Witajcie! Oto moja pierwsza miniaturka na tym blogu. Napisałam ją dzisiaj wieczorem, pod wpływem nagłej weny. Niestety, wyszła bardzo krótka. Przedstawia 31 października 1981 roku z punktu widzenia Jamesa Pottera - dzień, w którym zginął on i Lily. Z początku miałam ją wstawić dopiero na Halloween, w rocznicę ich śmierci, ale nie wytrzymałabym czekania. Niecierpliwa jestem ;-).
Planuję wstawić jeszcze drugą część tej historii - dzień następny z punktu widzenia Syriusza, gdy dowie się o śmierci przyjaciół i ich... Nie zdradzę dalszego ciągu, zgadujcie, co się stanie. Chociaż właściwie jest to oczywiste...
Nie przedłużając: oto miniaturka.
Planuję wstawić jeszcze drugą część tej historii - dzień następny z punktu widzenia Syriusza, gdy dowie się o śmierci przyjaciół i ich... Nie zdradzę dalszego ciągu, zgadujcie, co się stanie. Chociaż właściwie jest to oczywiste...
Nie przedłużając: oto miniaturka.
------
Był wieczór, 31 października, Halloween. James Potter żałował, że jest wojna i musi ukrywać się przed Voldemortem, bo inaczej chętnie nastraszyliby z Syriuszem kilku mugoli lub czarodziejów - co było ich corocznym zwyczajem. Miał nawet przygotowane na ten czas kilka zaklęć, które wymyślał w przerwach między ich najważniejszym projektem. No, ale cóż - przebranie się za Voldemorta, jeden z ich pomysłów, odpada. Pewnie prędko wpadliby na kilkunastu próbujących ich zabić aurorów. Chociaż to i tak była ciekawsza opcja niż siedzenie cały czas w domu, co robił już od roku. Zaczynało się robić nudno.
James zastanawiał się nad wyjściem na dwór pod peleryną - niewidką, gdy do pokoju wleciał Harry na małej miotle. Rogacz roześmiał się, gdy chłopczyk wykonał gwałtowny zwrot, wzniósł się w górę, zanurkował i zatrzymał się kilka centymetrów nad podłogą.
- Gdy ta wojna się skończy i pójdziesz do Hogwartu, zostaniesz najlepszym graczem quidditcha w historii - powiedział ze śmiechem. - No, może oprócz mnie.
Podniósł Harry'ego z miotły i usadził sobie na kolanach. Chłopczyk spojrzał na niego dużym i, zielonymi oczami - oczami Lily.
- Co tam, mały? Tobie też się nudzi?
Harry pokiwał głową. James roześmiał się.
- Chodź, znajdziemy Lily.
Rogacz wstał i posadził chłopczyka z powrotem na miotle. Harry natychmiast wzbił się w górę, lecz i tak nie mógł dolecieć wyżej niż na półtora metra. Poleciał za Jamesem do kuchni, wykonał fikołka w powietrzu i wylądował tuż przed czytająca książkę Lily.
- Mówiłam ci, żebyś nie latał, gdy nikt odpowiedzialny cię nie pilnuje? - Lily odłożyła książkę i podniosła Harry'ego.
- A ja to co? - spytał urażony Rogacz.
- Ty nie jesteś odpowiedzialny.
- Ej!
Lily wzruszyła ramionami.
- Ale to prawda. Nie jesteś odpowiedzialny.
- Jestem!
- Chciałeś wyjść przebrany z Voldemorta.
- No i co z... Ej, czekaj, skąd wiesz?
Lily uśmiechnęła się.
- Głośno rozmawiasz z Syriuszem.
- Musisz zawsze podsłuchiwać? - mruknął James.
- Nie podsłuchuję, po prostu przechodziłam obok.
- Gugu!
Harry wskazał na okno.
- Co się stało? - spytała go Lily.
- Gugu!
Tknięty przeczuciem, James wyjrzał przez okno. Ulica zapełniona dziećmi w różnych strojach, z koszykami na cukierki. Grópka czarownic i szkieletów zatrzymała się przed jednym z domów i zadzwoniła. Frankenstain i mała wiedźma rozmawiali z duchem. Jakiś młody chłopczyk podszedł do mężczyzny w kapturem. Dynia i...
Mężczyzna w kapturem.
James przyjrzał mu się uważnie. Chłopczyk pisnął i odsunął się od nieznajomego. Mężczyzna minął go i ruszył w kierunku domu Rogacza i Lily.
Nie, to niemożliwe. Przecież są chronieni. Tylko Peter może... Ale co, jeśli...? Nie, Glizdon był ich przyjacielem. Nie zrobiłby czegoś takiego. Ale co, jeśli? To pytanie nie dawało mu spokoju. Pettigrew nie mógłby... Chociaż... Gdyby tak na to spojrzeć... Zawsze ciągnął do silniejszych od niego. Był strachliwy. Mógłby się przestraszyć i ich... James nie potrafił dopuścić do siebie tej opcji. Przecież Peter był ich przyjacielem! Nie zrobiłby czegoś... czegoś takiego! Chociaż... czy rzeczywiście był z nimi tak bardzo związany? Oddalony na drugi plan. Przyjaciel ich trójki - czwórki, jeśli wliczyć Lily. Nic dziwnego, że poczuł się niechciany. Piąte koło u wozu. Może jednak to zrobił... Może jednak... Może... zdradził.
- James? - spytała niepewnie Lily.
Mężczyzna w kapturze podchodził coraz bliżej. Zaklęciem otworzył drzwi.
- Lily! - krzyknął James. - Weź Harry'ego i uciekaj!
Rogacz zbiegł na dół, mając nadzieję, że jego rodzinie nic się nie stanie, że zdoła powstrzymać Voldemorta. Ale jak? Przecież nawet nie miał różdżki. Dopiero teraz przypomniał sobie, że zostawił ją u siebie w pokoju. Jak mógł być taki głupi! Nie, nie głupi. Ufny. Ufny przyjacielowi.
Voldemort stał tam, na dole. James wiedział, że nie zdoła go powstrzymać. Zginie. Trudno. Oby tylko Lily i Harry przeżyli.
Czarny Pan wymierzył w niego różdżką.
- Avada Kedavra!
Jak w spowolnionym filmie, James zobaczył zielony promień pędzący w jego kierunku. Prawie nie poczuł bólu. Po prostu lekkie uderzenie i upadek na podłogę. Śmierć była krótka. Miał tylko czas, by pomyśleć dwa słowa.
Lily. Harry.
A potem wszystko ogarnęła ciemność.
James zastanawiał się nad wyjściem na dwór pod peleryną - niewidką, gdy do pokoju wleciał Harry na małej miotle. Rogacz roześmiał się, gdy chłopczyk wykonał gwałtowny zwrot, wzniósł się w górę, zanurkował i zatrzymał się kilka centymetrów nad podłogą.
- Gdy ta wojna się skończy i pójdziesz do Hogwartu, zostaniesz najlepszym graczem quidditcha w historii - powiedział ze śmiechem. - No, może oprócz mnie.
Podniósł Harry'ego z miotły i usadził sobie na kolanach. Chłopczyk spojrzał na niego dużym i, zielonymi oczami - oczami Lily.
- Co tam, mały? Tobie też się nudzi?
Harry pokiwał głową. James roześmiał się.
- Chodź, znajdziemy Lily.
Rogacz wstał i posadził chłopczyka z powrotem na miotle. Harry natychmiast wzbił się w górę, lecz i tak nie mógł dolecieć wyżej niż na półtora metra. Poleciał za Jamesem do kuchni, wykonał fikołka w powietrzu i wylądował tuż przed czytająca książkę Lily.
- Mówiłam ci, żebyś nie latał, gdy nikt odpowiedzialny cię nie pilnuje? - Lily odłożyła książkę i podniosła Harry'ego.
- A ja to co? - spytał urażony Rogacz.
- Ty nie jesteś odpowiedzialny.
- Ej!
Lily wzruszyła ramionami.
- Ale to prawda. Nie jesteś odpowiedzialny.
- Jestem!
- Chciałeś wyjść przebrany z Voldemorta.
- No i co z... Ej, czekaj, skąd wiesz?
Lily uśmiechnęła się.
- Głośno rozmawiasz z Syriuszem.
- Musisz zawsze podsłuchiwać? - mruknął James.
- Nie podsłuchuję, po prostu przechodziłam obok.
- Gugu!
Harry wskazał na okno.
- Co się stało? - spytała go Lily.
- Gugu!
Tknięty przeczuciem, James wyjrzał przez okno. Ulica zapełniona dziećmi w różnych strojach, z koszykami na cukierki. Grópka czarownic i szkieletów zatrzymała się przed jednym z domów i zadzwoniła. Frankenstain i mała wiedźma rozmawiali z duchem. Jakiś młody chłopczyk podszedł do mężczyzny w kapturem. Dynia i...
Mężczyzna w kapturem.
James przyjrzał mu się uważnie. Chłopczyk pisnął i odsunął się od nieznajomego. Mężczyzna minął go i ruszył w kierunku domu Rogacza i Lily.
Nie, to niemożliwe. Przecież są chronieni. Tylko Peter może... Ale co, jeśli...? Nie, Glizdon był ich przyjacielem. Nie zrobiłby czegoś takiego. Ale co, jeśli? To pytanie nie dawało mu spokoju. Pettigrew nie mógłby... Chociaż... Gdyby tak na to spojrzeć... Zawsze ciągnął do silniejszych od niego. Był strachliwy. Mógłby się przestraszyć i ich... James nie potrafił dopuścić do siebie tej opcji. Przecież Peter był ich przyjacielem! Nie zrobiłby czegoś... czegoś takiego! Chociaż... czy rzeczywiście był z nimi tak bardzo związany? Oddalony na drugi plan. Przyjaciel ich trójki - czwórki, jeśli wliczyć Lily. Nic dziwnego, że poczuł się niechciany. Piąte koło u wozu. Może jednak to zrobił... Może jednak... Może... zdradził.
- James? - spytała niepewnie Lily.
Mężczyzna w kapturze podchodził coraz bliżej. Zaklęciem otworzył drzwi.
- Lily! - krzyknął James. - Weź Harry'ego i uciekaj!
Rogacz zbiegł na dół, mając nadzieję, że jego rodzinie nic się nie stanie, że zdoła powstrzymać Voldemorta. Ale jak? Przecież nawet nie miał różdżki. Dopiero teraz przypomniał sobie, że zostawił ją u siebie w pokoju. Jak mógł być taki głupi! Nie, nie głupi. Ufny. Ufny przyjacielowi.
Voldemort stał tam, na dole. James wiedział, że nie zdoła go powstrzymać. Zginie. Trudno. Oby tylko Lily i Harry przeżyli.
Czarny Pan wymierzył w niego różdżką.
- Avada Kedavra!
Jak w spowolnionym filmie, James zobaczył zielony promień pędzący w jego kierunku. Prawie nie poczuł bólu. Po prostu lekkie uderzenie i upadek na podłogę. Śmierć była krótka. Miał tylko czas, by pomyśleć dwa słowa.
Lily. Harry.
A potem wszystko ogarnęła ciemność.
Płak, płak, płak :'(. Wredne szczurzysko (chociaż osobiście uwielbiam szczury)
OdpowiedzUsuń