kath mi przerwała.
  - Kogo związałeś ze sobą Ceremonii Przynależności?
  - Znacie Raylïe Jerks? - spytał Kristin.
  Pokręciliśmy przecząco głowami.
  - Ostatnio było o niej głośno - chłopak próbował nam podpowiedzieć. - Zaginęła...
  - Ale ostatnio nikt nie zaginął - przerwała mu Kath.
  Ku naszemu zaskoczeniu, Kristin odetchnął z ulgą.
  - Rzuciłem Obliviate Maxima - wyjaśnił. - Ona zrobi to za nas, nie będzie mogła się sprzeciwić.
  Kath zrobiła obrażoną minę.
  - Skoro tobie mama kogoś dała, to ja też chcę - stwierdziła.
  - Ej, chwila, jaką 'mama'? - wtrąciłem się.
  - Sama ją poproś - Kristin wzruszył ramionami. - A najlepiej sama sobie kogoś złap.
  - To ja chcę... - Kath przechyliła głowę w zamyśleniu. - Pottera, Turnera, Malfoy'a, bliźniaków Weasley'ów...
  - Rozpieszczona jesteś - przerwał jej Kristin. - Zresztą po co ci oni?
  - A po co ci tamta dziewczyna? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Kath.
  Chłopak wzruszył ramionami.
  - Jest ładna, zabawna...
  - Możemy porozmawiać o tym później? - poprosiłem. - Czuję się jak na wyprzedaży niewolników.
  - Bo to właśnie jest wyprzedaż niewolników - zgodził się Kristin. - Ale masz rację, porozmawiamy o tym później. Spotkamy się nad jeziorem od strony Zakazanego Lasu, dzisiaj w nocy, jasne?
  Kath przytaknęła.
  - Jasne.
★•★•★•★•★
• oczami Jamesa •

Wiecie jak to jest, mieć głowę pełną pomysłów, których nie można zrealizować, z dwóch powodów: Lily i bycia martwym? Okropnie. Okropnie nudno.
  - Mam taki pomysł... - zaczął Syriusz.
  - Żadnych pomysłów - przerwała mu Lily. - Mam dość słuchania o waszych głupich pomysłach na dokucza Snape'owi i Ślizgonom.
  - To nie będzie dowcip - zaprotestował Łapa. - No, może trochę... Ale tylko trochę...
  - Więc koniec rozmowy - ucięła Lily. - Skoro to dowcip, nie chcę o tym słyszeć.
  - Jaki jest ten twój pomysł? - spytałem.
  Syriusz uśmiechnął się.
  - Pamiętasz tę Krukonkę, co to ją Lestrange zabiła? Ta jak - jej - tam... Aurelie Watson?
  - Pamiętam, a co?
  - A pamiętasz Zaklęcie Życia?
  Prychnąłem.
  - A jak miałbym zapomnieć?
  - Więc co powiesz na wypróbowanie go po raz kolejny?
  Zacząłem rozumieć pomysł Łapy.
  - Kto rzuca zaklęcie? - spytałem.
  - Ja.
  - A niby dlaczego ty?
  Syriusz wzruszył ramionami.
  - Mogłeś się nie pytać.
  Racja. Zaklnąłem pod nosem.
  - James, słownictwo - oburzyła się Lily.
  - Dobrze, dobrze. Syriusz, idziemy?
  - Jasne.

Grób znajdował się na błoniach, nad jeziorem. Ja i Syriusz zmieniliśmy się w zwierzęta, bo uznaliśmy, że pies i jeleń nie wydadzą się aż tak dziwne jak mężczyzna, który umarł dwanaście lat temu, i jego rzekomy morderca, ucieknier z Azkabanu. Nadal był to dziwny widok, ale lepszy niż ta druga opcja.
  Gdy doszliśmy do grobu Aurelie Watson, z powrotem zmieniliśmy się w ludzi. Niestety, zwierzęta nie mogą korzystać z różdżek.
  - Vivere Reparare - wymamrotał Syriusz, celując różdżką w grób Krukonki.
  Przez chwilę nic się nie działo. To zaklęcie zawsze działało dopiero po jakimś czasie.
  - Zmywamy się - szepnąłem.
  Łapa przytaknął. Razem wróciliśmy do Wrzeszczącej Chaty, zostawiając za sobą budzącą się do życia dziewczynę.
★•★•★•★•
• oczami Aurelie •

Otworzyłam oczy. Było ciemno, nie byłam pewna, czy w ogóle miałam otwarte oczy, bo i tak nic nie widziałam. Usiadłam i natychmiast tego pożałowałam. Uderzyłam głową o niski sufit. Gdzie ja w jestem?, pomyślałam. Ostatnio... Nie pamiętam.
  Powoli, z wahaniem, popchnęłam sufit w górę. Był ciężki, ale jakoś mi się udało.
  Oślepiło mnie światło słoneczne. Zasłoniłam oczy dłonią. Po około minucie, gdy już w miarę przyzwyczaiłam się do intensywnego światła, rozejrzałam się wokoło. Dookoła rozciągała się łąka, w pobliżu błyszczała tafla jeziora, a nieco dalej widać było zamek. Leżałam w jakimś... czyżby to był grób?
  Wstałam i wyszłam z kamiennej trumny. Ostrożnie stawiałam kroki, czułam się, jakbym nie chodziła od kilku dni. Ruszyłam w kierunku zamku. Po dłuższym czasie doszłam do celu i zapukałam do bramy. Po chwili otworzyła mi starsza kobieta w długiej sukni.
  Na mój widok zbladła.
  - Po - powinnaś być martwa - wyjąkała. - Co się stało?
  Zmarszczyłam brwi, próbując sobie coś przypomnieć.
  - Nie pamiętam - przyznałam. - Gdzie ja jestem? Co to za miejsce? Kim pani jest? Kim... Kim ja jestem?
★•★•★•★•★
Albus Dumbledore wszedł do gabinetu profesor Trelawney.
  - Witam, Albusie - przywitała się nauczycielka. - Spodziewałam się pana.
  - Witam, Sybillio - odparł dyrektor. - Chciałbym z tobą porozmawiać o... Sybillio, dobrze się czujesz?
  Nagle mężczyzna urwał. Profesor Trelawney zdawała się nie słyszeć, co on mówi. Przez chwilę nie odpowiadała, a gdy w końcu przemówiła, z jej ust wydobył się inny głos:
  - Będzie ich sześcioro: ta, co pamięć straciła i z martwych powstała, ta, co przez przyjaciela jest uwięziona, ta, z której zazdrości przyjaźń powstała, ta, co od Czarnego Pana pochodzi, ten, co się przeciwstawił i ból w domu odnalazł i ten, co jako pierwszy przeżył śmierć. W ich rękach ważą się losy świata. Z Czarnym Panem przyjdzie im walczyć, lecz to nie on stanie się ich zgubą. Będzie ich sześcioro... ta, co pamięć straciła i z martwych... powstała...
  Sybillia Trelawney nagle zamrugała.
  - Wybacz, Albusie - przeprosiła, tym razem już swoim głosem. - Zamyśliłam się... O czym chciałeś ze mną pomówić?
  Dyrektor przyglądał jej się uważnie.
  - O podwyżce pensji - oznajmił w końcu.

piątek, 17 kwietnia 2015

23. Ceremonia Przynależności

• oczami Raylïe •

Lestrage wpatrywała się we mnie z zaciekawieniem.
  - A więc to ty jesteś ta Raylïe Jerks? - upewniła się z pogardliwym uśmiechem na twarzy.
  Postanowiłam odegrać rolę śmiałej i wesołej dziewczyny - takiej, jaką zwykle byłam.
  - Masz różowe włosy - zauważyłam.
  Lestrage obdarzyła mnie morderczym spojrzeniem.
  - Cicho bądź - warknęła. - Spytałam cię o coś.
  - Możesz proszę powtórzyć? Obawiam się, że nie dosłyszałam.
  - Czy ty jesteś tą Raylïe Jerks?! - krzyknęła poirytowana śmierciożerczyni.
  - Tak, aż taka sławna jestem?
  - Cicho bądź!
  - Najpierw pani się o coś pyta, potem denerwuje się, że nie odpowiadam, a następnie każe mi być cicho. Proszę się w końcu zdecydować.
  Lestrage zadrżała ze wściekłości. Pięści miała zaciśnięte, a ręce różdżkę.
  - Jak ty się do mnie zwracasz? - wycedziła.
  Wzruszyłam ramionami.
  - Normalnie.
  Za mną, Kristin poruszył się zaniepokojony. Hmm... Może rzeczywiście nie powinno się denerwować niebezpiecznej śmierciożerczyni z groźną różdżką w dłoni?
  Lestrage wymierzyła we mnie różdżką.
  - Mam cię zabić od razu, czy najpierw torturować? - wysyczała.
  A już chciałam się poddać i zrezygnować z grania mojej roli. No, ale jeśli tak bardzo chce mnie zabić, nie będę przeszkadzać. Po prostu umilę sobie czas przed śmiercią i zostanę odpowiednio zapamiętana. Za kilka lat, Lestrage będzie wspominała Raylïe Jerks, i, zalewając się rzewnymi łzami, żałowała, że mnie zabiła. Hmm... Mało prawdopodobne.
  - Co wolisz? - powtórzyła śmierciożerczyni.
  - Powrót do Hogwartu? - zasugerowałam.
  Lestrage prychnęła.
  - Takiej opcji nie ma. Crucio!
  Poczułam ból, jakbym była jedyną tarczą podczas wieloosobowego konkursu łuczniczego, z bardzo utalentowanymi strzelcami, jakby przeszywało mnie tysiące strzał. Upadłam na podłogę, ale udało mi się nie krzyknąć, co chyba zaskoczyło Lestrage. Śmierciożerczyni szybko przerwała zaklęcie.
  - No, tak źle nie było - skomentowałam, wstając z podłogi.
  - Co ty, nic nie czujesz, Jerks? - zdziwiła się Lestrage. - To było Cruciatus, prawda? Kristin?
  - Było - zgodził się chłopak, przyglądając mi się z zaskoczeniem.
  Śmierciożerczyni machnęła ręką.
  - Nieważne - stwierdziła. - Mogę ci pozwolić wrócić do Hogwartu, o ile będziesz dla nas szpiegować. Obawiam się, że Kristinowi nie wszyscy ufają.
  - Nie szpieguję na moich przyjaciołach - zastrzegłam.
  - A Potter i Turner to dla ciebie kto?
  - Przyjaciele.
  - Więc wolisz zginąć, niż szpiegować na swoich przyjaciołach? - upewniła się zaskoczona Lestrage.
  - Tak.
  Śmierciożerczyni przyglądała mi się z podziwem.
  - Odważna jesteś - uznała. - Może jednak cię nie zabiję.
  Wzruszyłam ramionami.
  - W końcu za coś trafiłam do Gryffindoru, nie? Albo po prostu wiedziałam, że mnie nie zabijesz.
  Lestrage wymierzyła we mnie różdżką.
  - Zmieniłam zdanie. Avada...
  - Pozwól mi ją zatrzymać.
  I ja, i śmierciożerczyni spojrzałyśmy z zaskoczeniem na Kristina. Czy on właśnie ocalił mi życie? Obawiam się, że to znaczy, że będę musiała mu podziękować. No, nie.
  - Po co ci ona? - spytała Lestrage, unosząc w górę różowe brwi. Wyglądała dziwnie z tym kolorem w włosów. - Po co? - ponowiła pytanie, gdy nie doczekała się odpowiedzi. Przyjrzała mi się krytycznie. - Chociaż właściwie... Mogę zrozumieć. Ładna, odważna, bywa zabawna...
  Założyłam ręce na piersiach.
  - Wypraszam sobie takie odzywanie się do mnie - uniosłam w górę podbródek. - Nie jestem jakimś przedmiotem z nalepką 'WYPRZEDAŻ'.
  - ... zarozumiała... - ciągnęła śmierciożerczyni. - Zgoda. Bierz ją. A, i jeszcze jedno: zorganizuj jakoś jej zniknięcie.
  Pomachałam dłonią przed oczami śmierciożerczyni.
  - Nadal tu jestem - przypomniałam jej.
  Zignorowała mnie.
  - Spraw, żeby zapomnieli, że kiedyś w ogóle istniała, jasne, Kristin? I to samo, co wcześniej: niech nie wierzą w to, co na ten temat powiedzą Potter i Turner. Obawiam się, że znają przeciwzaklęcie na Obliviate Maxima.
  Chłopak przytaknął.
  - Zamierzacie jeszcze zwrócić na mnie uwagę, czy mogę sobie pójść? - spytałam, patrząc to na Lestrage, to na Kristina.
  Chłopak chwycił mnie za ramię.
  - Możesz sobie pójść, ale że mną, i tam, gdzie ja chcę - powiedział. - Masz należeć do mnie, więc musimy odbyć Ceremonię Przynależności.
  - Czyli z dziękowaniem za uratowanie życia powinnam poczekać? - upewniłam się.
  - Stanowczo - stwierdziła Lestrage, z uśmiechem, który mi się bardzo nie spodobał.

★•★•★•★•★
• oczami Lucasa •

Z początku myślałem, że nic nie może być gorsze od wściekłego taty i Cruciatusa. Uświadomiłem sobie, że się myliłem, gdy zobaczyłem Ruthie.
  - Co ty tu robisz?! - wrzasnął tata. - Podsłuchujesz?!
  - Ja... ja tylko - wyjąkała dziewczynka.
  - Mówiłem ci, żebyś poszła do siebie? - jęknąłem.
  - Chodźcie ze mną, oboje! - rozkazał tata.
  Powlekliśmy się za nim na strych.
  - Lucas...? Co się teraz stanie?- wyszeptała zaniepokojona Ruthie.
  - Nic złego - spróbowałem ją pocieszyć, ale tata zaklęciem otworzył klapę na suficie prowadzącą na strych i spuścił stamtąd schody.
  - Właźcie - rozkazał. - Może nauczycie się trochę posłuszeństwa.
  Pomogłem wejść na górę Ruthie, a potem sam poszedłem w jej ślady. Tata wdrapał się na strych tuż za mną i zatrzasnął za sobą klapę.
  - Lucas, różdżka - powiedział pozbawionym emocji głosem.
  Oddałem mu swoją różdżkę.
  - Trochę za późno na posłuszeństwo, chłopcze - wysyczał. - Crucio!
  - Nie! - krzyknęła Ruthie.
  Bolało. Bardzo. Jak? Nie potrafię tego opisać. Wyobraźcie sobie największy ból, jaki możecie. Pomóżcie razy tysiąc. Macie efekt Cruciatusa.
  - Crucio! - krzyknął ponownie tata, nadal mierząc we mnie różdżką.
  Upadłem na podłogę. Normalnie spodziewałbym się, że nie potrafiłby o niczym myśleć w takiej sytuacji, ale było inaczej. Myślałem o wyjściu do Hogsmeade z Ginny w ten weekend. Myślałem o zaplanowanym dowcipie, który będziemy musieli z Harry'm zrobić. Myślałem o wszystkim, tylko nie o bólu. Może to czyniło go mniejszym, albo przynajmniej mniej odczuwalnym.
  Tata w końcu przerwał zaklęcie. To ta dobra informacja. Zła informacja: teraz torturował Ruthie.
  Dziewczynka krzyknęła z bólu.
  - Zostaw ją - rozkazałem.
  Tata prychnęła.
  - A co ci do tego? - spytał, ale przerwał zaklęcie. - Następnym razem może zachowacie się odpowiednio.
  Odwrócił się, by zejść ze strychu, ale substancja, co miała go umieścić w Św. Mung, zaczęła działać. Na jego ciele pojawiły się czerwone krosty,, a tata zgiął się z bólu. Otworzył szeroko oczy i się deportacji.
  - Co się stało z tatą? - wyszeptała Ruthie.
  - Zdenerwował się trochę i nie panował nad tym, co robi - odparłem cicho.
  - To już się nie powtórzy? - upewniła się dziewczynka.
  - Już nie - obiecałem, chociaż sam chciałem mieć taką pewność.
  Nie uwierzyła mi.

★•★•★•★•★
• oczami Raylïe •

- O co chodzi z tą Ceremonią Przynależności? - spytałam po raz czterdziesty ósmy (liczyłam!), odkąd opuściliśmy mieszkanie Lestrage.
  - Zobaczysz - odparł Kristin, popychając mnie końcem różdżki.
  O, osiągnięcie! W końcu mi odpowiedział!
  - Ale o co...
  - Cicho bądź - rozkazał chłopak.
  - W jaki sposób mam niby do ciebie należeć?
  Nie odpowiedział. Znowu będę musiała zadać to samo pytanie czterdzieści osiem razy, by mi odpowiedział: 'zobaczysz'?
  - W jaki sposób?
  Kristin wypuścił głośno powietrze z irytacji.
  - Będziesz musiała robić, co ci rozkaże. Teraz rozumiesz?
  Uniosłam w górę podbródek.
  - Nie zmusisz mnie do niczego.
  Kristin tylko się roześmiał.
  - Nie będę musiał cię zmuszać. Zrobisz, co ci każę, niezależnie czy tego będziesz chciała, czy nie.
  - A jeśli nie zrobię?
  - Zawsze mam różdżkę, zresztą nie sądzę, byś potrafiła mi się przeciwstawić.
  Zaprowadził mnie na jakąś polanę, co mnie zaskoczyło. Było to idealne koło, nie rosła tam nawet trawa. To było nienaturalne.
  - Przeklęta ziemia - wyjaśnił Kristin, jakby znał moje myśli.
  Wepchnął mnie na sam środek. Zobaczyłam, że tam ziemia z brązowej stała się czarno - zielona. Jak trucizna.
  Kristin chwycił mnie za nadgarstek. Dotknął mojej dłoni różdżką.
  - Nie ruszaj się - polecił.
  Niepotrzebnie. Poczułam, jak jakaś niewidzialna siła przytrzymuje mnie w miejscu. Nie mogłam się ruszyć, nawet gdybym chciała. Tak, jak mówił.
  Kristin zaczął mówić coś w języku, którego nie rozumiałam. Chciałam się zapytać, co to znaczy, ale poczułam okropny ból w ręce, może nawet gorszy od Cruciatusa. Nie mogłam krzyknąć ani nie mogłam upaść, co chyba jednak miało też dobre strony, bo gdybym mogła, zrobiłabym i to, i to.
  Ból minął po około minucie, ale dla mnie trwało to o wiele dłużej. Jeszcze przez chwilę po tym, jak ustał, Kristin trzymał mnie za nadgarstek i dotykał mojej dłoni różdżką, a ja nie mogłam się ruszyć, lecz tylko przez chwilę.
  Upadłam na ziemię. Spojrzałam na swoją dłoń. Były na niej wypalone inicjały K.L., a pod spodem czarny okrąg.
  - Co to jest? - spytałam.
  - Znak, że należysz do mnie - odparł Kristin.
  - A K.L.?
  - Moje, inicjały, a co?
  - Myślałam, że twoje nazwisko zaczyna się na S, a nie na L.
  Kristin zaklął.
  - Nieważne. Chodź ze mną.
  - Niby dla... - zaczęłam, ale urwałam, bo moje ciało wstało z ziemi. Mówię, że 'ciało wstało', bo zrobiło to bez mojej woli. - Co...?
  Chłopak wzruszył ramionami.
  - Mówiłem ci, że to tak działa. Należysz do mnie i musisz robić, co zechcę.

środa, 15 kwietnia 2015

22. Prezent dla Nathaniela Turnera

• oczami Harry'ego •

Po wyjeździe Lucasa potwornie się nudziliśmy. Ja, Agnes i Ginny siedzieliśmy na fotelach w Pokoju Wspólnym i prawie zasypialiśmy. Zaproponowałem kilka dowcipów, ale dziewczyny je odrzucały. Zatęskniłem za kolegą. Nie żebym nie lubił Agnes i Ginny, były spoko, zwłaszcza ta pierwsza, ale nie mogły zastąpić Lucasa. Byłem pewien, że on by się zgodził.
  - Idziemy do gabinety Lupina - zdecydowałem w końcu, wstając z fotela.
  - Po co? - spytała Ginny.
  - Nudzi mi się tutaj.
  - A Lupin to poprawi?
  - On może nie tak bardzo - przyznałem, - ale wiecie, kogo możemy tam spotkać.
  - Głupi pomysł - uznała Ginny.
  - Ja idę - postanowiła nagle Agnes.
  Weasley spojrzała na nią z zaskoczeniem.
  - Też mi się nudzi - wyjaśniła Robertson.
  Ginny westchnęła.
  - Niech będzie, ja też idę, przecież nie zostanę tu sama.
  - Poczekajcie chwilę - polecił em. - Zaraz wracam.
  Pobiegłem na górę do dormitorium. Wyjąłem z kufra Mapę Huncwotów i wziąłem 'Księgę przydatnych zaklęć, eliksirów i pomysłów na dowcipy', po czym z powrotem zbiegłem na dół.
  - Idziemy.

★•★•★•★•★
• oczami Ruthie •


Strasznie się cieszyłam, że Lucas wrócił, ale bałam się złości rodziców. Obiecali, że go nie wydziedziczą... ale mogą zrobić wiele.
  Samuel otworzył drzwi domu dużym, srebrnym kluczem.
  - . - warknął, a gdy tylko ja i Lucas weszliśmy do środka, zatrzasnął drzwi i pobiegł po schodach na górę, do swojego pokoju.
  Lucas rozejrzał się po przedpokoju.
  - Gdzie są rodzice? - spytał.
  - W jadalni, tam przynajmniej byli ostatnio, gdy ich widziałam - odparłam.
  Lucas pokiwał głową.
  - Raczej dużo się nie ruszają, więc pewnie jeszcze tam siedzą - spojrzał na mnie. - Moi nowi przyjaciele planują zrobić coś... dosyć ciekawego. No, przynajmniej dla mnie i dla nich, bo dla rodziców na pewno nie. Może ich to... trochę... tylko trochę... troszeczkę... zezłościć, więc będą obwiniali wszystkich, którzy znajdą się w pobliżu. Nie chciałbym, żeby byli na ciebie źli, więc, dla swojego bezpieczeństwa, lepiej idź do siebie i z tamtąd nie wychodź, dobrze?
  Po czym ruszył korytarzem w kierunku jadalni.
  Poszłam za nim. Nie miałam zamiaru po prostu siedzieć w swoim pokoju, zwłaszcza jeśli miało wydarzyć się coś ciekawego, coś, co miało zezłościć rodziców. Nie chciałam tego przegapić. Gdy Lucas zamknął za sobą drzwi jadalni, natychmiast przyłożyłam do nich ucho, by usłyszeć jak najwięcej.
  - Więc przyszedłeś - usłyszałam chłodny głos taty.
  - Bardziej przyjechałem - poprawił go Lucas. - Pieszo przeszedłem tylko drogę od bramy do tutaj.
  Mogłam sobie wyobrazić wściekłe spojrzenie taty.
  - Nie żartuj. Nie ma w tym nic śmiesznego, jest jedynie twoja głupota.
  - Dostałem Wybitny z Obrony przed Czarną Magią, więc moja głupota chyba aż tak duża nie jest.
  - Cicho bądź! Wiesz, po co cię tu wezwaliśmy?
  - Profesor Dumbledore wyraził się dość jasno w tej sprawie. Bo miałem ponowne Sortowanie, tak?
  - Zrezygnowałeś z najlepszego domu w Hogwarcie na rzecz głupiego Gryffindoru - poprawił go głos taty. - Dałeś zły przykład młodszej siostrze. Myślałeś o Ruth, gdy decydowałeś się na ponowne Sortowanie?
  No nie, to już przesada. Będą się do mnie odwoływać, by go oskarżać?
  - Myślałem - przyznał głos Lucasa. - Myślałem, że może też się na to zdecyduje i nie będzie musiała znosić Ślizgonów, tak jak ja przez dwa lata.
  - Jak śmiesz!
  - Jest południe - oznajmił Lucas.
  - Ale co to ma do rzeczy? - wyszeptałam.
  Natychmiast uzyskałam odpowiedź na moje pytanie.
  Usłyszałam huk i przekleństwa taty.

★•★•★•★•★
• oczami Harry'ego •


Zapukaliśmy do gabinetu profesora Lupina. Drzwi otworzyły się prawie natychmiast.
  - Cześć Harry, Agnes, Ginny - przywitał się nauczyciel. - Gdzie Lucas?
  - Jego rodzicom nie podoba się jego obecny dom - wyjaśniłem - i poprosili Dumbledore'a, by pozwolił Lucasowi wrócić na tydzień do domu.
  - Aha - Lupin póki wał głową. - Wejdźcie.
  Nauczyciel otworzył szerzej drzwi, wpuszczając ich do środka.
  Tata, mama i Syriusz już tam byli.
  - A więc wasz przyjaciel został skazany na towarzystwo Nathaniela Turnera - oznajmił grobowym głosem Syriusz.
  - Prosimy o minutę głośnego rozrabiania na jego cześć - dodał tata.
  - Co macie na myśli? - spytałem z uśmiechem. Ich pomysły zwykle były genialne.
  W oczach Syriusza i taty zatańczyły niebezpieczne iskierka.
  - Zobaczysz.
  - Potrzebne materiały: Łajnobomba, sztuk jedna. Różdżka, sztuk obojętnie ile. Odtwarzacz muzyki, sztuk jedna. Kamera wideo, sztuk jedna. Głośniki, sztuk dwie. Co tam jeszcze było...? A, Krostowybuch, sztuk jedna - wyliczał tata.
  Lupin pobladł, a Syriusz uśmiechnął się szeroko.
  - Chyba nie myślisz o... - zapytał z niepokojem nauczyciel.
  - Tak, myślę właśnie o.

★•★•★•★•★
• oczami Lucasa •


Gdy zobaczyłem Łajnobombę wlatującą przez okno i rozwijającą się na głowie ojca, uznałem, że dotychczas nie doceniałem Jamesa i Syriusza.
  - Co to ma znaczyć?! - wrzasnął tata.
  - Transmisja na żywo. Hogwart - dwór Turnerów, Deadly Street 6 - usłyszeliśmy jakiś głos, a w powietrzu pojawił się hologram głośników i kamery.
  - Chyba działa - z głośnika dobiegł głos Jamesa.
  - Chyba. Przynajmniej coś widać. Przekręć tę kamerę, może zobaczymy - tym razem był to głos Syriusza.
  Wybuchnąłem śmiechem.
  - Skoro Lucas się śmieje, to chyba znaczy, że działa - uznał głos Harry'ego.
  - Śmiać się można i z ich rozmowy - usłyszałem Robertson.
  - I z kręcącej się w koło zwariowanej kamery? Słuszycie mnie w ogóle? - spytałem.
  - Tak, słyszymy - tym razem to była Ginny. - A zwariowana kamera świadczy o tych, którzy nią sterują.
  - Hej! - zaprotestował wspólnie James i Syriusza.
  Kamera się zatrzymała.
  - Lucas, zadziałało, czy nie? - spytał Harry.
  - Zależy, gdzie celowaliście.
  - W twojego ojca.
  Spojrzałem na tatę, otoczonego śmierdzącą mgłą z Łajnobomby, wpatrującego się w kamerę z szeroko otwartymi ustami.
  - Macie dobrego cela - przyznałem.
  - A nie mówiłem! - wykrzyknął Syriusz.
  - Też bym trafił! - zaprotestował James.
  - Och, zamknijcie się, obaj! - rozkazała Lily.
  - Kto...? - wykrztusił w końcu tata.
  - Czy dobrze słyszę? - wykrzyknął James z udawanym zdziwieniem. - Nath umie mówić!
  Tata pobladł ze wściekłości.
  - Nie uważacie, że ten wasz skrót 'Nath' od imienia Nathaniel jest nieco zbyt typowy? - usłyszałem zmęczony głos Lupina. - A oczywiście potem mnie się dostanie.
  - Lupin - wysyczał tata.
  Z głośnika dobiegło westchnienie nauczyciela.
  - A nie mówiłem?
  - Mogłeś się nie odzywać - zauważył James.
  - Może po prostu sądził, że Nath nie jest na tyle mądry, by się domyślić? - zasugerował Syriusz.
  Harry chyba już dusił się ze śmiechu, tak jak ja zresztą. Nawet Ginny i Robertson chichotały.
  - Lucas - wydusił tata. - Czy. Ty. Przypadkiem. Nie. Zaprzyjaźniłeś się. Z. Potterem?
  - Coś w tym stylu - zgodziłem się, gdy zdołałem powstrzymać śmiech.
  - Hej, Lucas! - krzyknął James. - Odsuń się trochę! Teraz ja strzelam!
  Odsunąłem się na bok. W samą porę. Przez okno wleciała jakaś piłka, przeleciała przez miejsce, gdzie przed chwilą stałem, i rozprysła się na tacie. Wylała się z niej dziwna, żółto - zielona substancja.
  - Jesteście głupi - uznała Lily.
  - Nie znudziło ci się jeszcze? - z głośników dobiegł zdziwiony głos Syriusza. - Mówisz nam to co pięć minut.
  - Co to było? - spytałem.
  - Obawiam się, że twój tat trafi do Św. Munga na jakiś czas - odpowiedział Lupin. - To był pomysł Harry'ego, żeby Nathaniel...
  - Nath! - wykrzyknął James.
  - ... nie uprzykszał ci tak życia przez ten tydzień - dokończył Lupin. - Ja tylko pożyczyłem im swój gabinet na ten czas, tak to nie brałem w tym udziału. Mam nadzieję, że wspomnisz o tym Dumbledore'owi, gdy twój tata na mnie na skarży.
  - Będę pamiętać - obiecałem.
  Tata rzucił mi wściekłe spojrzenie.
  - Uwaga! - krzyknął nagle Harry. - McGongall idzie!
  - Wy macie zajęcia z Okulumencji, a my się ulatniamy, jasne? - usłyszałem głos Syriusza. - Możecie powiedzieć, że Rem wyciągnął z was wspomnienia o jakiejś wyjątkowo hałaśliwej dyskotece.
  - To cześć! - krzyknął James.
  Głośnik i kamera zniknęły. Odwróciłem się do sapiącego ze wściekłości taty.
  - Pożałujesz tego - wysyczał.
  Ups. Jak tata mówi, że czegoś pożałujesz, zazwyczaj tego żałuję. I to bardzo.
  - Chodź ze mną - rozkazał. - Mam nadzieję, że nie wygadasz nikomu, że użyłem zaklęcia Cruciatus na człowieku.
  Podwójne 'Ups'.

niedziela, 12 kwietnia 2015

21. Powrót na Deadly Street 6

• oczami Agnes •

Wracałam do dormitorium najciszej jak mogłam. Nie chciałam obudzić Parvati czy Lavender. Gdyby zobaczyły mnie wchodzącą do naszego dormitorium o takiej porze (była 1:35), pewnie stałyby się podejrzliwe. A tego nie chciałam.
  Harry i Turner otrzymali swoją książkę z powrotem, co ich bardzo ucieszyło. Mam nadzieję, że McGongall to zobaczyła, nie mam ochoty znowu skarżyć na chłopaków, zwłaszcza w nocy.
  Nigdy bym się do tego nie przyznała, ale 'Księga przydatnych zaklęć, eliksirów i pomysłów na dowcipy' okazała się całkiem interesująca. Oczywiście, nie powiedziałam tego, bardziej coś typu: 'Ta książka jest głupia, niebezpieczna i lepiej ją oddajcie.' Zgodnie z moimi przypuszczeniami, Harry i Turner natychmiast zaprotestowali, natomiast Ginny, już nie zgodnie z moimi przypuszczeniami, zauważyła, że chyba lepiej, żeby to oni ją mieli, a nie James Potter i Syriusz Black. Faktycznie.
  Gdy tylko znaleźliśmy się z powrotem w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, Harry i Lucas pobiegli do swojego dormitorium. Ja i Ginny poszłyśmy za nimi, rzecz jasna. Miałyśmy im pozwolić rozrabiać bez nas?!
  Na szczęście udało nam się wejść do ich dormitorium nim zamknęli drzwi na klucz.
  - Nie powinnyście być u siebie? - jęknął Turner na nasz widok.
  - Może i powinnyśmy, ale chyba nie wyrzucisz mnie stąd, prawda? - Ginny uniosła brwi. - Zresztą możemy wam pomóc, w końcu wiemy o wiele więcej niż wy.
  To go uciszyło, ale Harry oburzył się:
  - Jak to więcej?! Jesteś od nas o rok młodsza, prawda? A w zeszłym roku, w Komnacie Tajemnic...
  - Nie wspominaj przy mnie o Komnacie Tajemnic, idioto.
  Harry otworzył usta, zaskoczony. Najwyraźniej nie był przyzwyczajony do bycia nazywanym 'idiotą'. Hmm... Nie wiedziałam, że był głuchy. Inaczej pewnie by usłyszał.
  Turner w tym czasie zajął się przeglądaniem księgi.
  - Hej, Harry, co powiesz na to? - wykrzyknął nagle, pokazując koledze jakiś tekst.
  Harry przeleciał po nim wzrokiem.
  - Za trudne - uznał. - Może kiedy indziej. Przygotowanie tego zajmie nam z pół roku.
  - Ale warto.
  - Warto.
  - Na Boże Narodzenie?
  - Na Boże Narodzenie.
  - Co warto? - spytałam.
  - Nieważne - Turner szybko zamknął księgę.
  Uniosłam brwi. Nie zadziałało
  - Turner, pokaż - zażądałam.
  Nic. Zero reakcji. Odsunięcia ode mnie księgi nie liczę.
  - Turner? - Ginny spojrzała na niego wyczekiwany.
  Chłopak westchnął.
  - Później, gdy będziemy to przygotowywać.
  Harry zaczął kasłać.
  - Harry, jak jesteś przeziębiony, to może powinieneś pójść do Skrzydła Szpitalnego - poradził Turner z udawaną troską.
  - Nie jestem chory - Harry pokręcił głową między atakami kaszlu, który, zdaje się, kaszlem nie był.
  Otrzasnęłam się ze wspomnień. Otworzyłam drzwi najciszej jak mogłam. Parvati i Lavender stały. Całe szczęście... Brakowało Raylïe. Wszyscy podejrzewali, że Lestrage jej coś zrobiła. Miałam nadzieję, że się mylili.
  Zamknęłam drzwi i rzuciłam się na łóżko. Byłam wyczerpana po godzinnym przygotowywaniu jakiegoś tam eliksiru na Malfoy'a.
  Zapomniałam, że w łóżku są sprężyny. Sprężyny hałasują, gdy na nie wskoczysz, idiotko.
  Usiadłam na łóżku, by upewnić się, że moje współlokatorki się nie obudziły i odetchnęłam z ulgą. Całe szczęście. Nadal spały.
  Położyłam się z powrotem na łóżku, tym razem ciszej, i natychmiast zasnęłam.

★•★•★•★•★
• oczami Lucasa •

Gdy Dumbledore wezwał mnie rano do siebie, bałem się, że się dowiedział. Ale wtedy wezwałby i Harry'ego...
  Zapukałem do drzwi gabinetu. Otworzyły się prawie natychmiast.
  - Wejdź, proszę - zaprosił mnie dyrektor.
  Posłuchałem i się i usiadłem na krześle na przeciwko biurka.
  Dumbledore zamknął drzwi zaklęciem.
  - Sądzę, że spodziewałeś się takich konsekwencji, gdy poprosiłeś o zmianę domu - zaczął dyrektor. - Pewnie wiedziałeś, że twoim rodzicom się to nie spodoba.
  Więc to o to chodzi!
  - Otrzymałem od twojego ojca list - ciągnął Dumbledore. - Prosił mnie, bym pozwolił ci wrócić do domu na ten tydzień. Odpisałem mu, że wpierw muszę spytać cię o zgodę. Co ty na to?
  Zawahałem się.
  - A będę mógł wrócić w piątek wieczorem? - spytałem.
  Dumbledore uśmiechnął się.
  - Tę opcję zaproponowałem - przyznał. - Spodziewam się, że chciałbyś wrócić przed sobotnim wyjściem do Hogsmeade? Idziesz tam z Ginervą Weasley, z tego co mi wiadomo, prawda?
  Poczułem, jak się rumienię. Dumbledore udał, że tego nie zauważył.
  - Mogę wyjechać - zgodziłem się.
  Dyrektor przytaknął, jakby spodziewał się takiej odpowiedzi.
  - Skoro postanawia pan jednak wyjechać, radziłbym się już zacząć pakować.

Niecałe dwie godziny później stałem na dworcu, czekając na pociąg.
  - Nie wracaj do Slytherinu - poprosiła Robertson. A co ją to tak właściwie obchodzi?
  - Nie zamierzam - zapewniłem ją.
  - Nie pozwól, by ci wbili do głowy te swoje ślizgońskie zasady - Harry poklepał mnie przyjacielsko po ramieniu.
  - Yhym. Od razu pozbędę się wszystkich młotków, żeby nie mieli czy wbić.
  Harry wyszczerzył zęby.
  - Nie może być aż tak źle - uznał, - skoro jeszcze masz ochotę na żarty.
  - Mam po prostu wrodzone poczucie humoru - wzruszyłem ramionami.
  - To ja mam poczucie humoru, nie ty - poprawił mnie Harry.
  - Pomyliłeś osoby.
  - Ja? Chyba ty.
  - Właśnie mówię. Mylisz mnie i siebie.
  Dziewczyny zgodnie wywróciły oczami.
  - Zachowujecie się jak przedszkolaki - skarciła nas Robertson.
  - Nie jak przedszkolaki - poprawiła ją Ginny. - Jak James i Syriusz, a to jeszcze gorzej.
  - No tak - zgodziła się jej koleżanka. - James i Syriusz są bardziej dziecinni niż przedszkolaki.
  - Yhym. I obawiam się, że tak to jest u niektórych chłopaków okres dorastania jest zastępowany okresem antydorastania.
  - Hej! - zaprotestowaliśmy, ja i Harry.
  Za sobą usłyszałem chrząknięcie. Niestety, znajome.
  - Co, wyrzucają cię? - spytała moja strasza siostra, Samantha.
  - Nie - odparłem, nawet się nie odwracając. - Po prostu rodzice chcą mi osobiście pogratulować.
  Prychnięcie.
  - A niby czego? Głupoty? Zmiany domu z najlepszego na najgorszy? Kolegowania się z naszymi wrogami? Ze zdrajcami krwi? Z... z Gryfonami?
  Wzruszyłem ramionami.
  - A czemu nie?
  - Patrz na mnie, gdy mówię!
  Odwrociłem się i zmierzyłem ją spojrzeniem. Długie, fioletowe włosy, niebieskie oczy, zrozumiała mina, krzywy uśmiech... Nie zmieniła się przez ostatni tydzień, od kiedy ją ostatnio widziałem.
  Samantha spojrzała na mnie pogardliwie.
  - Wydziedziczą cię - wysyczała.
  - Serio? To świetnie! Przynajmniej nie będę musiał ciebie znosić całe wakacje i przerwy świąteczne.
  Sam zacisnąć pięści. Byłem pewien, że za chwilę mnie uderzy, gdy na stację wjechał pociąg. Siostra zmierzyła mnie więc tylko pogardliwym spojrzeniem, po czym odwróciła się, odrzucając włosy do tyłu (myślała, że to wygląda fajnie) i odeszła.
  Harry Za gwiazda.
  - Fajną masz siostrę, nie ma co.
  - Dzięki - mruknąłem. - Będziecie pisać?
  - Jasne! No to cześć!
  Harry odbiegł w kierunku Hogwartu.
  - Cześć - pożegnała się Robertson i odeszła.
  Ginny zawahała się. Przez chwilę stała tak, niepewna co zrobić.
  - Cześć - powiedziała cicho. Stanęła na palcach i pocałowała mnie w policzek.

★•★•★•★•★
• oczami Raylïe •

Rano obudziłam się strasznie głodna. No... Podejrzewałam, że to było rano, no bo o której porze się wstaje? Chociaż tutaj równie dobrze mógłby być środek nocy. Widziałabym tyle samo.
  Drzwi otworzyły się. Przymrużyłam oczy, widząc jasne światło. To chyba nie Słońce wchodzi do tego głupiego więzienia, prawda?
  Drzwi zamknęły się z powrotem, a źródło światła zostało postawione obok mnie. Zamrugałam kilka razy, by przyzwyczaić się do nagłej jasności. Po około minucie biała plama zaczęła nabierać kolorów i kształtów.
  Obok mnie ktoś postawił świeczkę. To ona dawała to światło. A oprócz mnie w więzieniu był...
  - Kristin?
  Natychmiast pożałowałam, że się odezwałam. Moje gardło było strasznie wysuszone i niemalże nie mogłam mówić.
  - Wstawaj, Jerks, i nie próbuj uciekać - warknął Kristin, podnosząc świeczkę.
  Wstałam i od razu prawie się przewróciłam. Kristin pociągnął mnie w górę i wypchnął z więzienia.
  Zmrużyłam oczy. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak ciemno było w tym głupim więzieniu.
  - Ruszaj się - warknął Kristin.
  Trącił mnie końcem różdżki, a ja posłusznie ruszyłam do przodu.
  Nie wiedziałam dokładnie, gdzie mnie prowadził, ani gdzie jestem. Nawet gdybym spróbowała uciec, nie wiedziałam, jak się stąd wydostać. Och, i Kristin miał różdżkę, a ja nie. Mógłby mnie zabić nim odbiegłabym. Oczywiście, o ile zdołałabym odbić.
  - Nie uciekniesz - syknął Kristin. - Umiem cię zabić za pomocą różdżki.
  - Czytasz mi w myślach? - wycharczałam, marszcząc brwi.
  - Nie twoja sprawa.
  Gdy doszliśmy do jakieś małej jamki, Kristin mnie zatrzymał. Po części dobrze, bo nie wytrzymałabym dłuższego spaceru, po części źle, bo to oznaczało, że jesteśmy tam, gdzie chciał mnie zaprowadzić.
  Kristin wymierzył różdżką w jamkę i wymamrotał jakieś zaklęcie. Jamka poszerzyła się.
  - Właź - Kristin wepchnął mnie do środka.
  Prowadził mnie jakimś długim, ciemnym korytarzem. Zaczęłam się zastanawiać, kiedy się skończy, i czy chcę, by się skończył, gdy nagle tunel rozszerzył się w całkiem sporą salę. Stało tam kilka mebli, ale nie było w niej nikogo. Dlaczego Kristin mnie tu przyprowadził? Po co?
  I wtedy zobaczyłam stojącą w cieniu Bellatrix Lestrage.

★•★•★•★•★
• oczami Lucasa •

Dziwnie było jechać pociągiem samemu. Strasznie się nudziłem, tak, że w końcu zacząłem czytać książkę. Wyobrażacie to sobie?! Ja, czytający książkę? Inną niż 'Księga przydatnych zaklęć, eliksirów i pomysłów na dowcipy'
  Gdy w końcu, po kilkugodzinnej podróży, pociąg się zatrzymał na peronie 9 i 3/4, King's Cross, wykorzystałem chyba wszystkie sposoby na jednoosobowe pokonanie nudy. Ciągnąc za sobą ciężki kufer, wyszedłem z przedziału i zacząłem rozglądać się za rodziną.
  Nie było trudno ich znaleźć. Na przystanku stały tylko dwie osoby: mój starszy brat Samuel i młodsza siostra Ruthie.
  - Cześć - przywitałem się, podchodząc bliżej. - Gdzie rodzice?
  - Zostali - poinformował mnie sucho Samuel. - A co, mieli się przejmować takim śmieciem jak ty?
  Ruthie przytuliła się do mnie.
  - Nie mów tak na Lucasa - pisnęła.
  Uśmiechnąłem się.
  - Słownictwo niezbyt godne arystkraty - zgodziłem się. - Nauczyłeś się już deportować?
  Samuel, wiek 21, próbował nauczyć się deportować odkąd skończył siedemnaście, ale, jak dotąd, nie udało mu się. Nienawidził, jak poruszałem ten temat i, wnioskując z jego wściekłej miny, nic się nie zmieniło.
  - Tacie pożyczono samochód z Ministerstwa - wyjaśnił ze złością. - Chodź, idioto.
  Zignorowałem końcówkę. Ja i Ruthie ruszyliśmy za Samuelem. Ruthie buzia się nie zamykają.
  - ... i wtedy usłyszałam, jak mama coś krzyczy, i poszłam do sypialni rodziców, i tata dostał list z Hogwartu, i bałam się, że stało się coś złego... - opowiadała - ... i rodzice powiedzieli, że zmieniłeś dom, i nie rozumiałam, co w tym złego, i tata urządził mi dwurodzinny wykład na temat wyższości Slytherinu nad innymi domami i głupocie Gryfonów... Ale ty nie jesteś tak głupi jak oni.
  Upewniłem się, że Samuel jest zajęty prowadzeniem samochodu i nie podsłuchuje, po czym powiedziałem cicho:
  - Gryfoni wcale nie są głupi. Większość z nich jest o wiele lepsza niż Ślizgoni. Tylko pamiętaj, Ruthie: nie mów rodzicom, że ci to powiedziałem. Przed nimi, Samuelem i Samanthą musisz udawać, że tak jak oni przywiązujesz wagę do czystości krwi i uważasz, że Slytherin jest najlepszym domem w Hogwarcie, do jakiego można trafić. To w ramach naszej Tajemnicy, jasne?
  Ruthie z powagą przytaknęła.
  - Mądra dziewczynka - pochwaliłem ją.
  Od kilku lat mieliśmy wspólną Tajemnicę: oboje uważaliśmy, że ta cała 'czystość krwi' i tym podobne sprawy to głupota. Oczywiście, rodzice nie mogli się o tym dowiedzieć. Szybko przekonaliśmy się, że Samantha i Samuel naskarżą na nas, gdy tylko się dowiedzą. Trzymali więc Tajemnicę tylko dla siebie.
  Samuel zatrzymał samochód.
  - Jesteśmy na miejscu.
  Wyjrzałem za okno. Wysoka brama, za nią długa ścieżka i kilkusetletni dom, który przez mugoli z najbliższego miasteczka był uznawany za nawiedzony. Deadly Street 6.
  Witaj w domu.