• oczami Syriusza •
- ... i nie waż się trafić do innego domu niż Slytherin...
- ... i nie waż się przyjaźnić ze szlamami...
- ... i nie waż się rozmawiać z Gryfonami...
- ... i nie waż się trafić do Gryffindoru...
- ... i nie waż się...
Rozejrzałem się po peronie. Moi rodzice już od miesiąca mówili to samo. Czy oni naprawdę nigdy nie słyszeli o czymś takim jak 'synonim'? To ciągłe 'i nie waż się' zaczynało być już nudne.
Nie miałem zamiaru trafić do Slytherinu. Nie miałem zamiaru nie przyjaźnić się z czarodziejami mugolskiego pochodzenia (jak to jest, że 'czarodzieje mugolskiego pochodzenia' to słownictwo niegodne arystokraty, a 'szlama' już tak?). Nie miałem zamiaru nie przyjaźnić się z Gryfonami. Nie miałem zamiaru nie trafić do Gryffindoru.
Tsa. Ja chyba też muszę się dowiedzieć, co to synonim.
- Syriusz, słuchasz mnie w ogóle? - moja matka właśnie się zorientowała, że jej nie słucham. Zajęło jej to... ile?... około miesiąc. Gratulację, mamusiu.
Ej, chwila. Czy ja przed chwilą tę kobietę nazwałem 'mamusią'? Chyba pomyliłem osoby. Albo potrzebuję iść do tego, jak - go - tam - mugole - zwą, psychologa.
- Słucham - mruknąłem.
- Więc co przed chwilą powiedziałam?
Banalne pytanie. Powtarzała to samo przez cały miesiąc, czyli od kiedy dostałem list z Hogwartu.
- Mam nie ważyć się iść do innego domu niż Slytherin, mam nie ważyć się przyjaźnić z czaro... to znaczy, szlamami, mam nie ważyć się rozmawiać z Gryfonami, mam nie ważyć się trafić do Gryffindoru, mam nie ważyć się nie rozmawiać z wielce szanowną kuzynką Bellatrix, mam nie ważyć się nie dołączyć do śmierciożerców. Starczy? Ciekawe, czy Bella pozwoli mi ze sobą rozmawiać, gdy będzie się całowała z tym jej nowym chłopakiem. Nauczyła się już rzucać Avadę? Jeśli tak, to może nie będę sprawdzał.
Walburga Black zazgrzytała zębami.
- Jak śmiesz...
Uznałem, że lepiej się ulotnić, nim skończy to zdanie.
Wyminąłem tłum nowych uczniów i wskoczyłem do ostatniego nie - pełnego wagonu. Wyjrzałem ostrożnie przez okno.
Ups. Nie wiedziałem, że moja jakże kochana matka potrafi tak szybko biegać.
Zatrzasnąłem drzwi wagonu, mając nadzieję, że to ją choć trochę spowolni.
- Ci...
Odwróciłem się i zorientowałem się, że nie tylko ja uznałem to miejsce za dobrą kryjówkę. Za mną stał jakiś czarnowłosy chłopak w okularach, ostrożnie wyglądający przez okno.
- James Potter - przedstawił się, nie patrząc na mnie. - Nowy pierwszoklasista. Znasz taką arystokratyczną Ślizgonkę z czarnymi, kręconymi włosami, lubiącą zabijać niewinnych pierwszoklasistów?
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
- Czyli jednak nauczyła się Avady - stwierdziłem. - Jaka szkoda. Zastanawiałem się przed chwilą, czy można by było bezkarnie podpatrzeć, co robi na randkach ze swoim chłopakiem.
Potter przeniósł na mnie wzrok.
- Ej, czekaj. Co ty przed chwilą powiedziałeś?
Westchnąłem.
- Mam nadzieję, że nie trafię do tego samego domu, co ty. Nie chcę mieć w klasie jakiegoś niepełnosprawnego umysłowo albo głuchego.
Ku mojemu zaskoczeniu, James wyszczerzył zęby.
- Lubię cię, wiesz? Ale nie jestem ani głuchy, ani niepełnosprawny umysłowo, chociaż - zmarszczył brwi - moi rodzice czasami twierdzą, że coś mi się stało, gdy spadłem z miotły, jak byłem mały. Podobno czasami zachowuję się niedojrzale. Wiesz w ogóle, co to znaczy 'dojrzałość' i 'odpowiedzialność'?
Uśmiechnąłem się szeroko. Po namyśle: jednak miałem nadzieję, że Potter trafi do tego samego domu, co ja.
- Mam ten sam problem, Jamesiku. Chociaż obawiam się, że gdybym się zachowywał tak, jak ty, pewnie już bym dostał Avadą. Moi rodzice niestety nie zaakceptowaliby takich wypowiedzi.
- Aha, to ja mam chyba szczę... - najwyraźniej dopiero teraz całkowicie dotarło do niego, co przed chwilą powiedziałem, a jego twarz spurpurowiała. - Czy ty mnie właśnie nazwałeś 'Jamesik'?!
- Tak - zgodziłem się, ledwo powstrzymując śmiech.
- Dostaniesz za to!
Uchyliłem się przed butem Jamesa, zanosząc się śmiechem.
W tym momencie drzwi wagonu się otworzyły, a but trafił w moją nad wyraz miłą matkę, a następnie odbił się i uderzył purpurową ze złości Bellatrix.
James zamarł w połowie zdejmowania drugiego buta, ja w pół obrocie.
Przełknąłem ślinę.
- Chyba musisz się pożegnać z tym butem.
- Nigdy go jakoś specjalnie nie lubiłem.
- Znasz Zaklęcie Przyzywające?
- Wolisz nie znać skutków.
- Aha. To lepiej nie próbuj.
- Yhym. Jeszcze chcesz coś dodać?
- Jedno słowo.
- Ja chyba to samo.
- Chodu! - krzykneliśmy wspólnie i ruszyliśmy biegiem korytarzem.
•★•★•★•★•
• oczami Remusa •
Mama pocałowała mnie w policzek.
- Będziemy tęsknić - wyszeptała, ocierając łzę.
Przytaknąłem niemrawo i spojrzałem z niepokojem na pociąg stojący na stacji. To własne nim miałem się dostać do Hogwartu. I tego się bałem. Byłem wilkołakiem. Raczej ciepło mnie nie przyjmą. Nikomu nie powiem, rzecz jasna, ale chyba ktoś zorientuje się, że opuszczam szkołę co miesiąc podczas pełni? To niemożliwe, aby wszyscy byli wystarczająco tępi, by tego nie zauważyć. A przyjaciele... o ile jakiś będę miał. O ile odważę się z kimś zaprzyjaźnić.
Tata potargał mi włosy.
- Będzie dobrze - obiecał.
- Yhym. W szczególności podczas pełni - mruknąłem.
Tata westchnął.
- Remus, ja naprawdę... - głos mu się załamał.
No tak. Jak mogłem być taki głupi? Tata nadal się obwiniał o obrażenie Greybacka. Jak mogłem być tak głupi?
Z lokomotywy buchnęła para.
- Idź już, synku - mama popchnęła mnie w kierunku pociągu. - Bądź grzeczny i ucz się pilnie.
Wsiadłem do ostatniego wagonu - chyba jedynego, w którym było jeszcze choć trochę wolnych miejsc. Odwróciłem się i spojrzałem po raz ostatni na rodziców. Mama otarła łzę z policzka. Tata objął ją ramieniem i uśmiechnął się słabo. Gdy pociąg ruszył, pomachali mi na pożegnanie.
Nie odmachałem. Czułbym wtedy, że ich opuszczam na zawsze.
Hogwart nigdy nie będzie moim domem. Nigdy nikt nie zastąpi mi rodziny. Nigdy.
Westchnąłem i ruszyłem korytarzem w poszukiwaniu wolnego przedziału, ciągnąc za sobą ciężki kufer.
Gdy przechodziłem obok uchylonych drzwi, usłyszałem dziewczęcy głos: 'Chodź, Severusie'. Nim uświadomiłem sobie, co to znaczy, drzwi otworzyły się na oścież i mnie uderzyły, przywracając na podłogę.
Z przedziału wyszedł tłustowłosy chłopak, który obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem. Uznałem, że ci w środku nie muszą być tacy źli, skoro ten chłopak ich nie lubi. Bo on na pewno miły nie był.
Za chłopcem z przedziału wyszła rudowłosa dziewczyna z nieco zarozumiałą miną. Zamknęła drzwi i mnie dostrzegła.
- Och, przepraszam! - dziewczyna spłonęła rumieńcem. - Nie wiedziałam, że tu stoisz. Nic ci się nie stało?
Pomogła mi wstać.
- Nie, wszystko w porządku - odparłem. - Naprawdę.
Chłopak spojrzał na mnie pogardliwie.
- Chodź, Lily - po czym odciągnął ją dalej korytarzem.
Niepewnie zajrzałem do przedziału, uznając, że ten najprawdopodobniej nie będzie pełny.
W środku siedzieli dwaj czarnowłosi chłopcy. Gdy mnie dostrzegli, natychmiast jeden z nich, ten w okularach, udał że trzyma mikrofon. Zwrócił się do niewidzialnej kamery.
- Dzisiaj w naszym studiu gościmy... - zaczął, po czym szepnął do mnie: - Jak ty się w ogóle nazywasz?
- Remus Lupin - odparłem zaskoczony.
- Dzisiaj w naszym studiu gościmy Remusa Lupina - powtórzył chłopak, z powrotem do nieistniejącej kamery. - Remus w tym roku zaczyna naukę w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Powiedz nam, Remusie - podsunął mi niewidzialny mikrofon - do jakiego domu w Hogwarcie chciałbyś trafić?
- To tylko po to, by zadać jedno proste pytanie? - upewniłem się.
- Jasne, że tak - zgodził się drugi chłopak.
- Syriusz, nie przeszkadzaj, kręcę tu do 'Czarodziejskich Faktów'! - zdenerwował się okularnik.
Spojrzałem na Syriusza niepewnie.
- Czy twój kolega... ma jakiś problem z głową?
Chłopak wyszczerzył zęby.
- Chyba jeszcze większy niż ja - zgodził się.
Okularnikowi teatralnie opadły ramiona.
- Teraz na tym świecie nie można nawet zwyczajnie pytania zadać, by nie zostać uznanym za wariata - pokręcił z niedowierzaniem głową. - Do czego ten świat zmierza?
- Obecnie? - Syriusz wychylił się przez okno. - Zdaje się, że w przeciwnym kierunku niż do Hogwartu.
- Obydwaj jesteście wariatami - stwierdziłem, patrząc się to na jednego, to na drugiego.
Syriusz wyszczerzył zęby.
- Dzięki, stary! Chociaż nie, sorry, ty nie jesteś jeszcze stary. Dzięki, młody!
Powoli wycofałem się w stronę drzwi.
- Um... Może znajdę sobie inny przedział...
- Nie odpowiedziałeś jeszcze na moje pytanie! - przypomniał sobie nagle okularnik.
Westchnąłem.
- Gryffindor. Mogę wyj...?
Nim zdążyłem dokończyć pytanie, obaj chłopcy wyciągnęli mnie do środka i usadowili
na siedzeniu.
- Gryfoni tu zostają! - oznajmił okularnik. - James Potter, jakby co.
•★•★•★•★•
• oczami Petera •
Szedłem korytarzem wagonu, próbując poradzić sobie z ciężkim kufrem. Teraz żałowałem, że spakowałem tam tyle słodyczy. Chociaż jednocześnie... w Hogwarcie raczej bym ich nie dostał. Czyli jednak dobrze, że je wziąłem.
Zajrzałem do jednego z przedziałów. Na szczęście nie był całkowicie pełny - jedno miejsce było wolne. W środku dwaj czarnowłosi chłopcy kłócili się ze sobą, a jakiś blondyn siedział jak najdalej od nich z miną mówiącą: 'I w co ja się wpakowałem?!'.
- Um... - zacząłem. - Wolne?
Czarnowłosi chłopcy zamilkli i odwrócili się do mnie.
- Teraz ja - powiedział jeden z nich do swojego kolegi w okularach, a następnie odwrócił się do niewidzialnej kamery: - Witamy w programie 'I ty możesz mieć swoją kartę w czekoladowych żabach'. Dzisiaj naszym gościem jest...
- To był mój pomysł! - zaprotestował okularnik.
- Ja wymyśliłem 'I ty możesz mieć swoją kartę w czekoladowych żabach', więc bądź cicho - odparł jego kolega i z powrotem odwrócił się do nieistniejącej kamery. - Dzisiaj naszym gościem jest... - spojrzał na mnie wyczekująco.
- Peter Pettigrew - wydusiłem. Miałem najprawdopodobniej taką samą minę, jak tamten blondyn przed chwilą. Napotkałem jego spojrzenie. 'Też przez to przeszedłem' - powiedział bezgłośnie.
- Peter Pettigrew! - wykrzyknął czarnowłosy. - Powiedz nam, Peter - podetknął mi niewidzialny mikrofon, - do jakiego domudomu chcesz trafić?
- No... Do Gryffindoru... Chyba...
Chłopcy (nie włączając blondyna) krzykneli z radości i pociągnęli mnie na ostatnie wolne miejsce.
- Mogłeś powiedzieć Ravenclaw lub Hufflepuff - mruknął blondyn. - Wtedy ci wariaci zostawiliby cię w spokoju. Jestem Remus Lupin, jakby co.
- James Potter - przedstawił się okularnik. - A to Syriusz Nie - znam - nazwiska - odwrócił się do kolegi. - Musimy dokończyć naszą kłótnię.
- A o co się kłócicie? - spytałem.
- O przewagę kur nad indykami! - wykrzyknął Syriusz. - Kury są bardziej pożyteczne! Znoszą jajka!
- I co z tego? - spytał James. - Mam alergię na jajka! Indyki są nieśmiertelne! Biegają jeszcze przez piętnaście sekund po śmierci!
- Kury też!
Spojrzałem na Remusa.
- Oni nie mówią poważnie?
Lupin westchnął.
- A czy to brzmi poważnie? Według mnie ani trochę.
Syriusz odwrócił się do nas.
- Co jest lepsze: kury czy indyki? - spytał.
- Kury - mruknął Remus.
- Kury - zgodziłem się.
James zrobił urażoną minę.
- Indyki i tak lepsze! - wykrzyknął.
- A to niby dlaczego? - spytał Syriusz.
- Bo ja tak mówię!
- A ja mówię, że kury lepsze!
I kłótnia rozpętała się na nowo.
Remus jęknął.
- Jeszcze przed chwilą myślałem, że nikt nie może być tak niedojrzały.
- A co to znaczy: 'dojrzałość'? - spytał James, rzucając w Syriusza butem. Zorientowałem się, że musiał gdzieś zgubić drugiego. - Indyki lepsze!
- Nieprawda! - Syriusz wyjął książkę z otwartego kufra i cisnął nią w kolegę. - Kury górą!
- Indyki! - ciastko rzucone przez Pottera prawie we mnie trafiło.
- Kury! - Syriusz wyciągnął różdżkę. - Locomotor Mortis!
- Petrificus Totalus!
Po chwili w przedziale latały zaklęcia, książki i ciastka (pochodzące zdaje się z mojego kufra). Nie dało się rozróżnić Jamesa i Syriusza.
Remus przełknął ślinę.
- Peter i ja idziemy się przejść! - krzyknął i wyciągnął mnie z przedziału.
Wątpię, by którykolwiek z kłócących się chłopców go usłyszał.
•★•★•★•★•
• oczami Syriusza •
- Co tu się dzieje?!
Przerwaliśmy z Jamesem zapasy na podłodze wśród rozpaćkanych babeczek z kremem (ile ten Pettigrew ich spakował?!) i spojrzeliśmy w górę. W drzwiach stał czarnowłosy chłopak w ślizgońskiej szacie. To jakaś plaga czarnowłosych, czy co? Ja, James, Smarkerus i teraz jeszcze ten tutaj?
- Co tu się dzieję?! - powtórzył Ślizgon.
- Wolisz kury czy indyki? - spytałem.
Chłopak spojrzał na mnie jak na wariata.
- Indyki, ale czemu...?
- Ha! - wykrzyknął James. - Indyki najlepsze!
- Słowo Ślizgona się nie liczy! - zauważyłem.
Potter spojrzał na szatę chłopaka i zaklął.
- Ale moje już tak!
I znów zaczęliśmy się tarzać po podłodze.
- Spokój! - wrzasnął Ślizgon. - I ty, co masz na myśli mówiąc, że słowo Ślizgona się nie liczy? - spojrzał na mnie groźnie, wyciągając różdżkę.
- Znasz Bellatrix Black? - spytałem, próbując zepchnąć z siebie Jamesa.
- Tak, a co?
- Więc lepiej odłóż tę różdżkę, chyba że chcesz mieć z nią problem. Jest moją kuzynką.
James sam ze mnie spadł.
- Ej, czekaj. Ty jesteś Black?!
- Yhym - przytaknąłem.
Ślizgon gapił się na mnie z otwartymi ustami.
- Mucha ci tam zaraz wpadnie - zauważyłem.
Chłopak zamknął usta.
- Jesteś Black?! - powtórzył pytanie Jamesa.
- Już mówiłem: tak, jestem. Syriusz Black, dziedzic Blacków - wstałem i skłoniłem się nisko. - Do usług.
- Nathaniel Turner - wydusił Ślizgon. - Skoro jesteś Blackiem, to dlaczego uważasz, że...
Bella mu przerwała. Wsadziła głowę do przedziału.
- Czy mi się zdawało, czy rzeczywiście usłyszałam głos mojego kochanego kuzyna? - rozejrzała się i uśmiechnęła złośliwie. - Czyli jednak kochany Syriuszek tu jest. Wraz z jego nowym przyjacielemm.
James przełknął głośno ślinę.
- Dlaczego ona się właściwie na ciebie tak wściekła? - spytałem.
- No... - Potter zawahał się. - Wybuchły mi łajnobomby i... no, wiesz, jak działają, prawda? Akurat ta twoja, um, kuzynka, tam była.
- Bellatrusia była w złym miejscu, w złym czasie - pokiwałem ze zrozumieniem głową.
Twarz mojej kuzynki spurpurowiała.
- Czy ty mnie przed chwilą nazwałeś Bellatrusią? - wysyczała.
- A czy ty mnie nazwałeś Syriuszkiem? - odparłem, a następnie sięgnąłem po kilka ostatnich babeczek. - Smacznego! - krzyknąłem, rzucając w nią wszystkimi na raz, a następnie wybiegłem z przedziału, ciągnąc Jamesa za sobą.